Skarby narodowe... Joanna Kulig
Ethan Hawke powiedział o Joannie Kulig: „To objawienie”. W szalonym tempie rozwija się jej międzynarodowa kariera aktorska
- Monika Kotowska, glamour
Joanna Kulig-aktorka. Druga Polka po Poli Negri, która gra dla Paramount.
Gra pani obok Ethana Hawke’a, Kristin Scott Thomas, Juliette Binoche, kręci wysokobudżetową produkcję w słynnym studio Paramount. Dlaczego to pani się udało?
Joanna Kulig: Moja rola w „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic” jest niewielka, ale to było wielkie przeżycie. Ogromna produkcja, 40-milionowy budżet, 250 osób na planie. Aktorzy ze Skandynawii, Niemiec, Holandii. I właśnie tam zrozumiałam, że w porównaniu z innymi za mało w siebie wierzę. Mam wielki potencjał, a czułam strach, i to bez powodu. Pokutuje taki stereotyp, że za granicą jest lepiej, a my jesteśmy gorsi. Zawsze się tak mówiło i to jest tak silnie w nas wdrukowane, że podcina skrzydła. Ale też dziennikarze często pytają: „Pozbyłaś się już akcentu? Czy dalej grasz Polki?”. Ta presja jest bardzo polska i bardzo niedobra.
Z akcentem, niepewna siebie, czym pani wygrywa?
Joanna Kulig: Castingi. Bo miałam jakiś taki dar, że dokładnie w tym momencie potrafiłam pokazać się z najlepszej strony. Totalna koncentracja. A potem jestem ledwie żywa.
Ale to działa.
Joanna Kulig: Jak dotąd tak. Zawsze działam w zgodzie ze swoją intuicją. I rzeczywiście, jak coś jest wbrew mnie, to się strasznie męczę. Muszę mieć wolność, mam taką naturę, że jak coś mnie ogranicza, to wręcz cieleśnie to odczuwam. Moje ciało się zmienia, zaczynam się garbić, coś mnie rozsadza od środka. Czasami to bardzo męczące, chciałabym nie myśleć, a tu każda emocja ze mnie wychodzi. W pracy to bardzo pomaga, ale w życiu, na co dzień różnie bywa.
A jak smakuje sukces?
Joanna Kulig: Dobre pytanie. Całe dotychczasowe życie poświęciłam, żeby być tu, gdzie jestem. Chciałam, żeby mnie podziwiano. Wróciłam właśnie z festiwalu Dwa Brzegi, gdzie towarzyszyłam mężowi, tam ktoś mnie rozpoznał, pojawiła się telewizja, strasznie się zdenerwowałam. Dotarło do mnie, że straciłam anonimowość, a to jest bardzo trudne doświadczenie. Przeraziło mnie to. Poczułam potrzebę wyalienowania się, uspokojenia. Trudno mi się z tym, co się wokół dzieje, oswoić.
Trudno zdjąć ciemne okulary?
Joanna Kulig: „Sponsoring” jest wyświetlany w kinach w Szwajcarii, Meksyku, Irlandii i w wielu innych krajach. Nie sądziłam, że coś takiego mi się zdarzy. Kiedy zadzwoniła Małgośka Szumowska, że mnie angażują, krzyczałam z radości na cały głos na ulicy. Ale brak mi jeszcze dystansu do tego, co się dzieje, dlatego nie sprawdzam, co piszą na mój temat w internecie. Parę razy mnie skusiło i strasznie to przeżyłam. Rozmawiałam niedawno z mamą: „Krępuję się, wstydzę”. A ona na to: „Wstydzisz się, że jesteś na plakatach? No to trzeba było do klasztoru iść”. Kocham ten zawód, ale ta huśtawka emocji z nim związanych czasami trudna jest do zaakceptowania. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy.
Ale sama pani zdecydowała, że rezygnuje z etatu, i to w Starym Teatrze w Krakowie.
Joanna Kulig: Rezygnowałam wtedy w ogóle z aktorstwa, czułam, że to nie dla mnie. Ale minął czas, ochłonęłam, zaczęłam oglądać Teatr Telewizji, w którym zagrałam. I pomyślałam: „całkiem nieźle”. Wtedy zrozumiałam, że muszę działać mniej radykalnie i bardziej po swojemu.
Dziś my jesteśmy z pani dumni, a pani z czego?
Joanna Kulig: Nie będę odkrywcza, zachwyca mnie Chopin. Papież był dla mnie skarbem, jego tolerancja, otwartość, był człowiekiem pokoju. Nasi pisarze. Kiedy byłam w Szkole Teatralnej, zaczytywałam się w Gombrowiczu, Słowackim, Wyspiańskim. A muzyka Karola Szymanowskiego to coś najpiękniejszego na świecie. Skarbem jest nasz folklor, ludowość. I polskie kobiety. Nie są bezbarwne, bez energii. Mają siłę, są pełne życia i to się bardzo za granicą podoba.
Jak pani Mąż radzi sobie z tym wulkanem energii?
Joanna Kulig: Dużej gimnastyki wymaga dopasowanie się dwojga ludzi o wolnych zawodach. Nam się udaje, jest między nami porozumienie. Śmiejemy się, że nawet jak wychodzimy osobno, to i tak się spotykamy na mieście. Zmierzamy do siebie. I od początku tak było. Dzień ślubu był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. Jakaś nad tym życiem refleksja? Czemu ja się tak muszę we wszystkim spalać? Tak wszystko robić na sto procent?