Reklama

Bardzo wysoka. Bardzo szczupła. O wiele bardziej, niż to widać na filmowym ekranie. Trochę dziwna, jak na filmową gwiazdę - nie lubi pięknych sukien (zdecydowanie woli proste, męskie garnitury), nie maluje się (sprawdziłam to dokładnie, bo w czasie wywiadu siedziałyśmy blisko siebie), nie czesze włosów u najmodniejszego fryzjera (na większe wyjścia po prostu zaczesuje je do tyłu, używając brylantyny). Ale nie ma w sobie nic z zimnej i bezdusznej postaci, jaką zagrała i w "Michaelu Claytonie" i w wielu innych filmach. Ciepła, przyjacielska, ciekawa ludzi. I to ma być ta straszna Tilda?

Reklama
GALA: Wiesz, że masz opinię pracoholiczki?

TILDA SWINTON: Na serio? Może mnie z kimś pomyliłaś? Jestem najbardziej leniwą osobą na świecie.

GALA: Przesadzasz. Pracująca mama bliźniaków dla mnie wystarczy. Dzieci są cudowne, ale nie wiem, czy jakakolwiek kobieta, którą znam, zdecydowałaby się na nie z własnej woli.

TILDA SWINTON: Na szczęście nie mamy w tej kwestii zbyt dużo do powiedzenia i pewne rzeczy dzieją się bez naszego wpływu. Ja osobiście nie robię nic, czego naprawdę nie chciałabym robić.

GALA: Zabierasz ze sobą dzieci na plan?

TILDA SWINTON: Niestety, mają już 9 lat i muszą chodzić do szkoły. Nie organizuję im życia zgodnie z rytmem mojej pracy, raczej przeciwnie. Nie gram zbyt wielu głównych ról, bo wtedy trzeba sporo czasu być poza domem. Przy rolach drugoplanowych wyjeżdżasz dosłownie na kilka dni, robisz swoje i po sprawie. Mój maksymalny czas poza domem to trzy tygodnie. Jeśli ktoś pyta mnie, czy dzieci mają wpływ na moją karierę, odpowiadam, że zdecydowanie tak. Wolę mniejsze role, które dają mi więcej czasu i swobody.

GALA: Wiedziesz spokojne życie na szkockiej wsi. Nie masz czasem odczucia, że najchętniej nigdzie byś się stamtąd nie ruszała?

TILDA SWINTON: Zawsze. Dlatego zatrudniam zdecydowanych i bezlitosnych wobec mnie menedżerów, którzy potrafią zmusić mnie do pracy. Inaczej nie ruszyłabym się z domu. Chociaż kiedy dzwoni do mnie któryś z braci Coen i proponuje mi spędzenie kilku upojnych tygodni w Nowym Jorku razem z nimi na filmowym planie, nawet ja nie potrzebuję być przekonywana. Jeśli jest to David Fincher, który w dodatku napomknie, że spotkam się przed kamerą z Bradem Pittem i Cate Blanchett, czuję to samo. Gdy tacy ludzie oferują mi pracę, wiem, że jestem szczęściarą. A fakt, że jeszcze mam dom, do którego uwielbiam wracać, tylko mnie w tym utwierdza.

GALA: Czy jak prawdziwa gwiazda mieszkasz w zamku?

TILDA SWINTON: Nie mam pojęcia, skąd się wzięły te plotki. Są kompletną bzdurą. Żaden pałac z kamieni nad brzegiem morza. Mam normalny dom.

GALA: Połowa amerykańskich aktorek dałaby się zabić, żeby zagrać u boku Clooneya. Wy właśnie kręcicie kolejny film razem "Burn After Reading". Zaraz posądzą was o romans.

TILDA SWINTON: Jedno trzeba mu przyznać - jest świetnym facetem. Zabawnym, inteligentnym, doskonale potrafi rozładowywać napięcie, które wiąże się z tą pracą. Jednak w najbliższym czasie nie zamierzamy brać ślubu.

GALA: Czy on rzeczywiście ciągle opowiada dowcipy?

TILDA SWINTON: Bez końca. Wiele wymyśla sam. Ma talent.

GALA: Lubi się rozweselić dobrym trunkiem?

TILDA SWINTON: Jak każdy dorosły człowiek - czasami. Ale bez przesady. Nie napędza się co rano szklaneczką whisky.

