Paweł Małaszyński: "Żona wie o mnie wszystko"
Gra silnych, czasem brutalnych mężczyzn. Na ekranie łamie kobiece serca. A nam mówi, jaki jest w życiu: odpowiedzialny, zakochany w swoim synu ojciec, domator, wierny mąż.
- Naj
Słyniesz z tego, że nie lubisz bywać na salonach, a promowanie siebie uważasz za dopust boży.
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Niby w jakim celu miałbym promować siebie? To nie w moim stylu. Generalnie nie szwendam się po imprezach, bo raz, że nie lubię, a dwa, nie mam na to czasu.
Wiem, że dużo pracujesz, ale czasem trzeba odsapnąć. W jaki sposób najchętniej wypoczywasz?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Z rodziną. Lubię domowe pielesze i w ogóle jestem domatorem. Chcę jak najwięcej czasu spędzać z żoną i synkiem - Jeremiaszem. Bardzo mi zależy, żeby go jak najlepiej wychować. To jest dla mnie najważniejsze.
Czytasz mu książeczki?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Jasne! Nie masz pojęcia, ile Jeremiasz tego ma! Na przykład z cyklu "Legendarne polskie dobranocki": "Reksia" oraz "Przygody Bolka i Lolka". Niestety, nie wydają teraz popularnej w czasach mojego dzieciństwa serii "Poczytaj mi, mamo" ani "Poczytaj mi, tato". Jest za to "Brudasek", historia o chłopczyku, który nie chciał się myć. Albo "Mopsiu", opowieść o piesku.
A czy pozwalasz mu oglądać telewizję?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: No coś ty! Telewizja wypacza umysł małego dziecka, jedynym wyjątkiem są bajki. Maksymalnie 15 minut dziennie.
Masz takie poczucie, że od chwili przyjścia na świat twojego syna jesteś odpowiedzialny za niego do końca życia?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Codziennie. Dlatego jestem nadopiekuńczym ojcem. Chcę go tak wychować, żeby był dobrym człowiekiem i umiał patrzeć pozytywnie na świat. Chciałbym też, żeby wyrósł na silnego faceta o mocnym kręgosłupie, by miał swoje zasady i pomysł na życie. I żeby kochał swego ojca tak mocno, jak ja swojego. Mój ojciec starał się przekazać mi wszystko, co najlepsze. Nauczył mnie determinacji w osiąganiu wyznaczonych celów i tego, by nigdy nie poddawać się bez walki. Jestem mu bardzo wdzięczny za wsparcie, którego zawsze mi udzielał, chociażby wtedy, kiedy nie dostawałem się do szkoły teatralnej.
Krystyna Janda powiada, że została aktorką, by wyleczyć się z nieśmiałości. Bogusław Linda wybór zawodu tłumaczy głupotą. A Paweł Małaszyński?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Sam nie wiem. Być może też należę do nieśmiałych. Bo na pewno nie jestem duszą towarzystwa. Gdybym nie został aktorem, pewnie byłbym wojskowym, jak mój tata. Albo muzykiem. A co do Bogusława Lindy, to pisałem o nim pracę magisterską. Wybrałem go, bo zagrał mnóstwo fenomenalnych ról. Chociażby w takich filmach jak "Kobieta samotna", "Przypadek" czy "Matka Królów".
Dzięki tym rolom stał się bardzo popularny. Kiedy najdotkliwiej odczułeś oznaki własnej popularności?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: O tym, że przestałem być anonimowy i stałem się tzw. produktem show-biznesu, przekonałem się boleśnie w dniu, kiedy pod moim oknem po raz pierwszy czatowali paparazzi. To było po "Oficerze" a w czasie kręcenia "Magdy M."
Jak zareagowałeś?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Zszedłem na dół, chwilę z nimi pogadałem i wróciłem do domu.
Chcieli sfotografować ciebie, czy - nie daj Boże - twoje dziecko?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Sfotografowali moją żonę, syna i mnie. Wszystkich po kolei.
Nie rzucałeś się z pięściami i nie chciałeś zniszczyć im kosztownych obiektywów, jak to czyni wielu twoich kolegów?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Starałem się zachować spokój. Trzeba nauczyć się z tym żyć, bo bunt nic nie da. Po prostu stałem się osobą publiczną. Nawet nie zauważyłem, kiedy.
Zanim do tego doszło, pracowałeś jako kelner w hotelu, referent w biurze paszportów, barman... Która praca nauczyła cię życia, ludzi oraz szacunku do pieniędzy?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Uczę się tego dopiero teraz, w zawodzie aktora. Wcześniejsze zajęcia miały charakter zarobkowy: po prostu musiałem coś robić, zanim dostałem się do szkoły teatralnej. Nie traktowałem ich poważnie. Chociaż... gdy zatrudniłem się na budowie, dowiedziałem się, co to jest ciężka praca fizyczna.
