Pod szczęśliwą gwiazdą
Jako dziecko DOMINIKA OSTAŁOWSKA siadała do wigilii tylko z mamą. Dziś świąteczne chwile spędza z mężem HUBERTEM ZDUNIAKIEM i synem HUBUSIEM. O jakich prezentach dla nich marzy, jakie położy pod choinkę?
- Gala
Milionom widzów Dominika Ostałowska kojarzy się z poszukującą swojej drogi życiowej prawniczką Martą z serialu "M jak Miłość". Zwykły dzień biegnie jej w zgodzie ze scenariuszem. Za to święta razem z mężem, także aktorem, Hubertem Zduniakiem, reżyserują sami. - Marzą mi się święta w amerykańskim stylu - śmieje się aktorka. - I nieważne, że trochę kiczowate. Magię świąt wyczarowują dla czteroletniego syna Huberta. Będzie wyjątkowo, bajkowo, a Mikołaj przyniesie (w tej roli jak zwykle tata) worki pełne prezentów.
GALA: Wierzę w Świętego Mikołaja, a pani?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Byłam w ostatniej grupie przedszkola, kiedy przyszłam do domu z elektryzującą wiadomością: Mikołaja nie ma! I wtedy tata, który pomimo rozstania rodziców bywał w domu, powiedział, że jeśli chcę, mogę zadzwonić do Mikołaja i sprawdzić. Na karteczce zapisał mi jego numer telefonu. Zagrał va banque, ale znał mnie i moją nieśmiałość. Wiedział, że nie zadzwonię do samego Świętego Mikołaja. I w ten sposób na kilka kolejnych lat udało mu się mnie przekonać.
GALA: Czekając na Gwiazdkę, myszkowała pani po domu w poszukiwaniu prezentów?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: W kraju mojego dzieciństwa zdobywało się prezenty różnymi drogami. Koleżanka mamy miała rodzinę za granicą. Dostawała paczki z pięknymi ciuchami i jeśli nie pasowały na jej córkę, dzieliła się nimi. Pamiętam, jak znalazłam u nas taką pakę, z której mama miała wybrać dla mnie prezenty. Przejrzałam wszystko z wypiekami, a potem miałam straszne wyrzuty sumienia. Napisałam nawet do mamy list w tej sprawie. Często pisałam do niej listy albo w poczuciu krzywdy, która mi się stała, albo w poczuciu winy, którą miałam na sumieniu, zawsze tak samo śmiesznie je adresowałam: Irena Ostałowska, numer ulicy, mieszkania, fiat 126 p. Nie wiadomo, dlaczego wpisywałam tego fiata, skoro nie miałyśmy ani fiata, ani innego samochodu.
Ale wydawało mi się pewnie, że wszystko razem brzmi poważniej. Napisałam więc donos na samą siebie, że mi wstyd i że proszę o wybaczenie.
GALA: W czasach pani i mojego dzieciństwa stało się godzinami po karpia, a nawet po chleb i polowało się na prezenty. Mamie udawało się spełnić pani marzenia?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Byłyśmy z mamą tak blisko, że przeważnie udawało jej się odgadnąć moje marzenia i cudem zdobyć prezent. Czasem był to piórnik, czasem kolorowe getry. Zbierałam chińskie piórniki zamykane na magnes. To była moja namiętność. Miałam bogatą kolekcję. Wielkim marzeniem, które dziś dla małych dziewczynek jest pewnie zupełnie zwyczajne, była lalka Barbie ze zginającymi się nogami. Zobaczyłam taką na wakacjach u koleżanek, które razem z rodzicami przebywały na placówkach. Barbie nie było wtedy nawet w naszych Peweksach. I mama sprowadziła dla mnie tę lalkę. Oszalałam z radości, kiedy znalazłam ją pod choinką. Tego samego dnia mama wyrzuciła maleńkie białe klapki mojej lalki za okno razem z okruszkami ze świątecznego obrusa. Mieszkałyśmy na dziewiątym piętrze. Pamiętam, że aż zsiniałam od szlochu. Nie płakałam ze złości, tylko z rozpaczy. Mama zjechała windą szukać zguby, ale nie udało się. Za to potem uszyła mi kilka pięknych ciuszków dla Barbie, skórzaną kurteczkę i spódnicę z własnej rękawiczki.
GALA: Byłyście z mamą blisko, byłyście też same w czasie świąt?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Tylko my dwie. Od trzeciego roku życia. Odkąd rodzice się rozwiedli. Byłam przyzwyczajona do kameralnych Gwiazdek. Mama przywiązywała do prezentów urocze karteczki ozdobione rysunkami, czasem wierszykami. Pisała na przykład: "Dla mojego Brylancika, Okruszka, Gwiazdeczki...". Zbierałam te karteczki na pamiątkę. Pod choinką leżały też prezenty ode mnie. Laurki, a kiedy byłam na tyle duża, że mogłam sama biegać po mieście, umawiałam się z koleżanką z dziesiątego piętra i robiłyśmy wyprawę z Pragi do centrum, najczęściej na Chmielną i Nowy Świat. Tam polowałyśmy na prezenty dla rodziców. Na jedwabną apaszkę, broszkę z masą perłową, torebkę zszywaną ze skórek. Starałyśmy się obdarowywać na miarę tamtych czasów wyjątkowo, nigdy byle jak, byle by było.