GALA: Jak to się stało, że jesteście w filmie tego samego wzrostu, a ty chodzisz na obcasach?

TILDA SWINTON: Musiałam troszkę uginać nogi w kolanach, kiedy kręciliśmy wspólne sceny. Teraz kiedy chcę go pognębić, zakładam wysokie obcasy i spoglądam na niego z wyższością.

GALA: Kim jesteś w filmie braci Coen "Burn After Reading", w którym gracie razem?

TILDA SWINTON: Jego kochanką.

GALA: Nieźle. Będzie o czym pisać. Całowaliście się już?

TILDA SWINTON: Niestety, dopiero zaczęliśmy zdjęcia. Trudno mi więc obiektywnie stwierdzić, czy George dobrze całuje. Ale wiem, że mamy jakieś ?sceny łóżkowe" w scenariuszu.

GALA: Zostaniesz najbardziej znienawidzoną aktorką na świecie!

TILDA SWINTON: To napisz, proszę, że go nienawidzę, że w ogóle nie możemy się dogadać.

GALA: Za chwilę zaczynasz pracę z Davidem Fincherem ("The Curious Case of Benjamin Button"). Krążą o nim opowieści, że jest trudnym do wytrzymania perfekcjonistą.

TILDA SWINTON: Mamy więc ze sobą coś wspólnego. Jeśli czegoś się podejmuję, staram się robić to najlepiej,' jak potrafię. Nie widzę więc problemu. Nie przeszkadza mi powtarzanie ujęcia po kilka lub kilkanaście razy. Zależy mi, żeby ktoś, kto jest za film odpowiedzialny, był zadowolony.

GALA: Jesteś leniwą perfekcjonistką?

TILDA SWINTON: Za dużo powiedziane. Lubię pracować z perfekcjonistami.

GALA: Czyli nie chodzisz cały czas po domu, odkurzając pyłki w kuchni i salonie?

TILDA SWINTON: Zdecydowanie nie. Mówiłam już, że jestem leniwa. To dotyczy wszystkich dziedzin życia. Nie patrzę również w lustro, zanim wyjdę z domu.

GALA: Z równą chęcią grasz w wielkobudżetowych produkcjach, jak i małych, niszowych filmach...

TILDA SWINTON: Bez względu na to, jaki jest budżet filmu, o tym, czy chcę w nim grać, czy nie, decyduje rozmowa z reżyserem. To, czy uda nam się nawiązać nić porozumienia, czy myślimy tak samo, czy będzie mi się chciało przebywać z ludźmi, których on zatrudni. To oczywiście tylko praca, ale kto powiedział, że trzeba się męczyć? Po nakręceniu filmu rozpoczyna się żmudna promocja, udzielanie wywiadów. Jeśli mam podróżować po świecie z ludźmi, z którymi nie mam o czym gadać, to mi się nie chce.

GALA: Rola nie jest dla ciebie najważniejsza?

TILDA SWINTON: Bardziej interesuje mnie reżyser i historia, którą ma do opowiedzenia.

GALA: Niektórzy aktorzy wstydzą się grać w wielkich produkcjach.

TILDA SWINTON: Mnie to pociąga. Duże pieniądze przyciągają niesamowicie zdolnych, kreatywnych ludzi, którzy potrafią zastanawiać się miesiącami nad najdrobniejszym detalem. Poza tym fascynują mnie nowinki techniczne, z którymi mam do czynienia, kiedy kręcę "duży" film. Na przykład kiedy pracowaliśmy nad "Opowieściami z Narnii", mogliśmy sobie najpierw obejrzeć to, co mieliśmy potem zrobić przed kamerą. Coś zupełnie niesamowitego.

GALA: Jesteś aktorką o zdecydowanym stylu, który modowe gazety określiły jako "androgyniczny". Garnitury, brak makijażu, proste, zaczesane do tyłu włosy...

TILDA SWINTON: Androgyniczny to chyba taki eufemizm? Przyzwyczaiłam się, że ludzie zwracają się do mnie czasem per pan.

GALA: I co wtedy?

TILDA SWINTON: Nie mam z tym problemu. Zawsze dobrze czułam się w spodniach, rzadko noszę obcasy, bo mam w końcu prawie 180 cm wzrostu. Podstawowym wyznacznikiem mojego stylu jest to, żeby dobrze się czuć w ubraniach i tyle.