Czy jest ktoś, komu możesz powiedzieć o wszystkich swoich problemach, zwierzyć się?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Taką osobą jest moja żona, Joanna. To kobieta, która wie o mnie wszystko. Mogę się z nią wszystkim podzielić i powiedzieć, co mnie dotyka oraz co mi się podoba, a co nie. A do tego jest bardzo wyrozumiała - bo wytrzymuje ze mną. Chodzi o to, że ciągle brakuje mi czasu i że jestem już trochę zmęczony. Pewnie przekłada się to na moje zachowanie w domu, na co dzień.
Twoja żona jest świetną tancerką. A ty?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Coś tam sobie pląsam. Kiedyś nawet tańczyłem na dyskotekach, ale zapewniam, że żadna ze mnie gwiazda tańca.
To dlatego odrzuciłeś propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami"?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: W ogóle nie widzę siebie w programie tego typu, nie nadaję się do tego. Zresztą i tak nie miałbym czasu.
A co się dzieje z zespołem, który założyłeś?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Jest w zawieszeniu, ale nie został rozwiązany. Ze względu na to, że od dłuższego czasu mam dużo pracy i napięte terminy, nie mogę brać udziału w próbach. Chłopaki grają teraz w innych kapelach. Mam nadzieję, że wkrótce reaktywujemy Cochise. Nie po to, by nagrywać płyty, tylko żeby pograć dla własnej przyjemności, jak zawsze.
Jakiej muzyki słuchasz w samochodzie?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Ostatnio wróciłem do moich muzycznych korzeni. Słucham The Cult, The Clash, Depeche Mode - zwłaszcza płyty ?"Violator", nieustannie Alice in Chains i innych grunge'owych zespołów z Seattle. No i Sex Pistols - jakoś mnie pociągnęło w stronę anarchii.
Czy jesteś fanem samochodów? Jakim teraz jeździsz?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Nie powiem, jaka to marka. Normalny samochód - jestem z niego zadowolony. Nigdy mnie nie interesowała moc silnika i inne parametry. Najważniejsze, żeby moje auto się nie psuło. I jeszcze żeby dojechało tam, gdzie chcę.
Czy to prawda, że cały czas mieszkasz w Białymstoku?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Już od dawna mieszkamy w Warszawie, ale gdy tylko mam wolne, jedziemy do Białegostoku, skąd pochodzimy. Powrót do korzeni dobrze nam robi. Dla moich najbliższych nie jestem aktorem, tylko człowiekiem, którego znają od zawsze. Wciąż tym samym Siwym, co dawniej.
Za to wszyscy inni chcą zrobić sobie z tobą zdjęcie albo dostać autograf. Nie miewasz tego dosyć?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Byłoby nie fair, gdybym odwrócił się od ludzi, którzy oglądają mnie w telewizji i czytają wywiady ze mną. Dlatego nie chodzę w czapkach z daszkiem nasuniętych na oczy i w okularach przeciwsłonecznych. Przyjmuję mój zawód z całym dobrodziejstwem inwentarza.
To powiedz, jaka była najgłupsza plotka, którą na swój temat usłyszałeś?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Nazbierało się tego trochę... Ale najbardziej zabolały mnie wyssane z palca wiadomości na temat mojego rzekomego romansu z Joasią Brodzik. Naprawdę byłem wtedy bardzo mocno rozżalony. Poza tym swego czasu z prędkością światła rozeszła się informacja, że wkrótce mam zostać po raz drugi ojcem. A ja i moja żona nic o tym nie wiemy. Myślimy o drugim dziecku, ale to na razie dalekosiężne plany. Mamy już synka, więc do kompletu brakuje nam córeczki.
Jesteś teraz na topie. Uważasz się za wybrańca losu?
PAWEŁ MAŁASZYŃSKI: Na pewno dostrzegam, że szczęście mi sprzyja, ale patrzę na to z dystansem. Byłbym głupcem, gdybym powiedział, że zdobyłem wszystkie szczyty. Mam też na uwadze, że jak człowiek wdrapie się na szczyt, to potem łatwo z niego spaść.
Paweł Małaszyński
Wychował się w Białymstoku. Porzucił studia prawnicze dla aktorstwa. Obronił dyplom w 2002 r. Związany jest z warszawskim Teatrem Kwadrat. Popularność przyniosły mu seriale - Oficer, Magda M., Oficerowie. Obecnie oglądamy go w Tajemnicy Twierdzy Szyfrów i Twarzą w twarz. Zagrał również w Świadku koronnym i Katyniu. Jego pasją jest muzyka. Założył zespół Cochise, w którym śpiewał napisane przez siebie piosenki. Ma żonę i 3-letniego synka.