Reklama

Katowice-Bytom-Warszawa. Tak rozkłada się geograficznie zawodowa droga Tomasza Ossolińskiego. Choć już z górą dziesięć lat temu dał się poznać jako utalentowany projektant, długo się opierał przed przeprowadzką do stolicy. Od niedawna ma już własną pracownię na Ochocie. Moda śląska
GALA: Czy Śląsk może kojarzyć się z modą?
TOMASZ OSSOLIŃSKI: Zdecydowanie nie. Nie jest też inspirujący. Pochodzę ze Śląska i ma on dla mnie szczególne znaczenie. Tam serio zająłem się modą i dostałem pierwszą pracę.
GALA: Jak to możliwe, że jako dwudziestolatek byłeś już głównym projektantem wielkich zakładów odzieżowych?
T.O.: Jako 17-letni chłopak byłem najbardziej znanym projektantem na Śląsku. Szkoła zeszła na dalszy plan, a treścią mojego życia stały się pokazy. Zaraz po maturze Zakłady Odzieżowe Bytom zaproponowały mi stanowisko głównego projektanta. Firma zatrudniała wówczas trzy tysiące ludzi. Sama wzorcownia liczyła stu krawców z konstruktorami włącznie.
GALA: Dowodziłeś setką osób?
T.O.: Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jakie zadania na mnie spoczywają. Odpowiadałem za wzory, które produkuje się w tak wielkiej fabryce, a co za tym idzie za kondycję finansową firmy. Pierwsza kolekcja, którą musiałem przygotować w trzy miesiące, liczyła około trzystu garniturów! Dzisiaj nikt już tak nie funkcjonuje, bo nie ma na to pieniędzy.
GALA: Co było najtrudniejsze?
T.O.: Początki. Pamiętam, jak pracowaliśmy nad modelem kamizelki i ktoś powiedział: "Panie Tomku, tego się nie da zrobić". Wziąłem więc tę kamizelkę, skroiłem ją i uszyłem po swojemu. I pokazałem krawcom, którzy mogliby być moimi dziadkami, że naprawdę znam się na tej robocie. Zaufali mi. Zaopiekowali się mną i pokazali, jak funkcjonować w wielkim zakładzie.
GALA: Kto pracuje w fabryce, musi rano wstawać. A ty słyniesz z tego, że nie umawiasz się z klientkami wcześniej niż w południe.
T. O.: Musiałem być w fabryce już o siódmej rano! Wstawałem po omacku. Jak dojechałem z Katowic do Bytomia, zamykałem drzwi w swoim wielkim gabinecie i spałem co najmniej dwie godziny. A potem siedziałem w fabryce do dziesiątej wieczór, bo najlepiej pracowało mi się, kiedy wszyscy poszli do domu.
Rzemiosło we krwi
GALA: Podobno ledwo nauczyłeś się chodzić, a już rwałeś się do maszyny.
T.O.: Moja ukochana babcia, mama mamy, była krawcową amatorką. To ona, gdy miałem siedem lat, posadziła mnie przy maszynie do szycia. Pokazała, jak można zrobić coś z niczego. W czasach, kiedy trudno było kupić ubranie i tkaniny, moja babcia wyglądała świetnie. Była dla mnie wzorem elegancji.
GALA: Twoje nazwisko kojarzy się z bardziej wyrafinowanymi zajęciami.
T.O.: Mężczyźni z naszej rodziny mieszkający pod zaborem pruskim uczyli się różnych zawodów, żeby ratować się przed wojskiem.
GALA: Ossoliński to brzmi dumnie. Czy nazwisko pomaga w budowaniu marki?
T.O.: Doskonale komponuje się z rodzajem krawiectwa, jakie uprawiam.
GALA: Jak byś je określił?
T.O.: Jako dobre krawiectwo. Oparte na sprawdzonej technologii, świetnym wykonaniu i wykończeniu oraz wykorzystujące tkaniny wysokiej jakości. Uwielbiam luksusowe wełny, jedwabie i muśliny, nigdy nie używam sztucznych materiałów. Lubię poznawać nowe technologie i łączyć je z tradycyjnymi.
GALA: Czy tradycja sprawdza się w naszych czasach? Ludzie dziś oczekują czego innego niż sto lat temu.
T.O.: Tradycje starego rzemiosła to dla mnie źródło inspiracji i sposób na doskonalenie warsztatu. Męskie krawiectwo, poza proporcjami ubrań, rodzajem nici i tkanin nie zmieniło się aż tak bardzo. Ręcznie szyte garnitury o wiele lepiej sprawdzają się w użyciu i wolniej się "starzeją" niż garnitury przemysłowe. Do dzisiaj precyzyjnie dba się o wszystkie detale i smaczki dawnego krawiectwa na londyńskiej ulicy luksusowych krawców Savile Row, a znane modne marki także kultywują te tradycje.
Garnitur gorsetów
GALA: Podobno wyśniłeś swój pierwszy gorset?
T.O.: Kiedy dowiedziałem się, że mój autorytet w tamtych czasach, Jerzy Antkowiak, przyjedzie do mojej szkoły, zacząłem kombinować, jak zrobić pokaz bez pieniędzy. Myślałem o tym dzień i noc. Leżałem sobie kiedyś wieczorem i właśnie wtedy, w lekkim półśnie, wpadłem na genialny pomysł, że uszyję gorsety. Bardzo mi się podobała moda końca XIX wieku i figura z mocno zaznaczoną talią. A dodatkowo gorset był idealnym rozwiązaniem dla mnie, bo jest mały i wymaga użycia niewielkiej ilości tkaniny. Więc nawiązał się swego rodzaju romans między mną a gorsetem.
