Reklama

Jestem hedonistką, i nigdy nie liczę kalorii Nie lubię układania diet i liczenia kalorii. Nie dlatego, że mam cudowną przemianę materii. Wręcz przeciwnie! Gdybym jadła, ile bym chciała i na co mam apetyt, ważyłabym ze 100 kg! Ale matematyka nie może wkradać się do jedzenia.
Gotuje codziennie i je z przyjemnością. – Bardzo dużą uwagę zwracam na sezonowość i na to, że posiłki mają mnie odżywiać. Sprawiać, że ja i moi bliscy będziemy zdrowi, pełni energii. Nie jestem zwolenniczką diety niskotłuszczowej. W jedzeniu często ulegamy modom, a organizm zwyczajnie potrzebuje tłuszczów, tych wartościowych, ale jednak! Tłuszcz rozpuszcza witaminy, jest nośnikiem smaku i powoduje, że szybciej jesteśmy syci. Ja jem wszystko.
Jestem miłośniczką produktów lokalnych: uważam, że powinniśmy sięgać właśnie po nie – pochodzące z upraw czy hodowli znajdujących się w promieniu do 50 km od nas. Ale uwielbiam też kuchnię śródziemnomorską i latem wprowadzam do menu produkty z tamtego rejonu. Zimą preferuję kuchnię polską. Ważne, by odżywiać się zgodnie z porą roku i klimatem, w jakim żyjemy. Kasze, zupy (bo rozgrzewają), kiszonki (mają witaminę C) – takie menu przynależy do naszego klimatu. Zimą nie jadam cytrusów, ponieważ wychładzają organizm. Uwielbiam rosół z makaronem i – prawdziwe niebo w gębie! – koguta duszonego w śmietanie. Ale to musi być prawdziwy kogut, taki ze wsi, od moich rodziców.
Ewa je codziennie 5–6 dobrze zbilansowanych posiłków, w których są i tłuszcze, i węglowodany. Pilnuje też, by odstępy między posiłkami wynosiły nie więcej niż 2,5 godziny. Dlatego zabiera ze sobą przekąski. – To podstawa w podróży – przekonuje. – W samochodzie zawsze mam pod ręką coś do zjedzenia: banan, baton białkowy, pieczywo chrupkie. Muszę nie tylko fajnie wyglądać, ale i fajnie się czuć. A do tego potrzebny jest odżywiony mózg.
Weekend to czas na słodkości. Na pieczenie i jedzenie ciast, lodów. – Mam taką teorię: pieczone w sobotę, a jedzone w niedzielę nie posiada kalorii. Słodycze są dla mnie nagrodą. Nie wyobrażam sobie, by własne życie pozbawić przyjemności! Lubię do kawy zjeść ciastko. Wolę kawał tortu niż słodzoną kawę. Cukier w napoju to puste kalorie, więc po co? – dodaje Ewa. Koniec tygodnia to też czas biesiadowania z rodziną, znajomymi, przyjaciółmi. – Wtedy bywają u mnie dorośli i czwórka dzieci. Przy stole potrafi zasiąść dwanaście osób. Lubię gwar i kulinarne wyzwania. Choć czasem ta niedziela wypada np. w środę. Tak jak wczoraj – cudowna kolacja z przyjaciółmi – opowiada Ewa. – I biesiada ze słodyczami: brownie, tort i pyszne ciasto rabarbarowe. Ja w życiu muszę mieć luz. Wtedy może być i 10 tysięcy kalorii jednego dnia – nie mam z tym problemu! W tygodniu ćwiczę, więc nadmiar spalam. Mówię sobie: Ewa, możesz jeść wszystko! Mam ochotę na czekoladę? To jem! Tylko wtedy traktuję ją jako jeden z posiłków.
Uważa, że nie ma pory roku nudnej kulinarnie. Umie cieszyć się każdą z nich. – W maju, gdy jest sezon szparagowy, przygotowuję je na różne modły. Uwielbiam szparagi! Kiedy nastaje sezon na truskawki, dodaję je nawet do sałaty, którą robię na słono. Gdy jesienią zaczynają się jabłka, piekę najlepsze na świecie szarlotki. Albo ziemniaki w kominku i podaję z kwaśnym mlekiem. Bardzo lubię robić gołąbki. Uwielbiam zupę czosnkową, żurek, barszcz czerwony i pierogi: ze wszystkim! Od gęsiny po pierogi z borówkami. I naleśniki: na słodko, na słono. W Wielkanoc jemy szynki, kiełbasy. Sama marynuję mięso, sama wędzę. Na ostatnie święta dla przyjaciółki wegetarianki zrobiłam jajka z pastą z awokado i kilka dań jarskich. A ona machnęła tylko ręką: „Nie, no daj spokój! Wegetarianką stanę się znowu, jak wyjdę od ciebie”.
Darek, reżyser programu „Ewa gotuje”, przez 8 lat był wegetarianinem. – Zaczął ze mną pracować i wegetarianinem już nie jest. Gdy gotuję na planie, jest wokół mnie 17 osób. Po nakręceniu odcinka całe jedzenie znika. Przy stole odbywa się najprawdziwsza walka na widelce. Ewa świetnie wie: oczy też „jedzą”. – Zawsze aranżuję stół: podkładki, talerze, świece, kwiaty w wazonie. Lubię podać jedzenie po domowemu, by działało na zmysły. Nie stylizuję dań na restauracyjne. Zamiast wydzielać porcje, stawiam po prostu na stole naczynie z całą potrawą: rondel z pieczenią, kurczakiem, zapiekanką, półmisek z całymi ziemniakami, które tylko prószę zieleniną czy dymką. Sięganie do garnka jest dla mnie też symboliczne: dzielimy się. Bardzo bliskie polskiej tradycji.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama