Reklama

Miałam szesnaście lat i ciśnienie, żeby nawiać z domu. Byłam po traumatycznym udziale w „Kronice wypadków miłosnych” Andrzeja Wajdy. Nie mogłam zapomnieć, że puszczono mnie – piętnastoletnią dziewczynę – przed kamerę nago, pod wpływem alkoholu i środków uspokajających! Na planie zaprzyjaźniłam się z Marcinem Latałłą, dziś reżyserem dokumentalistą, który mieszkał w Paryżu. „Kronikę...” pokazywano w Cannes i wciąż słyszałam: „Dziewczyno, powinnaś robić karierę we Francji!”. Byłam w drugiej klasie liceum i zaszumiało mi w głowie. Naopowiadałam rodzicom, że jadę do Marcina na wakacje i żeby mnie puścili. Nie powinni, ale puścili. Wiedziałam, że nie wrócę.
Marcin miał maleńkie lokum przy rue Saint-Yves. W środku materac, szklanka i dwie kostki cukru. Ale byłam w euforii. Rano obudziłam się i pomyślałam: „Jestem tu!”. Widziałam siebie jako Catherine Deneuve. Miałam sto dwadzieścia dolarów i świat należał do mnie! Uruchomiłam w sobie jakieś turbodoładowanie zaradności. Chodziłam na pięćdziesiąt castingów w tygodniu. Dostałam niewielką rólkę w filmie „Valmont” Formana. Grał tam Colin Firth, wszystkie w nim się kochałyśmy. Pracowałam a to w filmie, a to w reklamie. Pozowałam do zdjęć jako modelka, a kiedy nie szło, zakasywałam rękawy i szłam do roboty do knajpy. Dzięki temu nauczyłam się gotować. Żyć intensywnie.
Mieszkaliśmy w grupie, na moich 18. urodzinach było osiemdziesiąt osób! Na dachu urządzaliśmy niekończące się posiady. Paryż to moja wielka miłość, ale i wielka samotność, miasto strasznego wysiłku, wyobcowania. Wtedy spędziłam w nim 5 lat, wróciłam do kraju, bo urodziłam Alę. Zamieszkałam z tatą Ali pod Warszawą. Życie miałam poukładane. Gdy się rozstaliśmy, przeniosłam się do Zakopanego. Potem pojawiła się możliwość pracy w radiu France Culture w Paryżu. Nie wahałam się. Córka poszła do francuskiej szkoły. A ja wyszłam za mąż za Francuza, reżysera i scenarzystę hollywoodzkiego. Miał willę z ogrodem w najdroższym podparyskim przedmieściu. Ale było mi źle w tym raju.
Jestem „rebel”, muszę czuć wolność i luz. We francuskim domu zjedzenie rano kanapki z szynką to grzech śmiertelny! Szynka o tej porze? „Ah, bon?” Do tego obowiązkowy jogurt po obiedzie i przymus gorącej kolacji. Zasady, nuda. Nie dla mnie. Po roku wróciłam do Polski. I... Powiem teraz coś strasznego. Te wszystkie reguły, które doprowadzały mnie do furii, teraz – kocham je! Jak zapraszam gości, obiad będzie francuski, oczywiście o trzynastej!
Nawet teraz, gdy mieszkam sama, uprawiam francuskie rytuały. Kupuję pyszne croissanty, dodaję konfiturę. Do tego kawa w bolkach („le bol”, czyli miseczka) i już mam francuskie śniadanie.

Reklama

Fragmenty wywiadów pochodzą z książki Joanny Nojszewskiej pt. „Klucz francuski”. Wydawnictwo Czarno na białym, 2014 r.

Reklama
Reklama
Reklama