Reklama

Mówi przekornie, że nawet mogłaby bez tych pasji żyć, ale... po co? Nade wszystko lubi grać w karty. Traktuje to jak świetną rozrywkę.

Reklama
W środowisku aktorskim jest głośno o pani fascynacji brydżem. Skąd ta pasja?

Renata Dancewicz: Miałam sześć lat, kiedy babcia nauczyła mnie grać w oczko. Od tego czasu poznałam i polubiłam chyba większość gier karcianych. A brydż? Kiedy mam chandrę, czytam kryminały Agathy Christie, a ich bohaterowie często grają w brydża. Herkules Poirot kilka razy znalazł mordercę, analizując taką rozgrywkę, bo każdy gra zgodnie z temperamentem – jeden ostrożnie, inny brawurowo. I to mnie „skusiło” do nauki. A teraz brydż to moja pasja. Mogę zrezygnować z życia towarzyskiego czy wakacji po to, by pojechać na kongres brydżowy do Słupska i pograć w karty.

Grywa pani ze swoim partnerem?

Renata Dancewicz: Poznaliśmy się dzięki kartom. Czasem grywamy razem, ale rzadko, bo przeważnie przy kartach się kłócimy (śmiech).

Kilka lat temu, gdy została pani mamą, stwierdziła pani, że nie zachwyca się macierzyństwem… To się zmieniło?

Renata Dancewicz: Nie chciałam mieć dzieci, ponieważ świetnie wyobrażałam sobie życie bez nich. Ale jak się okazało, że jestem w ciąży, przyjęłam to z całym dobrodziejstwem. Mam fajnego synka, którego bardzo kocham, ale sprzeciwiam się wyidealizowanej wizji macierzyństwa, bo ma ono dwie strony. Cieszy, ale i stresuje.

To znaczy?

Renata Dancewicz: Na przykład układanie po raz setny puzzli jest nudne, dorosły woli inne zabawy. Nie jest to pasja mojego życia. Gdybym miała siedzieć z dzieckiem dziesięć godzin dziennie, pewnie bym zwariowała.

A dużo czasu pani z nim spędza?

Renata Dancewicz: Tak, bo nie muszę codziennie pojawiać się w pracy. Mam sporo wolnego czasu, więc łatwiej mi go podzielić – czasami spędzam go z synkiem, czasami gram w brydża, czytam albo lecę gdzieś z przyjaciółką wypocząć. Zawsze lubiłam dalekie podróże. Jak Jurek skończył siedem miesięcy i odstawiłam go od piersi, poleciałam do Tajlandii. W tym roku byłyśmy już w Nowym Jorku. Mój narzeczony Tomek nie lubi latać, więc w dalsze wojaże wybieram się głównie z przyjaciółkami.

Zabiera pani ze sobą synka?

Renata Dancewicz: Na wyprawy po Polsce, bo jest mu obojętne, czy jest w Radomiu, czy w Bangkoku. Ale w przyszłym roku wezmę go na safari do Afryki, bo fascynuje się dzikimi zwierzętami. Od dwóch lat o tym rozmawiamy.

Jurek kończy sześć. lat. Chciałaby pani, żeby poszedł już do szkoły?

Renata Dancewicz: Wolałabym, żeby to się stało rok później. Nie chcę, by moje dziecko było traktowane tylko jako przyszły płatnik podatków, którego trzeba jak najwcześniej wypchnąć z domu, żeby szybko skończył szkołę, studia, a potem wziął się do pracy.

No dobrze: brydż, podróże, książki. A jakieś bardziej kobiece zainteresowania? Może fitness?

Renata Dancewicz: Jeśli chodzi o sport, to nie lubię się męczyć bez sensu. Chociaż ostatnio zaczęłam chodzić na pilates.

Skąd taki przełom?

Renata Dancewicz: Rzuciłam palenie i nie chciałam gwałtownie przytyć. Paliłam przez dwadzieścia lat i stwierdziłam, że już dość. W mojej rodzinie dużo osób zmarło na raka płuc, a ja chciałabym Jurka „doholować” do dorosłości. Dlatego chcę sobie zrobić dwadzieścia lat przerwy i zapalić kolejnego papierosa dopiero na sześćdziesiąte urodziny.

Porozmawiajmy o serialu „Na Wspólnej”. Wie pani, jak widzowie odbierają pani bohaterkę Weronikę?

Renata Dancewicz: Czasami słyszę, że jest zbyt ostra. Gdy filmowy mąż mnie zdradził, a ja go wyrzuciłam, to spotykane podczas zakupów panie tłumaczyły mi, że on jest bardzo dobry, tylko się potknął, a ja powinnam mu wybaczyć.

Reklama

Sylwetka gwiazdy: Renata Dancewicz

Reklama
Reklama
Reklama