Reklama

Urszula Dudziak: "Mama kochała mnie bezwarunkowo"
Byłam w jedenastej klasie, miałam przyjaciółkę Jadzię. Mieszkałyśmy w Zielonej Górze na tej samej ulicy, ale nasze domy były od siebie oddalone. Pewnego wieczoru zasiedziałam się u Jadzi, była już godzina 23. Zadzwoniłam do domu: „Mamusiu, boję się sama wracać, możesz po mnie przyjść?”. Mama już spała, obudziłam ją, ale powiedziała, że wstanie i przyjdzie. Spotkałyśmy się w pół drogi, pod ogromną latarnią, więc dokładnie widziałam jej wzrok. Popatrzyła na mnie popielatymi, ogromnymi oczami w taki sposób, że zapamiętam to do końca życia. Nie powiedziała ani słowa, lecz jej oczy mówiły: „Jak dobrze, Uluś, że nic ci się nie stało”. Było w tym spojrzeniu coś tak pięknego, czystego, boskiego.
Kobiecości, wyrażania emocji uczyłam się na własną rękę
Mama nie mówiła o emocjach. Tego musiałam nauczyć się na własną rękę, czytałam książki, chodziłam na kursy. Miałam bardzo dużo zahamowań, kompleksów. Mama nie była skora do czułości, prawienia komplementów, nie powtarzała: jesteś fajna, mądra, wyjątkowa. Po prostu tego nie umiała. Pamiętam, że za pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze kupiłam jej piękną torebkę. Tak jakbym to ja chciała pielęgnować w niej kobietę. Mama nie myślała o takich rzeczach. Była bardzo silna – typowa góralka. Mam to po niej, ale ze swoją siłą, szczególnie jeśli chodzi o kontakty z mężczyznami, walczyłam. Chyba nie chciałam powielać modelu związku ze swojego domu, w którym to kobieta była tą zarządzającą, decydującą o wszystkim. Chciałam zrobić mężczyźnie jak najwięcej miejsca, pozwalać mu być tym silniejszym, tym macho. Z Michałem Urbaniakiem byłam 18 lat i robiłam wszystko, żeby to jemu oddać kierowanie naszym życiem. Jakbym chciała odwrócić role, które znałam z domu. Bo miałam wrażenie, że mama swoją siłą odbiera tacie trochę męskości.
Nie rozmawiałam z mamą o sercowych rozterkach, ale padały od niej bardzo wyraźne sugestie na temat relacji damsko-męskich. Pamiętam, że mama mówiła: „Nie lataj za chłopakami, nie masz ambicji, dziewczyno”. A ja na to znajdowałam sobie chłopaka na przykład z domu poprawczego. Miałam gust, którego mama – nic dziwnego – nie mogła przeboleć. Im gorszy, im większy bandzior, tym dla mnie był lepszy, tym bardziej mi imponował. Ten z poprawczaka stał pod oknem i gwizdał „Głęboką studzienkę”, a ja dawałam mu znaki, czy mogę wyjść. Bo, oczywiście, o zapraszaniu takiego delikwenta do domu nie było mowy. Na to mama by nie pozwoliła. Często dawałam jej popalić. Piłam wino, bawiłam się z koleżankami. Ze starszym bratem paliłam papierosy i wciągałam w to przestępstwo młodszą siostrę. Mama czasami krzyczała, ale przemocy użyła tylko jeden raz. Dostałam kablem po nogach. Za to, że nie chodziłam do szkoły muzycznej. Bardzo ciężko było się do niej dostać. Dziesięcioro dzieci na jedno miejsce. A mnie się strasznie tam nie podobało. Trzeba było w kółko ćwiczyć jakieś bzdety. Wzięłam wtedy czesne, trzydzieści złotych, za całość kupiłam cukierki i rozdałam je w ogródku jordanowskim! Mama się wściekła.
Mama mogła mieć inne zdanie, ale zawsze akceptowała moje wybory
Miała dziesięcioro rodzeństwa, żyli biednie. Moich dziadków stać było na wykształcenie tylko jednego dziecka. Mama była zdolna, ale to nie na nią padł wybór. Została krawcową. Szycia nienawidziła i bardzo cierpiała. Pewnie dlatego marzyła, żebym ja skończyła jakieś studia, żebym miała na życie plan B. O śpiewaniu zawsze mówiła: niepewna przyszłość. Pamiętam moment, kiedy chciałam zrealizować jej pragnienie. Byłam już z Michałem Urbaniakiem i postanowiłam mu na chwilę uciec, aby pójść na studia. Mama była zachwycona. Przyjechałam do Warszawy, a ona przeprowadziła się do mnie z Zielonej Góry. Robiła wokół mnie dosłownie wszystko – gotowała, prała, sprzątała, ja miałam tylko się uczyć. Nie trwało to długo. Szybko zmieniłam zdanie, zrezygnowałam ze studiów. Myślę, że musiała być zawiedziona. Ale oczywiście, jak zawsze, zaakceptowała mój wybór. Potem z radością przychodziła na moje koncerty. Szczególnie wspominam jeden, w Göteborgu. Mama była już starszą kobietą, razem z tatą mieszkali wtedy w Szwecji u mojego brata, zostali tam po stanie wojennym. Cierpiała na rzadko spotykaną dolegliwość – niezwykłe wyostrzenie słuchu. Wysokie dźwięki są dla takich osób wręcz zabójcze. Ale mama dzielnie przyszła na mój koncert, usiadła w pierwszym rzędzie i od pierwszej do ostatniej nuty mojego występu… zakrywała sobie uszy! Moi znajomi konali ze śmiechu, że tłumy na całym świecie przychodzą, aby posłuchać, jak śpiewam, a pani Dudziakowa w pierwszym rzędzie ostentacyjnie zakrywa sobie uszy. Ale ja oczywiście wiedziałam, dlaczego to robi. Wiedziałam, że fizycznie cierpi, więc był to wyraz prawdziwej miłości, o której wprost nigdy nie potrafiła mówić. I dumy. Czułam, że zrozumiała moją miłość do muzyki, w której szukałam spełnienia. Scena to moja góra z widokiem na dobre życie. Myślę, że tam zaznaję tego, za czym moja mama całe życie tęskniła.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama