Trzeba iść do przodu
Rok temu stawiała na Tomka. Dziś stwierdza stanowczo: "Stawiam na siebie". KINGA RUSIN wraca do telewizji, i to do stacji, z którą w wielkich emocjach rozstał się jej mąż. Nie wypatrywała takiej propozycji, ale - jak mówi - zaproszenie nadeszło w najodpowiedniejszym momencie jej życia.
- Gala
Sopot, początek września, sezon się nie kończy, bo zbliża się festiwal. Słońce już nie grzeje jak w środku lata, ale atmosfera na molo i wokół Opery Leśnej coraz gorętsza. W takim "obrazku", w specjalnym sopockim programie nowego bloku TVN powraca Kinga Rusin. Uśmiechnięta, zrelaksowana, pełna energii. W duecie z Marcinem Mellerem, a na zmianę z parą: Magda Mołek - Olivier Janiak, poprowadzi program, jakiego w Polsce jeszcze nie było, czyli poranny, weekendowy blok informacyjno-rozrywkowy dla dorosłych w paśmie przeznaczonym dotychczas na bajki dla dzieci. Teraz bajką i wyzwaniem jawi się ten projekt dla prowadzących i twórców potencjalnej rewolucji na ekranie, jaką ma być "Dzień dobry TVN". Dla Kingi Rusin tym bardziej, że jest to jej ekranowy come back.
Do studia wraca po pięciu latach od czasu TVN-owskiego "Wizjera", skąd odeszła po narodzinach drugiej córki. Do programu na żywo wraca po 12 latach. Wtedy opuściła telewizję publiczną, bo wraz z mężem Tomaszem Lisem wyjechała towarzyszyć mu w roli korespondenta ze Stanów Zjednoczonych. Świat był przed nimi, cała Polska za nimi. Szybko stali się ulubioną parą-ikoną pokolenia młodych, skazanych na sukces po polskim przełomie. Młodzi, piękni, zdolni, ambitni. Uosabiali marzenie o światowym sukcesie. Wszyscy kibicowali im od początku, a ich ślub był pierwszym prywatnym wydarzeniem tak masowo relacjonowanym przez dziennikarzy. Stał się początkiem nowej epoki w polskiej prasie. Od tamtej pory, z kim jak z kim, ale z Kingą Rusin i Tomaszem Lisem media są zawsze. Również teraz, gdy w fakcie, że małżonkowie będą pracować w konkurencyjnych stacjach, szuka się dowodu na ich małżeński kryzys.
GALA: Jeszcze niedawno mówiła pani, że spełnia się w zajmowaniu córkami, pracą w firmie PR-owskiej, działalności społecznej. A jeśli chodzi o telewizję, postawiliście z mężem na jego karierę. Co się zmieniło w waszym wspólnym widzeniu tych spraw? Albo co się zmieniło w waszych wspólnych sprawach?
KINGA RUSIN: Życie ciągle przynosi zmiany i stawia nas wobec nowych sytuacji. Teraz w moim życiu przyszedł taki moment, w którym mogę powiedzieć, że stawiam na siebie.
GALA: I, jak dotąd bywało, jest to państwa wspólna decyzja?
KINGA RUSIN: Od samego początku mąż wiedział o moich negocjacjach z TVN. Był zdania, że jest to rozwiązanie dobre, bo jeżeli chcę podjąć pracę w telewizji, to przynajmniej w tej stacji nie będzie posądzenia o nepotyzm, co i jemu, i mnie może wyjść wyłącznie na zdrowie.
GALA: Każdemu z osobna?
KINGA RUSIN: Zawodowo nie jesteśmy jednym organizmem.
GALA: A prywatnie?
KINGA RUSIN: Nie chcę z okazji swojego powrotu do zawodu dziennikarskiego komentować spekulacji prasowych o moim życiu prywatnym. Czuję się niekomfortowo, stale coś tłumacząc. Życie prywatne to życie prywatne, zawodowe to zawodowe.
GALA: A rodzinne?
KINGA RUSIN: Powinno się koncentrować na tym, żeby dobrze było dzieciom. I na tym będzie się dalej skupiać, bez dwóch zdań. Dzieci powinny patrzeć na rodziców, którzy są zadowoleni z życia. I mam nadzieję, że w moim przypadku dokładnie tak będzie, że będą patrzyły na spełnioną, uśmiechniętą, zadowoloną mamę. Tak jak do tej pory.
GALA: Po latach zadedykowanych rodzinie wraca pani do zawodowej gry. Łatwo "opuszcza się" dom po tak długim czasie?
KINGA RUSIN: Wcześnie się opuszcza, bo po raz pierwszy od czasu karmienia młodszej córki, czyli od 5 lat, znów wstaję o piątej rano. Świetnie się z tym czuję. Gdy jechałam do studia na próbne nagranie, Warszawa była pusta, gdy wróciłam, moje dziewczyny były jeszcze w piżamach. Razem zjadłyśmy drugie śniadanie, a potem poszłyśmy na nasz rytualny weekendowy spacer. Dzień mi się wydłużył. Coś zyskałam, nikt nie stracił. Nie opuszczam domu. Wprost przeciwnie, przyjęłam propozycję, która pozwala uniknąć rewolucji w życiu rodzinnym, ułożonym tak, żeby nie brakowało mnie córkom. Od kilku lat prowadzę własną firmę i obie z moją wspólniczką, która za moment będzie miała czwarte dziecko, wiemy, że naszym priorytetem jest bycie z dziećmi. Jeśli trzeba odebrać je ze szkoły, odbieramy je. Najwyżej pracę kończymy w domu albo powierzamy pracownikom. Moja hierarchia wartości się nie zmienia. Jednym z walorów propozycji, jaką dostałam od TVN, jest to, że ona nie zaburza dotychczasowego rytmu domowego.
GALA: Co sprawiło, że wraca pani do telewizji? Potrzeby ambicjonalne, finansowe, chęć zainwestowania w siebie?
KINGA RUSIN: Szczęśliwie nie ja szukałam pracy, praca znalazła mnie. To ogromny komfort. Wcześniej nie żyłam myślą, że muszę wrócić do telewizji. Nie żyłam przeszłością. Przeciwnie, ułożyłam sobie inne życie zawodowe. Lecz choć nie liczyłam na propozycję pracy w telewizji, byłabym hipokrytką, gdybym nie przyznała, że zaproszenie do tego programu ogromnie mnie ucieszyło. I uskrzydliło.
GALA: To w pani karierze wybicie się o kilka pięter wyżej?
KINGA RUSIN: Dla dziennikarza telewizyjnego prowadzenie bloku na żywo jest dużym wyzwaniem. W tym dwugodzinnym programie aż przez 70 minut kamery będą skierowane na nas, prowadzących. To, jak się mówi w telewizyjnym slangu, duża "figura". I rzadko spotykana, bo z audycji na żywo pozostały newsy i jeden program publicystyczny na stację. Jeśli chodzi o dziennikarstwo telewizyjne, zdecydowanie więc się rozwijam. Stacja pokłada duże nadzieje w prowadzących. Tym bardziej więc się cieszę, że będę mogła się wykazać, mówić własnym głosem, a nie z promptera. Mam jeszcze jeden luksus w osobie hiperinteligentnego partnera, jakim jest Marcin Meller. Wiem, że mnie nie zawiedzie, bo ma głowę pełną wiedzy i znakomity refleks. Znamy się, potrafimy się bawić i cieszyć tym, że robimy fajny kawałek nowoczesnej, sprawnie działającej telewizji. I dostaję taką propozycję bez żadnego castingu, wiem, że zostałam wybrana przez stację z pełnym zaufaniem. Dla mnie to bardzo budujące. Zwłaszcza że nie było mnie na wizji dobrych kilka lat, a stacja stawia mnie w szeregu swoich gwiazd, które aktualnie świecą.
GALA: Właśnie. Nie będzie pani jedyną gwiazdą tego show. Jest też Magda Mołek. Macie za zadanie współpracować czy konkurować?
KINGA RUSIN: Będziemy i współpracować, i trochę konkurować. W każdym razie różnić się. Magda i Olivier są popularni teraz, my z Marcinem zostaliśmy niejako "odszukani". Celowo zostaliśmy parami ustawieni trochę na kontrze, co zostanie wykorzystane na ekranie. Bo nic bardziej nie motywuje niż zdrowa konkurencja. Ale jednocześnie wspólnie działamy na rzecz naszego programu, razem chcemy w widzach wyrobić nawyk oglądania nowego pasma. Tworzymy zespół i gramy do jednej bramki. Magda i Olivier są miłymi ludźmi, z którymi współpracujemy poza telewizją. Sama zatrudniałam Magdę do prowadzenia naszych PR-owskich imprez, Marcin Meller też zaprosił Magdę do prowadzenia dużej imprezy jego pisma. Od dawna stanowimy zgraną ekipę, co powinno teraz zaprocentować.
GALA: Pojawi się pani w programie, którego tytuł kojarzy się z nazwą popularnego amerykańskiego show. Czy "Dzień dobry TVN" będzie nawiązywało do "Good Morning America"?
KINGA RUSIN: TVN robi eksperyment w warunkach polskich, bo inwestuje w pasmo poranne, do tej pory traktowane w weekendy jako czas dla dzieci i młodzieży. Tymczasem dzieci już nie są przyczepione do telewizji, jak kiedyś pokolenia do "Teleranka". W USA od dawna w weekendy rano ogląda się w telewizjach poważniejsze talk show. Miesiąc spędzony ostatnio w USA poświęciłam w dużej mierze na śledzeniu tego, jak poranne bloki robią Amerykanie. Tamtejsze stacje przywiązują do nich ogromną wagę. Najlepszy dowód, że właśnie w nich, jak we wspomnianym "Good Morning America" stacji ABC, pojawiają się megagwiazdy dziennikarstwa: Diane Sawyer czy Barbara Walters. Poranne pasmo nawet w dni powszednie to absolutny prime time, czyli czas, kiedy można przed telewizor przyciągnąć i widza, i reklamodawcę. U nas jeszcze w tym czasie słucha się radia, podczas gdy tam radia słucha się wyłącznie w samochodzie. "Dzień dobry TVN" jest więc przedsięwzięciem rewolucyjnym i ambitnym. Mamy do zaproponowania nie tylko dobry, porywający program. Chcemy diametralnie zmienić przyzwyczajenia widza. Wiadomo, że nie przeskoczymy od razu "M jak Miłość", ale mamy czas.
GALA: Magda Mołek powiedziała nam, że w "Dzień dobry TVN" nie będzie zapyziałej kanapy: "Robimy to w pięknym wnętrzu z widokiem na Warszawę". W czym pani widzi atrakcyjność i odrębność waszego programu?
KINGA RUSIN: Po pierwsze, jak wspomniałam, tworzymy pasmo, którego nie ma. A poza tym powstaje program szalenie dynamiczny, bardzo nowocześnie realizowany, przy którym czas mija błyskawicznie. Widać, że są w to zaangażowane środki finansowe i techniczne i że sporo osób długo pracowało nad scenariuszem, pomysłem na materiały reporterskie, sprawnością łączeń na żywo z różnymi miejscami w Polsce. Wszystko jest dopracowane, nowoczesne i dokładne, prawie po amerykańsku. W "Dzień dobry TVN" mówimy o sprawach aktualnych, gorących. Jest coś ze sportu, rozrywki, filmu. Odbijamy się od bieżących informacji w stronę publicystyki, ale nie ciągniemy jednego tematu przez dwie godziny, jak robią to inne stacje. I staramy się wszystko podawać lekko. Bo spotkanie z nami ma być przecież dla widza miłym, łagodnym początkiem weekendowych dni.
GALA: Z jakimi emocjami wraca pani do studia? Radość? Adrenalina? Trema?
KINGA RUSIN: Gdyby towarzyszyły mi tylko adrenalina i podniecenie, świadczyłoby to o braku wyobraźni. Oczywiście, cieszę się na to wyzwanie, jakie przede mną postawiono. Ale mam pełną świadomość, że jednak o wartości dziennikarza na wizji decyduje widz i to, czy włączy telewizor, czy nie. Dlatego nie jestem tak całkiem beztroska. Najważniejsze dla mnie, że ta propozycja nadeszła w dobrym momencie. Jakiś czas temu być może w ogóle bym jej nie rozważała.
GALA: Dlaczego?
KINGA RUSIN: Bo właśnie teraz jestem w dobrej formie, więc myślę, że mogę robić taki program, mogę zapracować na swoje nazwisko, mogę dobrze się przygotować, skoncentrować. Dobrze się czuję, przyszedł czas, w którym wierzę w siebie, w swój potencjał. Mam jakąś moc twórczą, otwartą głowę, energię, chęć działania. Człowiek ma świadomość swojej kondycji, a ja moją oceniam teraz bardzo dobrze. Czuję się wewnętrznie silna i zmotywowana. Propozycja pojawiła się błyskawicznie i błyskawicznie się zdecydowałam.
GALA: Kiedy po powrocie z USA Tomasz Lis odszedł z TVP do TVN, drzwi telewizji publicznej automatycznie stały się dla pani zamknięte. TVN postępuje wobec pani inaczej, choć rozwód męża z tą stacją był chyba dużo trudniejszy niż z TVP. Czemu to przypisać?
KINGA RUSIN: Jestem "ze stajni Miszczaka". Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN, pewnie się z tego powiedzenia śmieje, ale ono oznacza, że jak się jest jego człowiekiem, kimś, komu zaufał, to można spać spokojnie. Ponieważ dyrektor Miszczak wprowadził mnie kiedyś do TVN, stąd i obecna propozycja. Wracam do stajni Miszczaka. A kwestie rozstania Tomka z TVN są sprawą, w której nigdy nie byłam stroną. Odeszłam z TVN, nie zatrzaskując za sobą drzwi. Utrzymywałam kontakty z moim zespołem i już wcześniej dostawałam propozycje powrotu, ale ponieważ uznałam, że chodzi o programy zupełnie nie dla mnie, więc nic z tego nie wyszło. Aż do teraz.
GALA: Na początku lat 90. zaistniała pani w telewizji, wnosząc do niej powiew świeżości, młodości, bezpretensjonalności. To podbiło publiczność. Potem została pani żoną korespondenta i usunęła się pół kroku w tył. To duża sztuka. Potem mąż rozwijał karierę w kraju, pani włączyła się w działalność społeczną. To wielka wartość. Teraz wraca pani do pracy. Kim jest Kinga Rusin gotowa do wykonania tego kroku?
KINGA RUSIN: W moim życiu szczęśliwie do tej pory było tak, że to ja sama mogłam decydować o swoim losie, nigdy nie znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Zawsze miałam czas na podjęcie decyzji. Jeżeli wypływałam na środek oceanu, to tylko dlatego, że ja tego chciałam. I teraz nic się nie zmieniło. W ten sam sposób kontroluję swoje sprawy. Nadal sama decyduję o tym, co się będzie działo w moim życiu. W danych warunkach i okolicznościach. I zawsze mam wybór. A kim jest dzisiaj Kinga Rusin? Tą samą Kingą Rusin, co 12 lat temu, tylko bogatszą o 12 lat doświadczeń, przeżyć, refleksji, co, mam nadzieję, będzie widać w programie.
GALA: Powrót na wizję jest rodzajem zatoczenia koła?
KINGA RUSIN: Koła? Nie. Życie nie zatacza żadnych kół i nie pozwala się cofnąć. Życie jest linią prostą. Dlatego trzeba iść do przodu.
Dziękujemy Stajni Chojnów, Solec 72, 05-532 Baniocha, tel. (22) 736 28 78, fax (22) 736 28 17, www.stajniachojnow.pl oraz restauracji La Boheme Country za pomoc w realizacji sesji.
Sylwetka gwiazdy : Kinga Rusin