Tamara Arciuch: "Nie jestem paniusią na obcasach"
Jako dziecko chciała być chłopcem. Dziś mówią o niej: polska Sharon Stone. Jest żoną, matką i aktorką, która gra czarne charaktery. Jaka jest naprawdę?
- Naj
Krąży pani nieustannie między Warszawą a Gdynią... To musi być trudne do zniesienia. Gdzie jest pani dom?
TAMARA ARCIUCH: Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Powiedziałam sobie, że teraz jest taki czas w moim życiu, kiedy pracuję intensywnie. Wcześniej miałam przecież okresy przestoju i nie wiem, czy za chwilę się to nie powtórzy. Gdy grałam Monikę Rozrażewską w serialu "Adam i Ewa", było mi lżej, bo mój synek Krzyś był mały i mogłam zostawiać go pod opieką mojej mamy w Skierniewicach. Teraz chodzi do szkoły, więc takie rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. A rozłąka z rodziną nigdy nie jest prosta. Pocieszam się, że jak już jestem w domu, poświęcam najbliższym cały mój czas i skupiam się właśnie na rodzinie. Kontakt, jaki nawiązałam z Krzysiem po jego urodzeniu, procentuje do dziś. Znam cały jego świat: kolegów, pasje, zainteresowania. Gdy pracuję w Warszawie, non stop wisimy na telefonie. Wiem, co się u niego dzieje, co jadł, co zdarzyło się w szkole. Nie dojrzałam jeszcze do decyzji o przeprowadzce do Warszawy. Gdy widzę morze i te piękne górki w Gdyni, gdzie mieszkam, w ogóle nie wyobrażam sobie, że mogłabym stamtąd wyjechać.
Pani mąż, Bernard Szyc, również jest aktorem. Czy to ułatwia państwu życie?
TAMARA ARCIUCH: Z pewnością tak. Mąż pracuje w Teatrze Muzycznym w Gdyni, zajmuje się też reżyserią i choreografią. Szalone tempo, wyjazdy, nienormowany czas pracy... Wiele osób nie wyobraża sobie takiego życia, jakie prowadzimy. To, że pracujemy w tej samej branży, na pewno sprawia, że rozumiemy się właściwie bez słów. Mąż zna specyfikę mojej pracy i niczego nie muszę mu tłumaczyć. Możemy się pochwalić niezłym małżeńskim stażem. W tym roku "stuknie" nam 10 lat.
Mało kto wie, że razem z Krzysiem zagrała pani w "Długim weekendzie" Roberta Glińskiego. Trzy lata temu ten film obsypano nagrodami na festiwalu w Gdyni. Czy synek również chce zostać aktorem?
TAMARA ARCIUCH: W czasie castingu przypadkiem powiedziałam reżyserowi, że mam syna w wieku filmowego chłopca. Poprosił, bym przywiozła go na zdjęcia próbne. Krzyś mu się spodobał i dostał do zagrania bardzo trudną rolę. On jest bardzo żywym dzieckiem, ale w pracy nie sprawiał najmniejszych problemów. Normalnie wykonywał wszystkie zadania aktorskie. A musiał nauczyć się tekstu i zachowywać się zgodnie z tym, co zapisano w scenariuszu. Jedyne czego się bał, to usiąść na parapecie i to zadanie wykonał za niego dubler, syn kaskadera z Warszawy. Bo Krzyś odmówił, twierdząc, że mamusia nie pozwala mu wychylać się przez okno! Na planie wszyscy go rozpieszczali i hołubili, do tego stopnia, że obawiałam się, czy potem sobie z nim poradzę. Ale na szczęście bardzo szybko wrócił do codzienności. A gdy zobaczył siebie na ekranie, założył sobie na głowę koc i krzyczał: "Nuda, nuda".
Na antenie TVN oglądamy nowe odcinki "Niani". Podobno graną przez panią postać czeka wiele ważnych zmian.
TAMARA ARCIUCH: O tak, w najnowszej serii odcinków każde wejście Karoliny Łapińskiej będzie bardzo mocne. Sporo zmieni się w jej relacjach z kamerdynerem Konradem, którego gra Adam Ferency. Najpierw narastać będzie obopólna nienawiść, aż w końcu sprawdzi się stare porzekadło: "Kto się czubi, ten się lubi".
Czy w związku z tym pani bohaterka przestanie się interesować Maksem?
TAMARA ARCIUCH: Nie! To nie byłoby w jej stylu. Gdybym ja - jako kobieta - dostała tyle razy kosza od jakiegokolwiek mężczyzny, już dawno dałabym sobie z nim spokój. No ale cóż, Karolina jest wytrwała.
Jak to możliwe, że pani, osoba sympatyczna i kontaktowa, potrafi tak doskonale wcielić się w skórę Karoliny: zimnej jak lodówka, wyrachowanej i niecierpiącej dzieci.
TAMARA ARCIUCH: Od tego jestem aktorką, żeby wcielać się w różne postaci, także niezbyt sympatyczne. Nie trzeba zabić, żeby zagrać zabójcę. Każda rola to kreacja. Lecz przyznam, że najtrudniej mi zagrać właśnie tę oziębłość w stosunku do dzieci, które w życiu bardzo lubię. Mój Krzyś zapytał mnie nawet po pierwszych odcinkach "Niani", jak mogłam być wobec nich tak okrutna. Ale gdy wytłumaczyłam mu, że zrobiłam to po to, by wzbudzić u ludzi wesołość i śmiech, zrozumiał, iż na tym właśnie polega moja praca. Czasem słyszę, jak tłumaczy swoim kolegom: "Moja mama nie jest taka jak Karolina, to tylko gra".
Odpowiada pani wizerunek Karoliny? Niezwkle eleganckiej, dystyngowanej, zawsze nienagannie uczesanej?
