PAWEŁ STASIAK Moje małżeństwo było fikcją
Otwarcie przyznaje, że na głowie nosi... system. To rodzaj peruki, dzięki której pozbył się łysiny i znowu stał się atrakcyjnym blondynem. Poza tym? Porządkuje swoje życie. Lider najpopularniejszego polskiego zespołu lat 80. – Papa Dance, kupił pierwsze własne mieszkanie i postanowił się rozwieść z Dianą, Gruzinką, która była jego żoną przez 11 lat.
- GALA 45-46/2008||
GALA: Czy to prawda, że zrobiłeś sobie lifting?
PAWEŁ STASIAK: W jakiejś gazecie mnie nawet podliczyli i coś tanio im wyszło. Prawda jest taka, że poza włosami nic sobie nie zrobiłem.
GALA: To był przeszczep?
PAWEŁ STASIAK: Nie. Cztery lata temu spotkałem znajomych, którzy sprowadzają ze Stanów tak zwane systemy. Doczepia się je do głowy specjalnymi zaczepami. Te systemy są popularne wśród gwiazd, które lubią często zmieniać fryzury. Z tego, co wiem, wśród klientów firmy są takie sławy jak Tina Turner czy Beyoncé. Postanowiłem spróbować i ja. Tym bardziej że to metoda nieinwazyjna i w każdej chwili można z tego zrezygnować.
GALA: Musiałeś się do nowych włosów przyzwyczaić?
PAWEŁ STASIAK: Przez pierwsze trzy tygodnie nie wychodziłem z domu, bo wydawało mi się, że coś mi usiadło na głowie. Ale teraz jest OK. Pływałem w nich nawet na desce surfingowej, na narcie za łódką i nic się nie stało. Żadna „meduza” obok mnie nie wypłynęła.
GALA: Zrobiłeś to, bo przemawiała przez ciebie próżność, wymagała tego scena czy po prostu miałeś kompleksy?
PAWEŁ STASIAK: Na pewno było w tym trochę próżności, ale przede wszystkim zdecydowałem się, bo cztery lata temu, po długiej przerwie, wracaliśmy na rynek jako Papa Dance i chciałem nawiązać do swojego wizerunku sprzed lat. A wiedziałem, że jeśli pojawię się bez włosów, głównym tematem stanie się nie nasza płyta, lecz moja łysina. Natomiast jeśli chodzi o kompleksy, to bardziej wstydziłem się, gdy w pewnym momencie podtatusiałem. Obrosłem w tłuszcz, ciężko było mi się ruszać i odczuwałem to jako totalną porażkę, bo nie potrafię zaakceptować sytuacji, gdy człowiek źle wygląda z własnej winy. Dlatego postanowiłem coś z tym zrobić.
GALA: Co dokładnie?
PAWEŁ STASIAK: Najpierw rzuciłem papierosy, potem przeszedłem na dietę, na którą składa się głównie drób, ryby, dużo warzyw i owoców. Zacząłem ćwiczyć: chodzę na siłownię i na jogę. I naprawdę lepiej się czuję, mam dużo fajnej energii.
GALA: Jeszcze tylko brakuje, żebyś powiedział, że zamierzasz się ustatkować…
PAWEŁ STASIAK: Coś w tym jest, bo po raz pierwszy w życiu będę miał własny adres. To znaczy taki, który będzie należał do mnie. Po latach wynajmowania różnych lokali w Warszawie, Nowym Jorku i Łodzi zdecydowałem się kupić własne mieszkanie. Po raz pierwszy w życiu muszę też kupić meble, naczynia itd. Bo w zasadzie mam tylko swoje ciuchy, książki, płyty, filmy i parę prezentów od znajomych, np. zastawę stołową czy elektryczny otwieracz do konserw, którego zresztą jeszcze nigdy nie użyłem.
GALA: Jak się z tym czujesz?
PAWEŁ STASIAK: Chcę o tym porozmawiać (śmiech). Wiesz, to jest taki drugi moment dorosłości w moim życiu. Pierwszy był w 1990 roku, gdy zespół Papa Dance się rozpadł. Z dnia na dzień. Nasi menedżerowie uznali, że zostają w USA, ponieważ tam widzą swoją przyszłość. Mieli gdzieś to, że mogliśmy zaistnieć w Rosji, gdzie już zaczynaliśmy być rozpoznawalni, gdzie Ałła Pugaczowa zapraszała nas na koncert do telewizji.
GALA: Wystawili was do wiatru.
PAWEŁ STASIAK: Najgorsze było to, że gdy wróciłem do Polski, nagle zdałem sobie sprawę, że nic nie wiem o życiu. Bo w zasadzie prosto z Gawędy, w której występowałem od dziecka, przeszedłem do Papa Dance. I do tej pory to ktoś wszystko za mnie organizował, ja miałem tylko śpiewać. A nagle musiałem odpowiadać sam za siebie. Nie wiedziałem, od czego zacząć, czułem się wyrwany z kontekstu, bo – poza wszystkim – z ogromnej zajętości wpadłem w pustkę. Miałem 23 lata. Ludzie w moim wieku robili dyplomy i zaczynali pierwszą pracę, a ja… właśnie zakończyłem swoją działalność.
GALA: Ktoś ci pomógł?
PAWEŁ STASIAK: Od początku wiedziałem, że tak naprawdę wszystko zależy ode mnie. Żeby się jakoś ustawić, zacząłem czytać, m.in. książki psychologiczne.
GALA: Nie chciałeś wrócić na scenę? Jako wokalista Papa Dance miałeś furtkę otwartą na oścież.
PAWEŁ STASIAK: I tu się mylisz, ponieważ okazało się, że ta moja rozpoznawalność na nic się nie przekłada. Bo wtedy w Polsce był okres wielkiej transformacji i wszystko, co pochodziło z poprzedniej epoki, było złe. Na szczęście Jacek Cygan zatrudnił mnie do programu „Dyskoteka pana Jacka”. To dawało mi poczucie przynależności. Za zarobione w Stanach pieniądze nagrałem też płytę „Mr Dance”, dzięki której dawałem koncerty, no i zapisałem się na studia (produkcja telewizyjna na PWSFTViT w Łodzi – przyp. red.). Niedługo po tym założyłem agencję statystów i epizodystów.
GALA: Jesteś więc kolejnym przykładem na to, że nie ma tego złego…
PAWEŁ STASIAK: Dokładnie. W naszym show-biznesie jest tak specyficzna sytuacja, że w zasadzie przy każdej płycie zaczynasz wszystko od początku. I nieważne, czy śpiewasz od roku, czy od wielu lat. W związku z tym trudno być spokojnym o przyszłość. A ja, dzięki temu, że mam drugi zawód, jutra się nie boję. Bo jeśli nawet będę się musiał pożegnać ze sceną, nie będzie to dla mnie jakimś dramatem. Nie wpadnę w depresję i nie będę pić przez trzy lata. A wracając do mojego mieszkania. Nie było tak, że pomyślałem, że chciałbym gdzieś osiąść. Kupiłem je, bo… inni kupowali. Ale nie ukrywam, że obawiałem się, że jak już będę miał swój dom, to skapcanieję, bo tak mi się spodoba przebywanie w nim, że przestanę w ogóle wychodzić.
GALA: No ale chyba w końcu przyszedł taki moment, że poczułeś radość?
PAWEŁ STASIAK: Niezupełnie. Kupiłem to mieszkanie dwa lata temu i gdyby bardzo mi na tym zależało, wprowadziłbym się tam od razu. Mimo to zwlekam. Może dlatego, że tak naprawdę najlepiej czuję się w hotelowych pokojach. Straszne, nie?
GALA: Po prostu boisz się przywiązać.