GALA: A może kryje się za tym jakieś przesłanie? Głęboko zakorzeniony feminizm?

TILDA SWINTON: Zdecydowanie nie. Życie jest zbyt krótkie, żeby się przejmować tym, czy to, jak się ubieram ma jakieś głębsze znaczenie. To wszystko kwestia wygody i tego, co mi pasuje.

GALA: Nie ma rzeczy, za które chciałabyś walczyć? Weźmy takiego George'a Clooneya. Angażuje się w pomoc dla Darfuru, w ochronę środowiska, w politykę.

TILDA SWINTON: Chyba nie jestem typem "bojownika o sprawę". Szczerze mówiąc, bardziej interesuje mnie pokój w każdej dziedzinie życia. To, co mnie naprawdę kręci, to sztuka. Im jestem starsza, tym bardziej. Jedyna rzecz, która mnie naprawdę martwi, to fakt, że artystom coraz częściej odmawia się prawa do wolności wypowiedzi. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych.

GALA: Co masz na myśli?

TILDA SWINTON: Nie wiem, czy wiesz, że od czasu zamachów 11 września w Stanach obowiązuje prawo, że każdy, w każdej chwili i bez konkretnego powodu może zostać aresztowany. Oczywiście w imię wyższego dobra "walki z terroryzmem". Zdajesz sobie sprawę, do jakich nadużyć może prowadzić taka ustawa? Ilu artystów siedzi w aresztach, bo poruszyło niewygodne tematy?

GALA: A nie przeszkadza ci to, co dzieje się w światowym kinie? Zdominowanym przez marnej jakości amerykańskie filmy?

TILDA SWINTON: Tak bardzo się tym nie martwię, bo głęboko wierzę, że publiczność w końcu się znudzi i przestanie chodzić na kiepskie filmy. Rzeczywistość zweryfikuje się sama.

GALA: Czy "Michael Clayton" jest filmem skierowanym przeciwko korporacjom?

TILDA SWINTON: Chyba chodzi w nim o coś więcej, niż tylko o to. To film o człowieku, o jego wyborach, o tym jak otaczająca rzeczywistość wpływa na zmianę naszej osobowości. Cała ta korporacyjna otoczka jest tylko przyczynkiem do opowiedzenia poważnej historii o kondycji ludzkiej w dobie kapitalizmu. Tony Gilroy (reżyser "Michaela Claytona", przyp. red.) jest egzystencjalistą. Stawia najprostsze pytania: Kim jestem? Dlaczego robię to, co robię?

GALA: Karen, którą grasz w "Claytonie", nie jest pozytywną bohaterką, ale ty często grasz tego typu postacie. Nie jest to dla ciebie problem? Jak przygotowujesz się do takiej roli?

TILDA SWINTON: Przypominam sobie, czego najbardziej nie lubię w ludziach i eksploruję to. Kiedy miałam zagrać złą królową w Narnii, próbowałam sobie przypomnieć, co było dla mnie najstraszniejsze, kiedy byłam dzieckiem. I wpadło mi do głowy, że dzieci wcale nie boją się kogoś, kto na nie krzyczy, tylko kogoś, kto jest wobec nich zimny i obojętny. To jest dla nich przerażające.

GALA: Dokładnie taki, jak królowa...

TILDA SWINTON: No właśnie. Przy kolejnej negatywnej roli myślę o kimś, kto był dla mnie okrutny, trudny lub niemiły i odtwarzam go na ekranie. To taka moja mała zemsta.

GALA: Jakie doświadczenie stało się przyczynkiem do zimnej królowej?
Reklama

TILDA SWINTON: Angielska szkoła podstawowa. Uwierz mi, to wystarczy. Mam jednak nadzieję, że czasy się zmieniły i moje dzieci nie przeżywają tego, co kiedyś ja. Wiesz, co sobie czasem myślę? Zatrzymuję się na ulicy szczęśliwa tylko dlatego, że nie muszę już chodzić do szkoły. Moje życie jest coraz ciekawsze i przyjemniejsze. I naprawdę, nie chciałabym jeszcze raz być dzieckiem.

Reklama
Reklama
Reklama