GALA: Powiedziała pani, że mama przeszła drogę od dewotki do ateistki. Jakie były wasze święta? Chodziłyście na pasterkę?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: To mama mówiła o sobie, że jako kilkuletnia dziewczynka była małą dewotką. Miała nawet swój ołtarzyk parapetowy. Potem jej przeszło. Ja nie chodziłam nawet na religię. Święta Bożego Narodzenia były dla mnie zawsze świętami rodzinnymi. Śpiewałyśmy z mamą kolędy (nie było to niestety perfekcyjne wykonanie), ale nigdy nie byłyśmy na pasterce. Myślę, że może pójdę na nią ze swoim synkiem. Ostatnio opiekunka nauczyła go pacierza - "Aniele Boży, stróżu mój" i powiedziała, że anioł jest zawsze przy nim. Hubcio ma zwyczaj wstawania w nocy i przychodzenia do nas do łóżka. Chyba sprawdza, czy jesteśmy, a może chce pobyć z nami jeszcze chwilę, zanim pojedziemy do pracy. I kiedyś usłyszałam, jak otwierają się drzwi jego pokoiku i zobaczyłam, jak idzie po cichu, rozgląda się w ciemności i szepce do siebie: "Aniele-Boży-Stróżu-Mój-Ty-Zawsze-Przy-Mnie-Stój". I nagle zobaczył mnie i uśmiechnął się radośnie. Chcę pokazać Hubciowi świat, żeby wiedział, między czym a czym może wybierać.
GALA: Niełatwo było pani podjąć decyzję o wyprowadzeniu się od mamy, przeżyła pani już Wigilię bez niej?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Zakochałam się. Po dwóch latach urodził się Hubcio. I na Wigilię pojechaliśmy do Kalisza do rodziców Huberta. Bez mamy. Nie chciałam jechać bez niej, ale też nie chciałam do niczego jej zmuszać. Wolała samotność w Wigilię. Mama chyba czuła się z tym lepiej niż ja. Nie jest przy tym osobą, która wpędzałaby mnie w poczucie winy, ułatwia mi trudne wybory. Jak każda mama oczywiście lubi, żeby do niej dzwonić, przyjeżdżać i okazywać zainteresowanie, ale jednocześnie jest bardzo wyrozumiała. Byliśmy z nią w Warszawie już w pierwszy dzień świąt. Przeskok z mojej oswojonej kameralności do pełnego ludzi domu był dla mnie trudny. A pierwszą Gwiazdkę z synkiem wspominam jak przez mgłę. Hubert urodził się 18 marca, wczesną wiosną. Podczas swoich pierwszych świąt był już całkiem przytomnym dziewięciomiesięcznym facetem. Zamiast spokojnie kontemplować świąteczny nastrój (śmieje się), skupiałam się na tym, żeby czegoś na siebie nie zrzucił, nie pokłuł choinkowymi igłami albo nie stanął gołą stópką na rozbitych bombkach.
GALA: Dziś Hubert ma prawie cztery lata. Gwiazdka z synem zyskała tysiąc nowych kolorów?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Tysiąc i jeden. Mam z roku na rok większy zapał do przygotowywania świąt. Z mamą trzymałyśmy w wielkim pudle wszystkie świąteczne ozdoby i z niego zawsze wyciągałyśmy bombki. Raz choinka była srebrna, raz czerwono-złota, raz błękitno-zielona, ale bombki od lat te same. A teraz mam potrzebę i usprawiedliwienie, by co roku wybierać się na nowe kompletnie niepoważne zakupy, po aniołki, światełka, grające Mikołaje. To wszystko przecież dla dziecka - mówię do siebie nie do końca szczerze. Marzę też, by drzewa w ogrodzie i dach domu owinąć światełkami. Wiem, że to takie kiczowate, święta w amerykańskim stylu, ale raz w roku można chyba sobie na ten kicz pozwolić. Hubert przebiera się za Mikołaja. Kaptur zsuwa głęboko na oczy, żeby Hubcio nie poznał jego charakterystycznych brwi, wkłada nigdy nienoszone buty i nawet rękawice, by nic nie mogło go zdradzić. To dla Hubusia naprawdę wielkie przeżycie. Jeszcze długo po świętach opowiadał o wizycie Mikołaja, o tym, gdzie Mikołaj siedział, jak mu powiedział: "Cześć", i że miał czerwony nos, co Hubcio musiał zobaczyć chyba oczami duszy, bo tata nic ze swoim nosem akurat nie zrobił. Zarzucam syna prezentami, ale tak totalnie. Wiem, że to nierozsądne, ale nie umiem inaczej. W tym roku Hubcio znajdzie mikroskop i lunetę. Usprawiedliwiam się tym, że są to zabawki edukacyjne (śmieje się).
