Reklama
Pali pan drugiego już w ciągu kilkunastu minut papierosa. Nie chciałby pan rzucić?

Przemysław Sadowski: Chcieć nie zawsze znaczy móc. Silna wola nie jest moją najmocniejszą stroną.

Reklama
Ma pan jeszcze jakieś inne wady?

Przemysław Sadowski: Jestem łasuchem i często nie potrafię odmówić sobie małej słodkiej przyjemności. Na pewno brak mi też konsekwencji w działaniu. Raz udało mi się rzucić papierosy, trzy lata temu. Nie paliłem przez cztery miesiące. Potem jednak ożeniłem się i...

Małżeństwo z Agnieszką Warchulską sprawiło, że wrócił pan do nałogu?

Przemysław Sadowski: Nie. Po prostu w dniu ślubu dałem się ponieść. I tak mnie niesie.

Poza powrotem do nałogu coś jeszcze się w tym dniu zmieniło?

Przemysław Sadowski: Może to trochę śmieszne, ale małżeństwo to nic w porównaniu z podpisaniem wspólnej umowy kredytowej. Ludzie biorą na siebie zobowiązanie, że przez trzydzieści czy czterdzieści lat będą wspólnie płacili jakieś horrendalne raty.

To może ślub jest niepotrzebny?

Przemysław Sadowski: Co to, to nie. Do związku małżeńskiego podeszliśmy naprawdę serio. Gdy składaliśmy przysięgę przed ołtarzem, wiedzieliśmy, co to znaczy. Oboje przecież mieliśmy trzydziestkę na karku, własne doświadczenia. Ja do tego mam przecież córkę, Małgosię, z poprzedniego związku. Postanowiliśmy, że spróbujemy, i tego się trzymamy. Ale w dniu ślubu zmienia się niewiele. Znacznie więcej – po urodzeniu dziecka.

To znaczy?

Przemysław Sadowski: To wydarzenie bardzo do siebie zbliża i naprawdę cementuje związek. Dziecko zostaje przecież do końca życia, na dobre i na złe. Poza tym, pojawiają się zmiany w życiu codziennym, bo trzeba się mądrze przystosować do nowej rzeczywistości. My na przykład do naszego synka Jasia zatrudniliśmy nianię, bo zdarza się, że do późna nie ma nas w domu.

Stosuje pan surowe czy liberalne metody wychowawcze?

Przemysław Sadowski: Jestem człowiekiem środka. Podobają mi się metody zachodnie, mówiące, że dziecku należy dawać sporo wolności i absolutnie unikać przemocy. A z drugiej strony nie przemawiają do mnie rozwiązania szwedzkie, które pozwalają podać rodziców do sądu za klapsa.

A pan dał kiedyś klapsa synowi?

Przemysław Sadowski: Tylko raz. Uważam to za swoją pedagogiczną porażkę. Ale więcej nie musiałem tego robić. Wystarczy, że postraszę klapsem, a Janek reaguje tak, jakby właśnie go dostał. Uspokaja się. To ważne, by pamiętać, że zadawanie bólu nie jest dobrą drogą.

Ciekawe, że nie jest pan stałym bohaterem prasy bulwarowej.

Przemysław Sadowski: Nikogo nie udaję. Jestem sobą. Nie wymyśliłem siebie na potrzeby mediów, nie kreuję swego wizerunku. Ani nie wpuszczam ludzi do domu, ani nie lansuję się z żoną na imprezach, czy tym bardziej nie chwalę naszym synkiem w gazetach.

W ten sposób traci pan sporo pieniędzy.
Reklama

Trudno, przeżyję. Jak to Marek Kondrat powiada, mężczyzna musi zarabiać. Pamiętam o tym i czuję się odpowiedzialny za bliskich. Ale nie można dać się zwariować. Z drugiej strony, nigdy nie mówię nigdy, nie chcę się zarzekać, że nie wystąpię w reklamie. Stoję z żoną u progu kupna większego mieszkania, więc wisi nad nami olbrzymi kredyt. Jeśli go dostaniemy, będę miał spore zobowiązania.
Sylwetka gwiazdy : Przemysław Sadowski

Reklama
Reklama
Reklama