PAWEŁ STASIAK: Coś w tym jest. Od zawsze żyję chwilą, jestem w ciągłych rozjazdach.
GALA: A nie męczy cię związana z tym powierzchowność w kontaktach z ludźmi i co za tym idzie – samotność?
PAWEŁ STASIAK: Jak się chce, wszystko można sobie poukładać, choć i tak żyje się trochę obok. Mnie omijają prawie wszystkie uroczystości rodzinne. A gdy miałem być świadkiem na ślubie przyjaciół, to okazało się, że tego dnia wypadł koncert. Oni więc, ze względu na mnie, zmienili datę. Ale to także na nic się nie zdało, bo w ostatniej chwili wpadł następny koncert. Przełożyli więc godzinę. W końcu zostałem świadkiem, ale na weselu już się nie bawiłem
GALA: Czy to właśnie przez taki, a nie inny tryb życia rozpadło się twoje małżeństwo?
PAWEŁ STASIAK: Ono się rozpadło wiele lat temu z zupełnie innych powodów.
GALA: Rozpadło się, bo od początku było fikcją?
PAWEŁ STASIAK: Wielu ludzi uważa, że Diana wyszła za mnie za mąż, żeby otrzymać polskie obywatelstwo. Ale to jakaś totalna bzdura. Najlepiej świadczy o tym fakt, że nigdy nie starała się o to obywatelstwo. Nasze małżeństwo to był spontan. Po prostu. Razem przeżyliśmy prawie rok, a potem to się jakoś rozwaliło. Nie nam pierwszym i nie nam ostatnim się nie udało. Ale na papierze wciąż pozostajemy małżeństwem. Teraz jednak postanowiłem się rozwieść.
GALA: Dlaczego akurat teraz?
PAWEŁ STASIAK: Zacząłem porządkować swoje życie. A gdy załatwiasz jedne sprawy, te niezałatwione zaczynają ci ciążyć. Tym bardziej że w Polsce, zgodnie z prawem, jeśli coś by mi się stało, to moja żona odziedziczyłaby połowę majątku. A wolałbym, żeby – w razie czego – to, co po mnie zostanie, odziedziczyli najbliżsi mi ludzie: moja siostra albo jej dzieci.
GALA: Zacząłeś myśleć o przemijaniu?
PAWEŁ STASIAK: Na to wygląda, bo rzeczywiście wcześniej nie zastanawiałem się nad tego typu rzeczami.
GALA: A dopadł cię już kryzys wieku średniego? W końcu masz 41 lat…
PAWEŁ STASIAK: Ostatnio byłem na jakiejś konferencji i potem ktoś, z kim się żegnałem, powiedział na odchodnym: „fajny z ciebie dzieciak”. A ja pomyślałem: kurczę, z jednej strony to jest oczywiście bardzo miłe. Ale z drugiej coś jest chyba ze mną nie tak, bo przecież 41-letni facet nie może być fajnym dzieciakiem. Gdzieś tam w środku coraz bardziej mi brakuje postrzegania mnie jako dorosłego, a nie jako chłopaczka z boysbandu.
GALA: Ale sam chyba przyznasz, że trudno traktować kogoś, kto wciąż śpiewa „gdzie jest Ola, Ola-la”, jak dojrzałego faceta.
PAWEŁ STASIAK: To trzeba oddzielić! Jeśli ktoś wydziera się na scenie, przeklina i gra ostre riffy, to nie znaczy, że po powrocie do domu zjada kury żywcem. W innym wypadku to by oznaczało, że ja od ćwierćwiecza nic innego nie robię, tylko szukam jednej dziewczynki, oświadczam się i tańczę.
GALA: Jaka jest prawda?
PAWEŁ STASIAK: Jestem realistą i pesymistą.
GALA: Co cię dołuje?
