Proszę wyłączyć ten wiatr - pisze Anna Wendzikowska
Przy okazji premiery nowego filmu o Muppetach rozmawiałam z Kermitem i Piggy. – Kto był największą diwą na planie? – zapytałam. – Oczywiście moi – odpowiedziała najsłynniejsza świnka na świecie, odrzucając włosy do tyłu.
- Anna Wendzikowska, glamour
– Nie przeszkadza ci, że jesteś uważana za diwę? – pytał zaskoczony Kermit. – Bynajmniej. Jestem największą diwą w Hollywood. Wszystkie inne diwy mogą się ode mnie uczyć – odpowiedziała z głośnym fuknięciem. Oczywiście Piggy jest tylko kukiełką, do tego sterowaną przez faceta. Inne rozkapryszone hollywoodzkie diwy zaprzeczają, dementują, zatrudniają sztab specjalistów od PR-u, tworzą alternatywną rzeczywistość, żeby tylko nie skończyć z łatką trudnych we współpracy. Ale plotki roznoszą się szybko, a dementi nikogo specjalnie nie interesuje.
W dobie blogerów, zdjęć cyfrowych, całej globalnej komunikacji ekscesów gwiazd nie da się tak łatwo zamieść pod dywan. I dobrze. Wszyscy wiedzą, że piękna, utalentowana Jennifer Lopez jest niemożliwie rozkapryszona. Uwielbia kolor biały. Kiedyś zażądała garderoby z kanapą, stołem, obrusem, świecami, kwiatami i zasłonami w tym kolorze. Co więcej – podczas imprezy charytatywnej. Kiedy występowała gościnnie w serialu „Will i Grace”, towarzyszyła jej 57-osobowa ekipa, w tym specjalistka od regulacji brwi i ktoś odpowiedzialny za noszenie jej płaszcza.
Sylvester Stallone przed wywiadem w jednym z hoteli zażyczył sobie przemalowania ścian w pokoju. Mariah Carey nie chodzi po schodach. Kiedyś zażądała żeby hotel w Londynie rozwinął czerwony dywan i rozstawił metrowe białe świece na jej przyjazd... o 2.30 nad ranem. Barbra Streisand w hotelu w Las Vegas zarządziła, żeby pracownicy wchodzili do jej pokoju tyłem i tyłem wychodzili, i pod żadnym pozorem nie nawiązywali z nią kontaktu wzrokowego. Według mnie te historie dowodzą, że niektórym gwiazdom poluzowała się w głowie jakaś klapka. A może tak właśnie ma być? W końcu diwy istnieją od zawsze.
Elizabeth Taylor, Ava Gardner, Marilyn Monroe. W Polsce także są gwiazdy powszechnie znane ze skandalicznych zachowań (które są tolerowane) i nierozsądnych oczekiwań (które są spełniane). Mój kolega aktor zawsze powtarza: „Dostaję po tyłku, bo jestem łatwy we współpracy. Nikt tego nie docenia”. Ma rację. Wokół rozkapryszonych diw chodzi się na paluszkach. Kapryśne zachowanie jest jak znaczenie terenu. Panoszę się, bo mogę. Mam zachcianki, bo wy ochoczo je spełniacie. A musicie je spełniać, bo ludzie mnie kochają.
Widzowie uwielbiają opowieści o szalonych kaprysach gwiazd, jak niegdyś gawiedź uwielbiała oglądać krwawe publiczne egzekucje. Krzywią się, oburzają, ale z wypiekami na twarzy czytają o tym, że Elton John zadzwonił do recepcji hotelowej z prośbą, żeby zrobić coś z wiatrem wiejącym na zewnątrz. Bo mu przeszkadza. Gwiazdy to tylko ludzie. Są między nimi normalni, zdrowi na ciele i umyśle, oraz frustraci, którzy poniżają innych, aby lepiej się poczuć. Ja wolę Jacka Lemmona niż Jennifer Lopez. Nie tylko dlatego, że jest on lepszym aktorem.