GALA: Mikroskop i luneta dla przedszkolaka?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Tak, jest bardzo ciekawy świata. Wciąż zadaje mi pytania, czy te bakterie, którymi go straszę, mają buzie i oczy? Kupiłam synkowi prawdziwy aparat cyfrowy, wiem, że można to uznać za przesadę, ale chcę, by rozwijał swoje umiejętności, zwłaszcza że sprawia mu to wielką frajdę. Nigdy nie zabranialiśmy mu bawienia się naszym aparatem. Ku naszemu zdziwieniu Hubcio robi bardzo fajne zdjęcia. Widziałam u niego taki zapał, że nie miałam sumienia, by tłumić w nim tę naturalną chęć poznawania świata. Jest dla mnie partnerem. Nie muszę tłumaczyć mu zaraz istoty wszechświata, ale nie będę go zbywać.
GALA: Mąż nie protestuje na takie faworyzowanie syna przy okazji świąt
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Razem kupujemy prezenty dla Hubcia. Jesteśmy podobni. Zgadzamy się.
GALA: Tylko w kwestii prezentów?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Mamy z Hubertem bardzo podobne podejście do życia i wrażliwość. Gdybym miała powiedzieć, co nas różni, to chyba przede wszystkim poczucie czasu. Hubert notorycznie się spóźnia i zwykle wydaje mu się, że ze wszystkim zdąży. Na wyjazd chciałby pakować się na pół godziny przed wyjściem z domu. Nie wytrzymuję tego psychicznie (śmieje się).
GALA: Hubert spóźnił się kiedyś na Wigilię?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Nie, ale też nie siadamy do stołu o sztywno określonej godzinie. Nie mam tego wpisanego w naturę. To dzięki mamie umiem podchodzić do świąt na luzie. Bywa, że ze swoim luzem czuję się trochę nie na miejscu. Ale wiem, że tak jest dobrze. Trzeba dawać sobie jak najwięcej wolności. Na naszym stole nigdy nie było dwunastu potraw. Nie piekłyśmy makowca. Pamiętam, że bardziej niż na przedświątecznych wypiekach skupiałyśmy się na tym, by znaleźć dobrą cukiernię. Do dziś wolę kupić pierogi, niż sama je robić. Mamy swoje specjalizacje. Do mnie należy zupa grzybowa. Mama robi kapustę z grzybami i nie sądzę, żebym jej kiedykolwiek dorównała. Obie jesteśmy z karpiem na bakier, za to mama Huberta robi go wspaniale.
GALA: Święta to chwile, kiedy można na moment przystanąć w życiowym pędzie. Nad czym chciałaby się pani zatrzymać w te święta?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Żeby miało to wartość i wagę, nie można dzielić się tym ze wszystkimi. Na pewno będę starała się w pełni doceniać to, ile dobrego spotyka mnie w życiu, a potem trwać w tej świadomości nie tylko od święta, ale przez cały rok.
GALA: Mówi się, że Boże Narodzenie to czas pojednań.
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Gdy się pokłócę, muszę się natychmiast pogodzić. Nie dotrwałabym z czekaniem do świąt. Nawet jeśli czasem bywam cholerykiem, taki stan nie trzyma mnie długo. Albo w ciągu pięciu minut zapominam o przyczynie złości, albo jest mi tak źle, że muszę to przerwać. Obydwoje z Hubertem nie potrafilibyśmy na przykład milczeć przez tydzień. Z nim w ogóle ciężko jest się pokłócić (śmieje się).
GALA: Robi pani postanowienia noworoczne?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Staram się nie planować, bo jak już wielokrotnie wspominałam, bliskie jest mi powiedzenie: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach".
GALA: Gdyby mogła pani wybrać wymarzony prezent dla mamy i dla męża
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Dla mamy chciałabym cofnąć czas. Jest wciąż fantastycznie młoda duchem i chciałabym, żeby przemijanie go nie ograniczało. Marzenie Huberta łatwiej byłoby spełnić. Wystarczyłby "tylko" jakiś kultowy sportowy wóz. Na przykład mustang. Miło jest pomarzyć.
GALA: Święta bywają trudnym sprawdzianem rodzinnych więzi. Jesteście szczęśliwą rodziną?
DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Tak myślę, nie wiem tylko, czy można mówić głośno takie rzeczy i to w gazecie... (śmieje się).
Sylwetka gwiazdy : Dominika Ostałowska