PAWEŁ STASIAK: Wystarczy włączyć telewizor i już słyszysz, że gdzieś wybuchła wojna, ktoś kogoś zamordował, ktoś jest nieuleczalnie chory albo że czeka nas megakryzys ekonomiczny. To jest jakaś masakra!
GALA: Uciekasz od tej masakry w zabawę, w imprezy, alkohol?
PAWEŁ STASIAK: Czasem lubię się zresetować. Ale o ile kiedyś po całonocnej balandze i dwóch godzinach snu wstawałem rześki, o tyle teraz jest już, niestety, inaczej. Po alkoholu długo do siebie dochodzę.
GALA: A nie lepiej byłoby otworzyć jakiś fajny biznes i mieć z tego parę groszy na stare lata, zamiast zdzierać sobie gardło na dniu ziemniaka czy buraka, a następnie czytać, że nowa płyta Papa D. to – cytuję krytyków – dno dna?
PAWEŁ STASIAK: Takie dni ziemniaka czy buraka to są najfajniejsze chwile w tym zawodzie. Bo wychodzisz do ludzi, czujesz z nimi kontakt i widzisz, że to, co zaśpiewałeś dziś, wczoraj czy 20 lat temu, zostaje w nich. Żyjesz w świadomości tych ludzi, zostawiasz swój ślad. A jeśli chodzi o krytyków, to nigdy nie byliśmy ich pupilkami. I w zasadzie mnie uspokoiłaś. Bo jeśli piszą, że nasza nowa płyta to dno dna, znaczy, że jest dobrze.
GALA: Nie wierzę, że nie bolą cię takie oceny.
PAWEŁ STASIAK: Dla mnie ważne jest nie to, co ktoś pisze, ale co ja czuję. Moim zdaniem nasza nowa płyta jest fajna, a teksty nie są tak infantylne jak kiedyś.
GALA: Łatwiej byłoby ci sprzedać tę płytę, gdybyś zamiast być takim miłym, ułożonym facetem, wywołał nagle jakiś skandal...
PAWEŁ STASIAK: Zawsze byłem grzecznym dzieckiem, bo od małego miałem swoją pasję – muzykę. Kłopoty zaczynały się tylko wtedy, gdy wychodziłem z domu, bo albo z czegoś spadałem, albo się przewracałam i rozbijałem sobie czoło lub łamałem nos. Poza tym nie było ze mną żadnych problemów – do szóstej klasy miałem świadectwa z czerwonym paskiem. Może dlatego nie mam potrzeby skandali. I nie zacznę nagle udawać Mansona polskiej sceny. Chociaż zdarza się, że rzucam talerzami o ścianę. I jak już tym talerzem rzucę, to uważam sprawę za załatwioną. Nie dlatego, że nie chcę podejmować trudnych tematów. Po prostu uważam, że wypowiedziałem się już w odpowiedni sposób. Na ogół jednak, mimo że jestem zodiakalnym Skorpionem, w dodatku z ascendentem Skorpiona, mało walczę o swoje. I tego trochę żałuję. Bo czasem mam wrażenie, jakbym się poddawał.
GALA: A co jeszcze chciałbyś w sobie zmienić?
PAWEŁ STASIAK: Chciałbym nauczyć się odmawiać. Niestety, nie za bardzo mi się to udaje. W związku z tym, jeśli ktoś mnie o coś prosi, a mnie jest z tym nie po drodze, godzę się i brnę dalej. Nawet jeśli wiem, że potem będę nad tym ubolewał, beształ samego siebie i wyzywał od debili.
GALA: Może nie potrafisz nikomu odmówić, bo chcesz, żeby wszyscy cię lubili?
PAWEŁ STASIAK: Też się nad tym zastanawiam…
1 z 2
PAWEŁ STASIAK Moje małżeństwo było fikcją
PAWEŁ STASIAK Moje małżeństwo było fikcją
2 z 2
PAWEŁ STASIAK Moje małżeństwo było fikcją
PAWEŁ STASIAK Moje małżeństwo było fikcją