Reklama

Anna od miesiąca nie śpi. Za to gazety pokazują jej zdjęcia z imprez, na których bawi się, zdjęcia z plaży, na których nieznajomy mężczyzna wciera jej w plecy olejek do opalania. Ona pyta: "Ile można płakać?". Codziennie biega po urzędach. Walczy o córkę, zabraną przez byłego męża Krzysztofa Zubera. W olsztyńskiej prokuraturze toczy się sprawa o uprowadzenie dziecka, bo stamtąd z rąk babci 3,5-letnią Angelikę porwał tata. W Warszawie Samusionek złożyła sprawę do sądu o natychmiastowe wydanie dziecka, ale rozprawa ma odbyć się w sierpniu. Policja może pomóc odebrać jej córkę, ale matka powinna wskazać miejsce jej przebywania. I tu jest problem, bo gdzie jest Angelika, nie wiadomo. Co kilka dni Krzysztof Zuber dzwoni i daje małą na kilka minut do telefonu. Córeczka pyta: "Mamo, kiedy przyjedziesz?". Matka codziennie zadaje sobie pytanie: "Kiedy zobaczę córkę?". W tym najtrudniejszym momencie, gdy niektórzy się od niej odwracają, spotkała mężczyznę, który ją wspiera. Znają się zaledwie od kilku tygodni, a już są przyjaciółmi i kto wie, co się jeszcze wydarzy. To właśnie Jerzy daje jej siłę, mówiąc codziennie: "Będzie dobrze. To już nie potrwa długo".

Reklama

GALA: Kilka dni po porwaniu córki pojawiła się pani na Festiwalu Gwiazd w Gdańsku, budząc niezdrowe emocje, że zamiast rozpaczać, bawi się pani w najlepsze.ANNA SAMUSIONEK: Wahałam się do ostatniej chwili: jechać czy nie? Ale powiem szczerze, że gdybym miała siedzieć sama w czterech ścianach, to nie wiem, jak by się to skończyło. Zrobiłam i wciąż robię wszystko, co możliwe, aby zgodnie z prawem odzyskać dziecko.
GALA: Wiele osób ma pani za złe, że ma pani odwagę pokazywać się na premierach filmów, pokazach mody, imprezach towarzyskich.ANNA: Przecież to jest część mojej pracy. Co to da czy zmieni, że codziennie będę pogrążać się w rozpaczy? Już przez to przechodziłam. Byłam rozdygotana, na lekach antydepresyjnych. Kiedy płaczę, nie ma przy mnie fotoreporterów. W końcu powiedziałam sobie "dość", czas się otrząsnąć. Muszę pracować, muszę być silna. Przede wszystkim dla dziecka.
GALA: U pani boku pojawił się nowy mężczyzna.ANNA: Jerzy to pierwszy mężczyzna, z którym spotykam się od czasu rozwodu. Pierwszy, któremu zaufałam.
GALA: Gazety jeszcze niedawno publikowały pani zdjęcia z mecenasem Karolem Jałowickim. ANNA: Karol prowadzi moje sprawy. Przyjaźnimy się, ale nigdy nie byliśmy parą.
GALA: Nie boi się pani nowych mężczyzn w swoim życiu?ANNA: Słucham intuicji. Ona włącza mi lampki alarmowe. Zawsze zresztą tak było. W przypadku Krzysztofa również, tylko lekceważyłam to od samego początku. Miałam wtedy poczucie winy wobec Pawła, mojego pierwszego męża, bo to ja od niego odeszłam. Kiedy zorientowałam się, że drugie małżeństwo to związek, który mnie niszczy, pomyślałam: to pewnie za karę?
Przeczytaj wczesniejszy wywiad z aktorką:
Anna Samusionek "Dziecka nie oddam!" więcej...