TAMARA ARCIUCH: Tak, ponieważ lubię się przebierać. Poza tym kostium i fryzura pomagają w budowaniu roli. Gdy mam na sobie garnitur, koszulę zapiętą po szyję i buty na wysokim obcasie, od razu czuję się usztywniona i staję się Karoliną.
I pomyśleć, że jako dziecko chciała pani być chłopcem...
TAMARA ARCIUCH: To pewnie dlatego, że mam dwóch starszych braci. Uwielbiałam przesiadywać z kolegami na podwórku. W drugiej klasie podstawówki chodziłam po drzewach i nawet paliłam papierosy. Ale nigdy nie myślałam o tym, żeby zmienić płeć! Po prostu lubiłam aktywny tryb życia, co zostało mi do dziś. Ogromną frajdę sprawiła mi rola w serialu "Oficerowie", gdzie mogłam biegać z bronią w ręku. Nie jestem paniusią na obcasach, która nie zrobi dużego kroku, bo się boi, że spódniczka jej pęknie.
Media uznają panią za specjalistkę od czarnych charakterów. Co pani na to?
TAMARA ARCIUCH: To konsekwencja popularności "Adama i Ewy" oraz "Niani", z którą jestem najbardziej kojarzona. Bo przecież grana przeze mnie Kasia, postać z "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego, była czysta jak łza. Iwonka z "Pierwszej miłości" to normalna dziewczyna, Stella z "Oficerów" to służbistka. Myślę, że czarne charaktery lepiej się sprzedają. Inna rzecz, że aktorzy lubią grać złe postaci. Można uruchomić w sobie emocje, jakich nie używamy w codziennym życiu. To nawet czasem staje się zabawne. Myślę sobie: "Kurczę, mogę rzucić w kogoś kanapką" - jak zdarzyło mi się w "Adamie i Ewie".
Po roli Moniki Rozrażewskiej w telenoweli "Adam i Ewa" spotykała się pani z niewybrednymi komentarzami widzów. A jak "ludzie z ulicy" odbierają panią teraz, jako Karolinę?
TAMARA ARCIUCH: Nie przytrafiły mi się jakieś skrajne sytuacje, żeby ktoś porysował mi samochód lub mnie zaatakował. Choć rzeczywiście, po "Adamie i Ewie" pokazywano mnie palcami i szeptano: "To ta głupia idzie". Kiedyś siedziałam na plaży z synkiem i usłyszałam: "O, to ta wariatka z Adama i Ewy". Rola w "Niani" nie wywołuje takich reakcji. Widzowie inaczej odbierają serial komediowy, a inaczej obyczajowy. To raczej obyczajowy jawi im się jako prawda. Myślą, że skoro postać jest zła na ekranie, to aktorka w życiu również. Po komediowej roli Karoliny Łapińskiej spotykam się z miłymi reakcjami, zwłaszcza dzieci, które spotykam, odprowadzając mojego synka do szkoły.
Aktualnie pracuje pani na planie sitcomu "Halo Hans", gdzie gra pani bardzo tajemniczą Piękną Nieznajomą...
TAMARA ARCIUCH: To ucieleśnienie marzeń o kobiecości głównego bohatera serialu, Hansa Klopssa. W każdym odcinku jest to inna postać. Raz historyk sztuki z Warszawy, raz hiszpańska specjalistka od seksu albo angielska piosenkarka czy szara myszka. Łączy je natychmiastowe namiętne zauroczenie Hansem oraz fakt, że gra je jedna aktorka.
Czy Piękna Nieznajoma jest uwodzicielką?
TAMARA ARCIUCH: Bywa demonem seksu, ale nie w każdym wcieleniu. Szara mysz w okularkach w ogóle nie wie, jak uwodzić mężczyznę. Ta rola to ciekawe przeżycie i zarazem spełnienie marzeń dziewczynki, która chciałaby się przebierać, zmieniać peruki, malować się i stawać niepodobną do siebie.
Podobno miała pani kłopot z jakimś reżyserem, który zarzucił pani, że ma zbyt długie rzęsy...
TAMARA ARCIUCH: Zdarzyło się, że usłyszałam, iż moje rzęsy mogą odwracać uwagę widzów i realizator poprosił, bym ich nie malowała.
Mówią o pani "polska Sharon Stone". Czy uroda pomaga w życiu i karierze?
TAMARA ARCIUCH: Jednym pomaga, innym przeszkadza. Urodę dostajemy skądś tam z góry, w ogóle nie mamy na to wpływu. Albo potrafimy w sensowny sposób wykorzystać ten atut, albo nie. Trzeba po prostu być dobrym aktorem i wtedy uroda nie przeszkadza. Nie przeszkadza również upływ czasu. Jak mówi Krystyna Łubieńska - wielka gwiazda Teatru Wybrzeże, gdzie do niedawna pracowałam - najpierw ma się młodość, a potem osobowość. Chciałabym zestarzeć się tak jak ona: z uśmiechem na twarzy, bez cienia zgorzknienia.
Potrafi pani walczyć o swoje?
TAMARA ARCIUCH: Uczę się tego. Ale już chyba wiem, jak odróżnić sprawy ważne od mniej ważnych i o drobiazgi nie kruszę kopii.
Tamara Arciuch
Pochodzi ze Skierniewic. W 1998 r. ukończyła studia aktorskie w Krakowie. Tuż po dyplomie dostała angaż w gdańskim Teatrze Wybrzeże, z którym niedawno się rozstała. Znana z filmów i telewizyjnych seriali, m.in. "Adam i Ewa", "Oficerowie", a przede wszystkim "Niania". Jest mężatką, ma synka.
Sylwetka gwiazdy : Tamara Arciuch