Podróże nauczyły mnie pokory - Julia Pietrucha
– Kusi mnie inna rzeczywistość, zabawa, kuchnia. Podróże zastępują mi szkołę. Więcej pamiętam z nich niż z tego, co mówili nauczyciele ex cathedra. Siła doświadczenia działa mocniej – przyznaje Julia Pietrucha. Od kilku lat wraz z narzeczonym wyprawia się na kilkumiesięczne wojaże po całym świecie, a wyprawy dokumentuje na Facebooku.
Indie, Sri Lanka, Japonia, Tajlandia. Julia stara się wybierać miejsca egzotyczne, niejednoznaczne, do których czasami trudno dotrzeć, ale wartych tego wysiłku. – Staram się poczytać o tradycjach, kulturze, żeby nie być zaskoczoną w momencie konfrontacji. Ale nie uczę się kraju i ludzi z książek. Najważniejsze w podróży to bycie otwartym na to, co ona przyniesie. A przynosi! Są ludzie, którzy podróżują, aby uciec od siebie, problemów, zatopić się w medytacji. – Owszem, uciekam również przed stagnacją, rutyną, ale chyba bardziej jadę „po”: frajdę, przygodę, naukę. Wyjeżdżam, bo pragnę poznać coś nowego. I tak spełniam się jako człowiek.
W tym roku była na Sri Lance, która okazała się jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie dotąd odwiedziła. Serdeczni, weseli ludzie, zawsze skorzy do pomocy. I przepyszne jedzenie, tanie jak barszcz! – Zwiedziliśmy wyspę, podróżując pociągami i busami, zatrzymując się w niewielkich guest house’ach. Im dalej od atrakcji turystycznych, tym taniej, prawdziwiej i piękniej. Głodni, po długiej podróży pociągiem, zdecydowaliśmy z Ianem wysiąść w nieznanym nam mieście. Znaleźliśmy małą knajpkę w muzułmańskim hotelu, w którym zjedliśmy przepyszne curry. Po czym ruszyliśmy na poszukiwanie noclegu. Wędrowaliśmy z plecakami poboczem drogi, gdy nagle obok zatrzymał się kierowca tuk-tuka. Zaproponował nam podwiezienie, zaznaczając, że hotel, do którego się wybieramy, jest w opłakanym stanie. Odezwał się we mnie głos rozsądku. „Nie wolno ufać takim propozycjom, bo zwykle kończą się dużym rachunkiem i awanturą”. Odmówiliśmy. Kierowca nalegał, więc wsiedliśmy na pakę i pofrunęliśmy do hotelu, który okazał się dziurą śmierdzącą pleśnią. Zrezygnowani znów wsiedliśmy do tuk-tuka i za namową kierowcy pojechaliśmy do innego hotelu.
Kierowca pyta: „A może zanocujecie u mnie?”. Nie mieliśmy już siły odmawiać. Okazało się, że Silva, nasz kierowca, pracował nielegalnie w Stanach Zjednoczonych na stacji benzynowej. Za zarobione pieniądze jego żona na Sri Lance przez trzy lata budowała dom. Przy cejlońskiej whisky usłyszeliśmy historię życia Silvy, a noc przespaliśmy w pięknej, solidnej, wspaniale wykończonej willi położonej nad rzeką. Następnego ranka ruszyliśmy dalej. Jaka byłaby szkoda, gdybyśmy nie byli wystarczająco otwarci na kontakt z nim.
Ta przygoda niosła pewien morał: nie oceniaj jedną miarką wszystkich, bo człowiek poznany w drodze potrafi mile zaskoczyć. Miej więcej zaufania do ludzi.
Wyprawa do Indii zaskoczyła Julię: okazało się, że może znieść o wiele więcej, niż jej się wydawało. – Przeżyłam 20-godzinne podróże pociągiem, zapluskwione hotele. Towarzyszyła mi świadomość, że bycie kobietą w Indiach to gorsza karma. Czasem byłam głodna, dopadały mnie zatrucia pokarmowe, jakich nie życzyłabym nikomu. Takie doświadczenia, niewygody są próbą charakteru i go wzmacniają. Musisz umieć odnaleźć się w sytuacji, błyskawicznie podejmować decyzje. Jeśli nie będę miała bez przerwy oczu z tyłu głowy, potrąci mnie samochód albo zostanę okradziona. Trzeba też zacząć myśleć jak tubylcy, żeby zrozumieć ich zachowanie, nie popełnić faux pas.
W Indiach każdy walczy o przetrwanie. Takie ciągłe napięcie ogromnie męczy. Może dlatego po trzech miesiącach podróży nie mieliśmy już siły jechać dalej. Ale ta wyprawa pomogła mi w zwalczeniu własnej słabości, w nauce opanowania i trzymania na wodzy emocji, bo jestem typem ekstrawertyczki. Do Indii jednak nie wrócę przez najbliższy czas – zapewnia Julia.
Chęć poznawania świata zmusza ją zawsze do wyjścia z tzw. strefy komfortu. – Czasem zamiast usypiającej wygody, uspokajającego poczucia bezpieczeństwa warto zrobić coś, co wymaga odnalezienia się w nowej sytuacji, prawda? W Warszawie wiodę życie rozpoznawalnej aktorki. Jeżdżę na plan, udzielam wywiadów, chodzę na imprezy, płacę rachunki, piorę, gotuję itp. W podróży nie ma rutyny. Każdy dzień przynosi coś nowego, coś niespodziewanego, dobrego czy złego. Przyznam, że niedawno przeżyłam szok po powrocie do Warszawy. Dopiero tu zauważyłam, że jestem wiecznie obserwowana. Ktoś podejdzie, zagada, rzuci spojrzenie. Miłe to bardzo, ale po miesiącach bycia incognito czuje się różnicę. Dużą.
Od kiedy podróżuje, patrzy na świat z różnych perspektyw. – Rozmawiam z przyjaciółką, reżyserem, kimś przypadkowym, czytam informacje, czasem ostre, bardzo subiektywne wypowiedzi. Emocje bywają silne, ale staram się mniej oceniać. Doświadczenia w tym niby nieokrzesanym, innym, nierzadko dziwnym świecie przekładają się na większy spokój mojego „cywilizowanego” życia. Czasem jesteśmy przyszyci do swoich poglądów. Uważamy, że to one nas określają. Ja też mam zasady, poglądy. W Polsce mój świat to rodzina, znajomi, praca. Tymczasem wszystko to kwestia perspektywy, miejsca, momentu, w którym żyjemy.
W podróży wszystko się nagle zmienia. Spotykam ludzi z innych kręgów kulturowych. Wystarczy się nie zamykać. Człowiek pokornieje. Tylko że – aktorka lekko się zamyśla – wracając z tym bagażem doświadczeń i historii, bardzo trudno jest je przekazać innym. Bo wiele osób nie rozumie i nie wie, jak do tych moich opowieści się odnieść. Może to się zmieni, gdy sami ruszą przed siebie?