GALA: Ale zanim zacząłeś romansować, najpierw poszedłeś do lekarza...
T.O.: To z obawy, czy kobieta nie udusi się, kiedy ją zasznuruję. Lekarz wytłumaczył mi, jak pracuje ciało, pod jakim kątem trzeba ściskać żebra, żeby ich nie złamać. Zrozumiałem, skąd bierze się konstrukcja gorsetu i dlaczego fiszbiny mają taki kształt.
GALA: I powstaje wyidealizowana postać kobiety z talią pięćdziesiąt centymetrów?
T.O.: Dzisiejsze kobiety już takiej talii nie mają i mieć nie będą. Dawniej kobiety miały inne proporcje, nie uprawiały sportów i ich ciała były miękkie. Zdarzyło mi się, że gorset szyty na jakąś modelkę po jakimś czasie był na nią niedobry, bo zaczęła uprawiać fitness.
GALA: Czy ty nie projektujesz dla kobiet sprzed stu lat?
T.O.: Pod koniec lat 40. Christian Dior wskrzesił gorsety w swoim New Looku. Sukienki wieczorowe Thierry'ego Muglera z lat 80. XX wieku w większości uszyte były na gorsetowej konstrukcji. Więc ta część ubioru inspiruje projektantów i powraca do mody nieustannie.
GALA: Z ilu części powinien składać się fachowo uszyty gorset?
T.O.: Z około 144 elementów bez fiszbin. Gorset ma w środku mocną, skomplikowaną konstrukcję. Jeśli na nią nałożona jest delikatna tkanina, to wydaje się, że kobieta ma wyrzeźbione kształty. Wszystko polega na niewinnym oszustwie z udziałem nieskończonej ilości płócien, wkładek, fiszbin.
GALA: Rozsławiły cię gorsety, ale namiętność do nich od dawna dzielisz z miłością do mody męskiej.
T.O.: W Bytomiu połknąłem bakcyla i pokochałem projektowanie dla facetów, co jest o wiele trudniejsze. Sukienkę można uszyć w domu, ale dobrego garnituru już nie. Żeby uszyć marynarkę, trzeba dwieście razy wziąć do ręki materiał i jego fragmenty!
Aleja gwiazd
GALA: Jak się czułeś, kiedy zobaczyłeś swoją sukienkę na gali rozdania Oscarów?
T.O.: Spełniło się moje marzenie! Kreacja najpierw musiała zyskać akceptację Akademii Filmowej i przeszła ten test pomyślnie. W tym roku zmieniła się formuła i osoby nominowane wychodziły na scenę, więc z niecierpliwością wyczekiwałem na moment, kiedy zobaczę Hanię Polak w mojej sukni.
GALA: Czy gwiazdy inspirują cię w szczególny sposób podczas pracy nad kolekcją?
T.O.: Zauroczyła mnie Julianne Moore i Godziny. Fascynuje mnie też aura, jaką roztacza wokół siebie Liz Taylor w Kotce na gorącym blaszanym dachu. Lubię też modę z lat 50., która była równocześnie bardzo kobieca i nowoczesna. Przy myśleniu o kolekcji najczęściej wyobrażam sobie konkretną osobę i jej otoczenie. Zastanawiam się, jak ona żyje, jakiej muzyki słucha, co lubi robić. Tak naprawdę ubrania w mojej autorskiej kolekcji są rekwizytami dla aktorów, którzy poruszają się w wymyślonej przeze mnie przestrzeni. Nigdy nie rysuję, mój warsztat pracy to nie są kartki i kolorowe ołówki, lecz praca z emocjami.
GALA: I dlatego dbasz o każdy szczegół pokazu?
T.O.: Sam produkuję swoje pokazy, dobieram muzykę i szukam ciekawych ludzi, którzy w nich występują. Pokaz to nie jest tylko kolekcja ubrań do zaprezentowania na wybiegu, ale także pewna myśl, którą chcę przekazać. Chodzi mi o zbudowanie trudnego do określenia nastroju i napięcia.
GALA: Czy jest różnica między projektowaniem dla gwiazdy i dla anonimowej klientki?
T.O.: Nie ma żadnej, każdą osobę traktuję tak samo. Chodzi raczej o porozumienie. Mam taką klientkę, która na pierwsze spotkanie przywiozła mi zdjęcia swoich domów w kraju i za granicą i opowiedziała, jaką lubi sztukę. W końcu okazało się, że urodziliśmy się tego samego dnia. Tak się szczęśliwie składa, że znamy się już kilka lat i co jakiś czas spotykamy się, żeby coś razem zrobić. Zawsze najpierw rozmawiam z osobą, dla której coś przygotowuję. Czasami zdarza mi się odmówić przyjęcia zamówienia, bo mi nie odpowiada temperament czy upodobania danej osoby, niezależnie od tego, kim ona jest.
GALA: Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, kim jest tajemnicza kobieta z zaproszenia na twój najnowszy pokaz?
T.O.: Muszę zdradzić prawdziwy sekret, bo na zdjęciu rzeczywiście nie widać, kto to jest. Gonia Wielocha to nie tylko niezwykle utalentowana makijażystka, ale cudowna osoba i szalenie zmysłowa kobieta, która zainspirowała mnie przy tworzeniu najnowszej kolekcji.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama