Świat uczestniczący - pisze Beata Pawlikowska
Płynęłam statkiem po Amazonce. Pewnego dnia na pokładzie pojawiła się Indianka z dziećmi. Postawiła ostrożnie karton z dziurkami. Zaczerpnęła z torebki suszonych ziaren kukurydzy i wsypała je do pudełka. Jej dwuletnia córka zrobiła to samo.
- Beata Pawlikowska, Claudia
Takim samym delikatnym, nieśpiesznym gestem. I kucnęły obok siebie, spoglądając przez szparę na to, co się dzieje w środku. W milczeniu.
Matka nic nie powiedziała. Nie mówiła: – Zobacz, kurczaczki! Widzisz, jakie śliczne?
Ani: – Nie rozsypuj! Nie depcz po mnie! No szybciej! Wolniej!
Ani: – Uważaj, bo się pobrudzisz! Nie dotykaj, bo się zarazisz!
Nie było żadnych rozkazów, zakazów ani innej przemocy słownej. Były tylko spokój i akceptacja. A dziewczynka zachowywała się dokładnie w tym samym duchu. To był fantastyczny przykład tego, na czym polega indiański sposób wychowywania dzieci. W świecie Indian dziecko uczestniczy w życiu. Od początku ma poczucie przynależenia, bycia częścią rodziny. To, moim zdaniem, daje mu podstawy poczucia bezpieczeństwa. Najpierw leży w chuście na plecach matki. Gdziekolwiek ona jest, jest też ono. Cokolwiek ona robi, ono jest z nią przez cały czas. Jest częścią jej codzienności. Obserwuje, uczy się, a ponad wszystko – czuje, że przynależy do tego samego świata.
W Europie jest inaczej. Dziecko jest odłączone od świata dorosłych. Staje się ośrodkiem zupełnie osobnego życia, które istnieje równolegle. I wszyscy upierają się, że to dla jego dobra. Że dziecko musi mieć dziecinny świat, w którym nic nie jest realne. Dziecinne mebelki, różowe krzesełka, bajeczki i samochodziki. Nawet w czasie rozmowy dorośli do siebie nawzajem mówią inaczej, a do dziecka używają nieprawdziwego języka zdrobnień i ozdobników.
Co takie europejskie dziecko z tego wynosi? Samotność. Poczucie trudnego do zdefiniowania chaosu i sprzeczności. Europejskie dziecko jest odłączone od świata rodziców. Umieszczone w sztucznej kapsule „beztroskiego dzieciństwa”, które nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem i tym, czym na co dzień żyją jego rodzice. Dostaje rozkazy, jak robić i jak nie robić, co wolno, a co jest zabronione. Podświadomie czuje się obce i samotne. Rośnie w nim brak poczucia bezpieczeństwa i równowagi. Bo nawet najfajniejsze zabawki świata nie dadzą dziecku tego, co dostanie z milczącej obecności rodziców, którzy znajdują się mentalnie i fizycznie w tym samym miejscu.
Europejskie dzieci pozamykane w wózkach, osobnych pokojach, żłobkach, przedszkolach, a potem szkołach stają się coraz bardziej wyalienowane. I to dlatego, moim zdaniem, stają się „niegrzeczne” – bo krzykiem, płaczem i przestępstwami nieświadomie usiłują zwrócić na siebie uwagę. Z takich dzieci wyrastają ludzie pełni strachu, niezdolni do samodzielności, miłości i odpowiedzialności za własne życie. U Indian dziecko nie ma zabawek ani osobnego pokoju. Od początku w każdej chwili jest częścią rodziny i ma poczucie uczestniczenia w świecie, w którym żyją dorośli. Bierze udział w codzienności rodziców, obserwuje, stara się naśladować i ma swoją część pracy do wykonania.
Instynktownie uczy się odpowiedzialności, samodzielności i wartości pracy. Podświadomie otrzymuje też komunikat, że jest akceptowane i potrzebne. Nie musi więc zaznaczać swojej obecności krzykiem, płaczem czy protestem. Kiedy dziecko czuje, że jest integralnym elementem istniejącego wokół świata, nie musi się buntować. Bo nie ma powodu. Indianka i dziewczynka kucały obok siebie w milczeniu i zaglądały do kartonu z kurczętami. Żadne słowa nie były potrzebne, bo łączyło je coś znacznie silniejszego niż deklaracje i komunikaty. Obie mia-ły poczucie przynależenia, bliskości, wzajemnego zrozumienia i bezwarunkowej akceptacji. To największa wartość na świecie.