Reklama

Pamiętam jeden z moich wywiadów z Pattinsonem. Spytałam, czy uważa, że zasłużył na tytuł najlepiej ubranej młodej gwiazdy, który przyznał mu amerykański magazyn. On się śmieje. Śmieję się i ja. Pytanie było zresztą zamierzoną prowokacją, bo na naszym poprzednim spotkaniu Robert wyglądał jak kloszard. Miał na sobie okropną żółtą wiatrówkę z dziurą na rękawie. Lubię taki zawadiacki, brytyjski luz. On: Nie dbam o to, jak wyglądam. Ja: Tak, myślałam. W końcu jesteś Brytyjczykiem. On: (śmiech). Ja: (śmiech). Emisja wywiadu i grad negatywnych komentarzy pod moim adresem. Że co ja z tymi Brytyjczykami, że to stereotypy. Może i tak, ale wiecie co? Ja je lubię. Oswoiłam je. Ułatwiają szybką analizę. Pomagają przewidzieć, czego można się spodziewać. Na przykład przed wywiadem, na który mam tylko 5 minut. Amerykanie – otwarci, ale prostolinijni, więc lepiej unikać ironicznych żartów, bo wszystko odbierają wprost. Jeśli czegoś nie wiedzą, nie krępują się o to zapytać. Co może być niebezpieczne, bo nie wiadomo, kiedy z przepytywanych stają się przepytującymi. Przy okazji premiery filmu „Magic Mike” Matthew McConaughey i Channing Tatum zarzucili mnie gradem pytań o moje doświadczenia z męskim striptizem i kompletnie mnie zawstydzili.
Brytyjczycy są powściągliwi, ale jednocześnie zabawni, zgryźliwi i sarkastyczni. To gwarantuje świetny wywiad. Pamiętam Helenę Bonham Carter, która od początku do końca kpiła z siebie. – Wszystko ze mną w porządku. Może z wyjątkiem tego, że jestem kompletnie pozbawiona ludzkich uczuć i chcę wszystkim ścinać głowy – podsumowała swoją postać. Australijczycy są wyluzowani i bezproblemowi. Może poza Russellem Crowe’em. O Francuzach niewiele wiem, bo rzadko robię z nimi wywiady. Tyle, że fatalnie mówią po angielsku i są bezczelni. Znajomy francuski dziennikarz, który robi to samo co ja, gdy rozmowa się nie klei, pyta nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki: „So what about sex?”. To podobno rozładowuje każdą sytuację. – Myślisz, że ja mogłabym tak zrobić? – zapytałam go kiedyś. – Nie, musiałabyś być Francuzką – szczerze odpowiedział. Brak taktu i fatalny angielski. To jest urocze tylko wtedy, gdy okraszone francuskim akcentem.
Stereotypy ułatwiają mi życie. Ale nie trzymam się ich zbyt kurczowo, bo życie jest pełne niespodzianek. Kolejny, trzeci wywiad, a Robert Pattinson w koszuli. Kto wie? Może następnym razem będzie garnitur? A wracając do słynnej pary, zwanej przez niektórych pieszczotliwie „Robsten”, to jestem spokojna. Nie ma rozstania, bo nigdy nie było związku. Całe zamieszanie to tylko próba odkurzenia szaleństwa na punkcie „Zmierzchu” przed premierą ostatniej części sagi . Całkiem udana, muszę przyznać.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama