Reklama

Naciągnęłam czapkę głębiej na oczy. Poruszyłam palcami w bucie. To było najbardziej zdumiewające odkrycie, jakiego dokonałam w Himalajach. Od wielu dni pięłam się w górę. W powietrzu było coraz mniej tlenu. Ciśnienie atmosferyczne, które w Polsce wynosi około tysiąca hektopaskali, spadło o połowę. Daleko w dole zostały wioski Szerpów, domy zbudowane z kamienia i cudowne żelazne piecyki, do których wystarczy wrzucić kilka jaczych placków, żeby zaczęły promieniować ciepłem.
W nocy było bardzo zimno. Kiedy rano otwierałam oczy, wewnętrzna strona namiotu była pokryta szronem. Patrzyłam na niego z głębin puchowego śpiwora, w którym spałam razem z bateriami do aparatu fotograficznego, bo tylko ogrzewanie ciepłem własnego ciała mogło ocalić im życie. Spałam w czapce, ubraniu i w skarpetach, ale kiedy tylko wypełzałam ze śpiwora, natychmiast atakował przenikliwy himalajski chłód. Każda kolejna noc była coraz zimniejsza, bo spędzałam ją na coraz większej wysokości.
A najdziwniejsze było to, że im było trudniej iść, ciężej ruszać nogami, wspinać się i pokonywać kolejne odcinki prowadzące na szczyt, tym bardziej czułam się szczęśliwa! Było to zdumiewające odkrycie. Zamiast czuć zmęczenie i wyczerpanie wędrówką pod górę, przez lód i śnieg, w trudnych warunkach i złej pogodzie, ja czułam się coraz lepiej!
Początkowo wydawało mi się, że to reakcja zaskoczonego organizmu. Może tak działa niedotleniony mózg? Od tygodnia szłam tylko pod górę. Codziennie przez kilka godzin, dźwigając na ramionach plecak ze sprzętem fotograficznym, zapasem jedzenia i wody. Teoretycznie powinnam być coraz bardziej zmęczona i zniechęcona, tymczasem było odwrotnie! Sama nie dowierzałam własnym odczuciom, ale codziennie ta radość wraz ze świeżym zapasem sił nie tylko powracały. One z każdym dniem rosły!
Nazwałam to syndromem himalajskim. Mocowanie się z własną słabością, przezwyciężanie lenistwa i niechęci do wysiłku to najczystsza forma miłości, jaką można dostarczyć samemu sobie, czerpiąc z tego dokładnie taką samą radość jak wtedy, kiedy człowiek jest zakochany. Podczas wspinaczki w rozrzedzonym powietrzu na sześciotysięcznik w Himalajach było tak ciężko, że zmuszałam siebie do zrobienia dwunastu kroków. Potem stawałam, żeby odzyskać oddech, i znów szłam dwanaście kroków. Myślałam, że więcej nie dam rady. Ale miałam coraz więcej siły i coraz bardziej cieszyłam się z tego, że idę. I szłam dalej. Aż weszłam na szczyt.
Kilka dni później w górskiej wiosce zamówiłam gorącą szarlotkę i było to najlepsze ciasto z jabłkami, jakie jadłam w życiu. Najbardziej smakowało mi w nim wspomnienie radości, jaką czerpałam z pokonywania własnego zmęczenia i słabości ciała. Im dalej szłam, im było trudniej, zimniej i ciężej, tym bardziej miałam ochotę dotrzeć na wierzchołek. Syndrom himalajski. Działa we wszystkich miejscach na świecie. Wystarczy zostawić wygodny fotel, wstać i iść.
ANGIELSKI Z BEATĄ PAWLIKOWSKĄ!
Naucz się języka angielskiego nową metodą na iPhonie i iPadzie
Strona promocyjna aplikacji: www.iblondynka.pl
Facebook – www.facebook.pl/nauka.jezykow
Youtube: http://www.youtube.com/user/blondynkanajezykach

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama