Skarby narodowe...Łukasz Borowicz
Łukasz Borowicz, dyrygent, widzi to tak: „Kiedy w narodzie jest coś wybitnego, co łączy, pozwala czuć się razem, to jest nasz skarb”.
- Monika Kotowska, glamour
Łukasz Borowicz. Dyrygent. Wydobył z zapomnienia niejedną polską nutę.
Wiem, że orkiestra pod twoją batutą wyciska ludziom łzy z oczu, porusza najgłębsze emocje. Przepraszam za pytanie, ale co takiego robi dyrygent?
Łukasz Borowicz: Zawsze porównuję go do trenera i reżysera. Jak oni jest strategiem. Dużo o tym myślałem podczas rozgrywek Euro. Jak to jest, że drużyny, które mają gwiazdy i są warte wszystkie pieniądze świata, odpadają? Dużo zależy od trenera i tego, czy jest w stanie tak zmobilizować, tak wesprzeć zespół, że ten idzie do przodu. Tak samo jest z orkiestrą. Mam swoją drużynę. Jedni mają tendencje solistyczne, chcą coś więcej pokazać w muzyce, inni są bardziej skryci, wycofani. I ten zespół musi funkcjonować, a każdy utwór to inne wyzwanie. Rola dyrygenta to w dużej mierze zmotywowanie zespołu tak, aby wspólne wykonanie porwało publiczność.
Słyszałam, jak mówią: „Borowicz jest genialny”.
Łukasz Borowicz: Miło, ale nigdy bym o sobie tak nie powiedział. W pracy spotykam się z muzyką geniuszy, to określenie zarezerwowane bez wyjątków dla nich. Czy jak będę mówił, że przed koncertem trzy dni nie jem i czternaście godzin się skupiam, wzniesie mnie to na poziom Beethovena czy Mozarta? Chyba nie. Cieszę się, że mogę sobie z tymi panami porozmawiać muzycznie, ale nie stawia mnie to na równi z nimi, jestem tylko interpretatorem.
Jesteś skromny. Czy czujesz, dyrygując, że udało ci się uwieść publiczność?
Łukasz Borowicz: Takie momenty pamięta się przez całe życie, ale nawet jeśli jakiś Niemiec płakał podczas przedstawienia „Halki” za granicą, to wcale nie wiadomo, czy za tydzień w Warszawie ktoś, słuchając, wzruszy się tak samo. Podczas niektórych koncertów takie rzeczy się wydarzają, a przy innych nie. Jest w tym element tajemnicy. Czasem nawet bardzo dobry dyrygent nie potrafi dotknąć magii tkwiącej w muzyce. Niektórym udaje się to prawie za każdym razem albo czasami. Trudno powiedzieć, kto jest dobry, łatwiej ocenić, kto na pewno nie jest.
Twoja żona pięknie powiedziała, że to „temat duchowy i kwestia energii”. Rolą dyrygenta jest dotrzeć do emocji, które muzyka niesie, odczytać ją. Ty to potrafisz, dlatego mówimy, że jesteś skarbem.
Łukasz Borowicz: Dziękuję, ale skarby dla mnie to bardziej miejsca, rzeczy, dzieła, mniej ludzie. Nie dalej jak parę dni temu byłem w Muzeum Narodowym w Poznaniu, tam wiszą skarby narodowe. Takim skarbem jest też koncert Chopina, którego słuchamy. Właśnie w tej chwili, kiedy go razem przeżywamy, staje się skarbem narodowym. Ale kiedy już wybrzmi i nuty leżą na krześle... Wtedy nie wiem. To trudne. Kiedy w narodzie jest coś wybitnego, co łączy, pozwala czuć się razem, ale przy tym nie zamyka na obcych. Popatrz na miłość Japończyków do Chopina. Skarbem są dla mnie rzeczy, które łączą i wyzwalają emocje, uniesienia, wzruszenia.
Masz odwagę pokazywać to, co polskie, odzyskiwać z niebytu zapomniane nuty. To dzięki tobie dźwięczy „Bezdomna jaskółka” Szymona Laksa czy „Maria” Romana Statkowskiego. Jak myślisz, wstydzimy się tego, co polskie?
Łukasz Borowicz: Czujemy potężny strach. Polska jest sparaliżowana strachem przed jakimś pseudoobciachem. Obserwuję, jak boją się tego celebryci, a w kulturze wysokiej ten strach jest do potęgi. Przerażenie, czy się nie zbłaźnię, nie popadnę w śmieszność. Mało kto powie, że coś go wzrusza, muzyka czy poezja, bo jeszcze pomyślą, że jest egzaltowany i sztuczny. Nikt nie powie głośno, że się zachwyca naszą kulturą ludową. Że podoba mu się Moniuszko. Bo go wyślą do Cepelii i powiedzą, że to było za komuny w „Kronikach Filmowych”. Łatwiej mówić: „interesuję się ambitnym kinem offowym”. A moja odwaga? Wiesz, to mi się po prostu podoba.
Nie tylko tobie. Dostałeś wiele nagród, w jednym z uzasadnień czytam: „za efektowne wydobycie z zapaści Polskiej Orkiestry Radiowej”.
Łukasz Borowicz: Każdy z nas, kiedy mocno czegoś chce i podchodzi do tego z zaangażowaniem, może dokonywać cudów. Wiesz, kiedyś dyrygent był Bogiem, ale te czasy się już skończyły. Dziś za granicą to często orkiestry, muzycy decydują, czy chcą tego pana jeszcze raz zobaczyć, czy nie. Głosują tajnie, i to jest jeden z najważniejszych głosów. Moja praca to ciągłe współzawodnictwo, a każdy koncert jest egzaminem. I powiem ci, że z przyjemnością ponownie podchodzę do niego przy każdym występie.