Reklama

GALA: A pan? Nie bał się, że przez znajomość z kobietą, która jest uwikłana w walkę z byłym mężem, sam się w to wszystko uwikła?JERZY CZARKWIANI: Nie ma ludzi uwikłanych, tylko ludzie sami się wikłają. To kwestia podejścia. Wszystko w gruncie rzeczy jest bardzo proste, my to komplikujemy sami. Problemy trzeba rozwiązywać od końca. Co mam na myśli? Jest para, a między nimi masa napięć o drobiazgi życia codziennego, na przykład o to, kto robi zakupy. Trzeba zadać sobie wtedy pytanie, co jest ważniejsze: harmonia w związku czy to, kto zrobił zakupy?
GALA: Co pani czuje, spotykając się z Jerzym?ANNA: Błogi spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nareszcie! To coś, za czym od dawna tęskniłam. Nie muszę kontrolować każdego gestu czy słowa, w obawie, że zaraz może wyniknąć z tego awantura.
GALA: I co panią odrywa od złych myśli?ANNA: Wycieczka rowerowa z Jurkiem.
GALA: Życie obsadziło panią kilkanaście miesięcy temu w głównej roli, ale co to za film?!ANNA: Chyba dramat obyczajowy, choć chwilami czuję się, jakbym grała w thrillerze. Zdarzają się sytuacje, których nawet ekran by nie przetrzymał, a widzowie stwierdziliby, że to nieprawdziwe, że nie mogło się zdarzyć. Mój były mąż wciąż chyba nie może pogodzić się z faktem, że już do niego nie należę, że nie może mieć kontroli nad moim życiem. Zarzuca mi, że z nim walczę. Ja z nim nie walczę, ja przed nim uciekam. Pragnę wreszcie spokoju.
GALA: Jak pani czuje się jako aktorka, o której głośno, ale nie z powodów artystycznych?ANNA: Z jednej strony czuję ogromne wsparcie ludzi, np. kobiety na ulicy podchodzą do mnie, ściskają mi rękę i mówią: "Wiem, co pani przeżywa, jestem z panią, trzymam kciuki, życzę, żeby się poukładało". Jednocześnie upadają projekty, w których miałam brać udział. Producenci wycofują się z kontraktów reklamowych, uważając, że nie stać mnie na pełną gotowość do pracy, że moja nieustabilizowana sytuacja życiowa, negatywny rozgłos mogą być przeszkodą.
GALA: Mówiono to pani wprost?ANNA: Dano do zrozumienia? Trudno się dziwić, skoro prasa pisze, że biorę udział w "publicznym praniu własnych brudów". Proszę wierzyć, że to nie ja, ale mój były mąż rozpoczął i prowadzi nadal kampanię medialną po tym, jak porwał dziecko. Nie ja zwołałam konferencję prasową i wynajęłam agencję PR, żeby nagłaśniać swoje problemy.
GALA: Dlaczego mówi pani: "porwanie"?ANNA: Osoby będące świadkami tego zdarzenia były przekonane, że to napad gangsterski. Nagle podjechały dwa ciemne samochody pod mały sklepik w Olsztynie, w którym moja mama robiła z Angeliką zakupy. Jeden mężczyzna przytrzymał mamę, a drugi, a był nim mój były mąż Krzysztof, wyrwał jej z rąk dziecko i wepchnął je do samochodu.
GALA: Jak długo nie widziała pani córki?ANNA: To już ponad miesiąc.
GALA: Były mąż nie jest pozbawiony praw ojcowskich?ANNA: Nie, ale to zdarzyło się w dniu, w którym nie miał prawa zabrać dziecka. Jego kontakty z córką reguluje postanowienie sądu. Co drugi weekend i pierwsze dwa tygodnie wakacji. Wyjechałam 21 czerwca na Festiwal Filmowy do Awinionu na promocję filmu Macieja Pisarka "Fale. Wyjazd", w którym gram główną rolę. Po powrocie planowałam kolejny, kilkudniowy wyjazd z Angeliką do jej ulubionej stadniny w Gałkowie. Tymczasem 23 czerwca wiadomość o porwaniu córeczki zrujnowała mi satysfakcję z sukcesu filmu i przekreśliła radość na spotkanie z dzieckiem. Dzień później, w moje 35. urodziny, zamiast "tańczyć na moście w Awinion", płakałam do końca pobytu. 25 czerwca, w niedzielę, przyjechałam do piekła. Miałam jeszcze nadzieję, że Angelika wróci po dwóch tygodniach do domu. Tak się jednak nie stało. Pojawiły się za to ze strony Krzysztofa absurdalne żądania publicznych oświadczeń i deklaracji, od których uzależnił oddanie mi dziecka. Rozpętał medialną nagonkę na mnie.
GALA: A czy ograniczała pani ojcu kontakty z dzieckiem?ANNA: Od chwili złożenia pozwu o rozwód nie mogłam się doprosić, żeby tata zajmował się córką. Kiedy dowiedziałam się o jego pomyśle wywiezienia małej do Australii, wniosłam sprawę o zabezpieczenie jej australijskiego paszportu, który dotąd jest w jego posiadaniu. Wtedy zaczęło się zabieranie dziecka bez ostrzeżenia, pod moją nieobecność od opiekunki, i wysyłanie SMS-ów z informacją, że odda ją za jakieś trzy, cztery dni. Dlatego zwróciłam się do sądu o ustalenie kontaktów ojca z dzieckiem.
GALA: Czy teraz próbowała pani odzyskać córkę?ANNA: Teoretycznie mogę odebrać dziecko z pomocą policji, tylko najpierw muszę je znaleźć. I w tym jest problem. Nie wiem, gdzie jest Angelika. Krzysztof utrzymuje, że podróżują po Polsce. Od czasu do czasu dzwoni do mnie i tylko wtedy mogę chwilkę porozmawiać z małą, która nie ma pojęcia, co się dzieje i pyta: "Mamo, kiedy przyjedziesz?".
GALA: Nie chciała pani powalczyć metodami męża. Co panią powstrzymuje przed tym, aby podjechać z dwoma "dużymi panami" i odebrać dziecko?ANNA: Przede wszystkim dobro dziecka. Wiem, że dla Angeliki byłaby to kolejna trauma. Nie chcę walczyć takimi metodami. To nie leży w mojej naturze, przemoc jest mi obca, dlatego też odeszłam od Krzysztofa. Nie potrafię sobie teraz wyobrazić, co się dzieje w głowie Angeliki, która nie ma pojęcia o tym, że ja na to wszystko nie pozwoliłam. Po nagłym zabraniu jej przez ojca z przedszkola w marcu tego roku musiałam składać ją psychicznie przez kolejne tygodnie. Codziennie płakała, mówiąc: "Nie chcę do przedszkola, bo ty mnie zawieziesz, a tata zabierze". Pytała panie w przedszkolu, czy ochronią ją przed tatą.
GALA: Wiedząc już wcześniej, do czego zdolny jest mąż, nie bała się pani zostawiać dziecka pod czyjąś opieką? Może nie wolno było Angeliki spuszczać na sekundę z oka?ANNA: To jest niemożliwe. Muszę przecież pracować. Utrzymać siebie i dziecko. Wszystkie weekendy i wieczory poświęcam Angelice.
GALA: Czy są przy pani ci sami przyjaciele, co kiedyś?ANNA: Tak. Gdyby nie oni, nie potrafiłabym sama przez to przejść. Dzwonią, piszą SMS-y: "Trzymaj się, jesteśmy z tobą". Przede wszystkim jest przy mnie rodzina, na którą zawsze mogę liczyć. Podczas pobytu na Festiwalu Gwiazd w Gdańsku poznałam wiele nowych osób, w tym Jurka, który stał mi się szczególnie bliski?
GALA: Spotkali się kobieta po przejściach z mężczyzną z przeszłością. Oboje jesteście po dwóch rozwodach. Co z tego może wyniknąć?JERZY: Przyjazna fascynacja... Z całym szacunkiem, wcale nie uważam się za mężczyznę z przeszłością, choć byłem dwukrotnie żonaty. Po prostu nie czuję się tak. Z byłymi żonami jestem w dobrych stosunkach. Szczególnie o drugim małżeństwie mogę powiedzieć, że był to wspaniały związek, który w pewnym sensie nie skończył się, bo jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
GALA: Co pan wiedział o Annie Samusionek, zanim się poznaliście?JERZY: Szczerze? Niewiele. Znałem to nazwisko, ale nie oglądam seriali, nie czytam kolorowej prasy.
GALA: Kogo pan poznał?JERZY: Kobietę ciepłą, wrażliwą i przede wszystkim mądrą. W żadnym razie nie ma ona nic wspólnego z laleczką Barbie.
ANNA: Ładnych rzeczy się dowiaduję. Miałeś takie skojarzenia ze mną?
JERZY: Przyznam, że przez sekundę przemknęło mi to przez myśl.
GALA: Pan za to kojarzy się z playboyem. Jeden z dzienników tak pana nazwał i opublikował fotoreportaż ze wspólnie spędzonych z Anną chwil nad morzem.JERZY: Zaszło jakieś nieporozumienie. Playboyem, jak podaje słownik wyrazów obcych, jest bogaty młodzieniec unikający pracy, oddający się głównie uciechom życia, a ja już dawno skończyłem 18 lat i nie narzekam na brak zajęcia.
GALA: Tam pojawił się przymiotnik "podstarzały". "Podstarzały playboy".JERZY: Jak mogę to skomentować? Rozumiem, że dziennikarze i fotoreporterzy muszą z czegoś żyć i wykonują swoją pracę najlepiej, jak potrafią.
GALA: Ale lubi pan oddawać się uciechom życia. Często widać pana na różnych festiwalach, koncertach, w teatrach i na tak zwanych salonach.JERZY: Kocham artystów. Bez nich i sztuki nie da się w ogóle żyć. Przyjaźnię się z wieloma artystami od wielu lat.
GALA: Jak to się dzieje, że wielkie uczucia kończą się gorzej, niż zaczynają?
JERZY: Człowiek jest bardzo delikatnym stworzeniem, szczególnie w sferze emocjonalnej, bo jego ciało potrafi znieść ogromne przeciążenia. Jedno zdanie potrafi tak samo jak maleńki kamyczek uruchomić lawinę. Dlaczego tak bardzo odpowiada mi sposób bycia Ani? Bo jest osobą niezwykle taktowną. Nie ma tutaj znaczenia stopień zażyłości. Takt jest kluczem do wszelkich związków, czy to przyjaźni, czy miłości. Najprościej uzdrowić relacje z innymi ludźmi poprzez wykreślenie zwrotu: "Nie chce mi się". Kilka lat temu zbudowałem sobie ułatwiający mi życie model: "Jeśli chcesz mieć czystą koszulę, to upierz ją sam, a nie dyskutuj o tym".
GALA: Pana znakiem rozpoznawczym wśród znajomych jest pozytywny stosunek do świata i uśmiech. Skąd to się bierze?JERZY: Jestem człowiekiem szczęśliwym. Recepta jest prosta: chcesz być szczęśliwy, to bądź. To jest w nas w środku, a nie na zewnątrz. Wiem, że gdybym trafił na bezludną wyspę, to po dwóch tygodniach umarłbym. Nie mogę żyć bez ludzi.
ANNA: Każdy ma prawo do szczęścia! Dziś już wiem, że ja też! Nie chcę siedzieć i płakać już nigdy więcej! Jestem stworzona do miłości, chcę kochać i być kochana. Choć z pewnością teraz jestem uważniejsza, bardziej wsłuchuję się w siebie. Z niczym się nie spieszę, ale w moim sercu wciąż "kwitnie nadzieja", że moje dziecko będzie miało szczęśliwą i uśmiechniętą mamę!

Reklama
Reklama
Reklama