Reklama

GALA: Miał Pan jakieś obawy, przyjmując ostatnią rolę? Mężczyzny, który zakochuje się w kozie? Zagrał Pan w sztuce z mocnym tekstem Edwarda Albee'ego. Stawia trudne pytanie: Czy mamy prawo doświadczać szczęścia, jeśli ucierpią na tym inni?

Reklama

PIOTR MACHALICA: To genialny tekst. Pierwszy raz wziąłem go do ręki z osiem lat temu. Bardzo chciałem, by wystawił go warszawski Teatr Powszechny, ale znalazło się parę przeszkód, no i taki „świński” temat, nie udało się. A ja od samego początku czułem, że to nie jest – z przeproszeniem – o pożądaniu, miłości do kozy. Ona jest tu tylko fortelem. Pewnie nie wstrząsnęłoby nami, gdyby Albee napisał, że Martin zdradza Stevie z inną kobietą, jest dziwkarzem. Czyż nie? Wtedy to czułem i teraz, to było dla mnie najciekawsze, że nigdy, przenigdy nie wiemy, co nam się może w życiu przydarzyć. Do czego możemy się posunąć, zachowując całą swoją uczciwość.

GALA: Całe życie szukamy miłości. Miał Pan jej dużo w swoim domu?

PIOTR MACHALICA: Nigdy nie brakowało w nim miłości, mimo że kiedy przyszedłem na świat, Henryk już z nami nie mieszkał (ojciec Piotra, aktor Henryk Machalica – dop. red.). Jeździł po Polsce, za robotą. Nawet nie za pieniędzmi, tylko za reżyserami, dyrektorami. Tak trzeba było, jeśli się chciało w tamtych czasach uprawiać aktorstwo. Czasem tęskniliśmy, ale zawsze z braćmi czuliśmy, że ojciec jest gdzieś blisko. A potem spotykaliśmy się i doświadczaliśmy lawiny miłości. Jeszcze jedno mógłbym powiedzieć dziś, z perspektywy lat. W naszym domu wznosiły się ponad wszystko Himalaje miłości naszej matki, która nagle w poczuciu tego, że nie ma ojca, zupełnie podświadomie, tej miłości dawała nam więcej.

GALA: „Himalaje miłości”, proszę o nich opowiedzieć. To zdjęcie Pana Mamy stoi tam na półce?

PIOTR MACHALICA: Zrobione na tydzień przed śmiercią.

GALA: Ma tak radosną twarz, świetlisty uśmiech.

PIOTR MACHALICA: Mama była niezwykła, tolerancyjna. Kiedy dziś o tym myślę, widzę, że mogła czuć się bezsilna. Miała do upilnowania trzech facetów, a każdy z nas był kompletnie inny.

GALA: Ciekawi mnie, co Pan takiego w młodości wyprawiał?

PIOTR MACHALICA: Ze mną miała chyba najmniej kłopotów, poza tym, że nie chciało mi się uczyć. Zupełnie niepotrzebnie poszedłem rok wcześniej do szkoły. Jako dziecko byłem kompletnie oderwany od rzeczywistości. Zagubiony we własnych myślach. Dobrze to pamiętam, babcia bardzo się o mnie martwiła, denerwowała się, mówiła: „Do lekarza trzeba z tym pójść”, bo jadłem zupę i nagle z uniesioną łyżką zupełnie gdzieś odjeżdżałem. Sam nie wiem, gdzie wtedy byłem.

GALA: Odstawał Pan od starszych braci?

PIOTR MACHALICA: Trochę. Chłopcy są ode mnie trzy lata starsi. Bliźniacy, dla nich zawsze ważny był sport. Ale trzymaliśmy sztamę i staraliśmy się sobie pomagać. Tak jest do dzisiaj i wielka w tym zasługa mamy. Jak i to, że przez całe lata miałem jej optykę postrzegania świata. Mama była bardzo religijna, wszędzie widziała piękno, otaczali nas sami dobrzy ludzie. Aż w pewnym momencie zorientowałem się, że błądzę. Może to lepiej, że już jej nie powiem: „Mamo, to nie tak, jak mówiłaś”.

GALA: Tak pięknie mówi Pan o mamie. Musiała być wyjątkowa. „Nie istnieje możliwość porozumienia między kobietą a mężczyzną” – to zdaje się też Pana słowa.

PIOTR MACHALICA: Ale o związkach między kobietą a mężczyzną, i nie moje, Henryka. Przed jego śmiercią, przed wypadkiem, przez półtora roku graliśmy w Poznaniu razem we trzech – Olek, mój brat, Heniek i ja – „Cenę” Arthura Millera. Może zarzucą mi, że dorabiam ideologię, ale te prawie dwa lata, to był czas, który – ktoś, coś, los, Najwyższy – dał nam, żebyśmy mogli tak blisko i mocno ze sobą być. Mieszkaliśmy razem w hotelu pod Poznaniem i strasznie dużo rozmawialiśmy ze sobą. O wszystkim: życiu, zawodzie, kobietach. Przeżywałem wtedy trudny moment, rozpadło się moje małżeństwo. Pamiętam spacer nad jeziorem, podczas którego Henryk powiedział: „Porozumienie kobiety i mężczyzny jest niemożliwe. Paradoks polega na tym, że nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby być z kobietą, a z drugiej strony nie potrafimy być sami”.

GALA: Ma Pan przyjaciół?

PIOTR MACHALICA: Prawdziwych? Dwóch. Nie mówię o braciach, dzieciach. Ale o obcych ludziach, na których zawsze mogę liczyć.

GALA: Edyta Olszówka mówi, że bardzo się dziś przyjaźnicie.

PIOTR MACHALICA: I tyle. To znaczy, aż tyle.

GALA: Dostaje Pan po spektaklu SMS-y od wielbicielek?

PIOTR MACHALICA: Nie, chyba budzę nieśmiałość (śmiech).

GALA: Czy ja wiem, proszę wybaczyć szczerość, to już raczej można się czasem Pana energii przestraszyć. Dlaczego Pan się śmieje?


PIOTR MACHALICA: Cieszy mnie to, co pani mówi, bo przez całe lata słyszałem: „Misiu to, misiu tamto”. Nie wiem, jaką mylną wysyłałem do ludzi energię? Może to wynikało z mojej długoletniej przygody z alkoholem i na jego fali takiego podejścia do świata: Bratajmy się, kochajmy się wszyscy! I w pewnym momencie zadałem sobie pytanie: „Jaki misiu?”. Nie jestem żadnym misiem! Kiedyś bardzo mądry człowiek, mój ojciec, powiedział: „Nie myśl sobie, że wszyscy cię lubią i dobrze ci życzą, bo tak nie jest”. I to moim zdaniem kluczowy moment w życiu każdego, kiedy zda sobie z tego sprawę.

GALA: Dobrze, gdy wiemy, za co lubimy innych, za co najbardziej. Powie mi Pan, co go w kobietach pociąga?

PIOTR MACHALICA: To się kompletnie przez lata zmieniło (długa cisza). Może to, że tak ciężko mi odpowiedzieć, pokazuje, jak bardzo nie mam na ten temat nic do powiedzenia. I może nigdy nie miałem? To, że po ostatnim „nie wbiłem się” w jakiś kolejny związek, też o czymś świadczy. Oczywiście nie będę kokietował, że nie było takich sytuacji, w których orientowałem się, że coś się za bardzo rozkręca. Łapałem się na myśli: „Zaraz, zaraz, ale ja nie chcę”.

GALA: Czasem nie można powiedzieć miłości: Stop. Proszę popatrzeć na Andrzeja Łapickiego.

PIOTR MACHALICA: Wszystko jest możliwe. Myślę, że mając lat 86 łatwiej jest powiedzieć : „Tak”, niż mając 55. (śmiech). 55, 65, 85…

GALA: Z jakimi emocjami myśli Pan o przemijaniu?

PIOTR MACHALICA: Jak wielu moich kolegów, sam też tak o sobie powiem: „Wciąż jestem chłopcem” (śmiech). A z wiekiem? Coraz bardziej nie znoszę zimna. Męczy mnie ziąb i brak słońca. Bywa, że i trzy miesiące mamy tu ołów nad głową. Z każdym rokiem znoszę to coraz gorzej. Uciekam z Polski, choć na tydzień, choćby i do Egiptu, ponurkować w błękicie. Nie będę wyrzucał sobie niczego, czego nie zrobiłem. Bo zrobiłem tyle, ile dałem radę, na ile było mnie stać, na ile byłem otwarty. Miałem jakieś tam skromne marzenia, których już nie zrealizuję. Pyta mnie pani o życie, a ja żyłem, tak jakbym je miał w pogardzie.

GALA: Mocne słowa.

PIOTR MACHALICA: Nie wiem, co myślałem, mając pełną świadomość, że żyję tak strasznie szybko, tak potwornie niehigienicznie. To też słowa ojca: „Nie wyobrażaj sobie, że to, co robisz ze swoim organizmem, ujdzie ci tak bezkarnie”. I nie dalej jak przedwczoraj, wracając z Częstochowy, fatalnie się czułem. Spytałem kolegę, który był ze mną, jakie są objawy zawału. Wysłuchałem, nie poczułem się od tego lepiej. W końcu dotarłem do domu.

GALA: Do pustego domu?

PIOTR MACHALICA: Do pustego. Wziąłem prysznic, marząc: „Położę się, przejdzie”. Ale, jak mnie zaczęło łupać w klacie, taka myśl przeleciała przez głowę: „Jeszcze nie dziś”. Patrzę na zegarek, druga w nocy i co ja mam zrobić? Przecież nie będę budził znajomego lekarza, zawracał mu głowy. O trzeciej zadzwoniłem na pogotowie. Zabrali mnie do szpitala bielańskiego, pobrali krew, zrobili EKG, dostałem kroplówkę. Rano lekarz mówi: „Musimy powtórzyć badania”. „Ale ja mam o dziesiątej próbę”. Nie muszę pani tłumaczyć, jak na mnie spojrzał. Jak na idiotę.

GALA: Otrzeźwieje Pan, zwolni trochę?

PIOTR MACHALICA: Zrobili mi w tym szpitalu echo serca. Mam tragicznie powiększony lewy przedsionek, zastawka jest zwapniona, nie domyka się. Trzeba ją będzie wymienić. Już rozumiem, dlaczego czasem dostaję takiego wewnętrznego telepania. Nie jest tak, że nagle przestraszyłem się śmierci, ale pomyślałem, że to wszystko dzieje się na moje własne życzenie. Musiałem przejść w dzieciństwie jakieś wirusowe zapalenie, które osłabiło serce, ale prawdą jest, że i po wieku dorastania dałem do pieca temu mojemu serduchu. I dziś zastanawiam się poważnie: „A może tak warto wyhamować?”.

GALA: Pytanie, czy Pan będzie potrafił?

PIOTR MACHALICA: Jak sięgnę pamięcią, nie przypominam sobie, żebym siedział z założonymi rękami. Jeżdżę po całej Polsce z recitalem: Okudżawą, Brassensem, Stachurą. I mam niesamowitą przyjemność z tego, że mogę podzielić się z ludźmi tymi pięknymi tekstami. Praktycznie nie wychodzę z teatru. Gram w Warszawie, w Częstochowie. To już mój piąty sezon. To malutka planeta, tam spektakl gra się maksymalnie 20, 30 razy. Wciąż szukam czegoś nowego. Nie umiem letnio podchodzić do życia i jadę po bandzie. Spróbuję zwolnić.

GALA: Serce boli, a Pan pali jednego papierosa za drugim. Rzuci Pan?

PIOTR MACHALICA: Z alkoholem się udało. No może prawie. Miałem ze trzy poważne zawodowe wpadki. Ostatnią niedawno, w maju. Ale nie chciałbym o tym opowiadać, bo to obrzydliwe.

GALA: Muniek Staszczyk z tego samego powodu nie zagrał koncertu, przepraszał widownię.

PIOTR MACHALICA: Może chciałem tego zupełnie podświadomie doświadczyć? Bo jeśli jest zagrożenie, a ja wyciągam średnie wnioski, mówię: „E, uda mi się, bo tyle razy się przecież udało”, to, co to jest? Upiłem się tak, że nie powinienem wyjść na scenę, a wyszedłem. Kolegom, którzy byli ze mną, ogromnie współczuję. Widownia jest bezlitosna. Usłyszałem o sobie wszystko, co najgorsze. Czytałem każdy post w internecie. Nigdy jeszcze nie doświadczyłem takiej agresji. No to się pani zwierzyłem z takiej swojej bardzo ciemnej strony.

GALA: A kto jej nie ma? Nie każdy ma odwagę, by mówić o sobie szczerze i nie zamiatać pod dywan. Aktor – to drenująca emocje profesja.

PIOTR MACHALICA: Najgorzej jest wtedy, kiedy zdarza się kumulacja bardzo intensywnej pracy, emocji, zmęczenia. Cały wrzesień do premiery „Kozy...” to była straszna harówa. Zagrałem i zaraz następnego dnia jechałem do Częstochowy, żeby tam wskoczyć w kompletnie inną bajkę. Molierowską komedię „Mieszczanin szlachcicem”. To życie pędzi, dziś nagrywam głos do gry komputerowej, jutro jadę do Rybnika śpiewać. Nie myślę o tym, jak źle się czuję.


GALA: To już wisielczy humor, ale chce Pan paść na scenie?

PIOTR MACHALICA: Łomnicki umarł w kulisie, jeszcze się minął z moim bratem i zmarł.

GALA: I co, to jest etos? To dla aktora honor?

PIOTR MACHALICA: A co, odejść w łóżku? Nie, w biegu wolę.

GALA: Nad czym trudniej zapanować – nad wzruszeniem czy nad złością?

PIOTR MACHALICA: Nad bezradnością.

GALA: Tę czuje się tylko przez chwilę, a potem? Co przychodzi po niej?

Reklama

PIOTR MACHALICA: Zaczyna się wątpić, a po zwątpieniu, krok po kroczku, przychodzi coś, co jest ponad tym. Czyli wiara, że nie musi być słabo i bez sensu. I że to, czy jest fajnie, zależy tylko od nas. Od 11 września jesteśmy inni, od 10 kwietnia – też, i od wczorajszego dnia, kiedy uratowano 33 górników w Chile. W tym świecie, w którym co chwilę słyszymy, kto gdzie zginął, piękne jest, że udało się uratować tych trzydzieści istnień. I może na tym poprzestańmy. Na tym, co w życiu dobre.

Reklama
Reklama
Reklama