Reklama

Stawiam na siebie - tak mówiła na łamach "Gali" jesienią ubiegłego roku. Po latach przerwy z sukcesem wróciła na wizję. Prowadzi program "Dzień Dobry TVN". Wciąż jest głośno o kryzysie jej małżeństwa z Tomaszem Lisem, o jego wyprowadzce z ich wspólnej willi w Konstancinie do luksusowego apartamentu. Podczas naszej rozmowy Kinga ani razu nie wspomina o mężu. Mówi: - Zawsze byłam Kingą Rusin. Będę nią i jest mi z tym dobrze. Powoli, mozolnie buduję od nowa siebie - dodaje. Czy prasa brukowa opisuje jej prawdziwy dramat? Tego Kinga nie chce komentować. - Jestem na takim etapie życia, że nie wracam do tego, co złe, co mnie zawiodło. Nie zastanawiam się, czy można do czegoś wrócić.

Reklama
GALA: Zrobiłaś ostatnio coś tylko dla siebie?

KINGA RUSIN: W dniu urodzin kupiłam bilet samolotowy do Mediolanu i pojechałam w góry na obóz narciarski. To było coś, o czym od dawna marzyłam. Sport i relaks. Bawiłam się jak za najlepszych studenckich czasów.

GALA: Wyjechałaś z wyrzutami sumienia? Masz przecież dwie córeczki, Polę i Igę.

KINGA RUSIN: Wyjechałam spokojna. Dzieci doskonale wiedzą, co mi sprawia radość. Kiedy jechałam na obóz, obie stanęły w progu i powiedziały: "Mamo, życzymy ci fajnego wyjazdu". Takie słowa usłyszałam po raz pierwszy w życiu. Wcześniej potrafiły być złe, wręcz wściekłe, że gdzieś chcę im na chwilę zniknąć. Teraz już rozumieją, że każdy ma prawo do swojego szczęścia i do swoich przyjemności. Poza tym dużo łatwiej jest matce wyjechać, kiedy wie, że dzieci zostają pod dobrą opieką. Ale i tak dzwoniłam kilka razy dziennie.

GALA: Dużo ze sobą rozmawiacie?

KINGA RUSIN: Zawsze wieczorem mamy dla siebie czas na czytanie książek i rozmowy. Czasami ze starszą, dziewięcioletnią Polą, siedzimy naprawdę do późna. Tematów jest coraz więcej i są coraz poważniejsze. Staram się, żeby wieczór dawał dziewczynkom wyciszenie i przynosił dobre myśli. To chwila, kiedy można zadawać pytania i kiedy trzeba na nie odpowiadać. Bardzo pielęgnuję ten moment.

GALA: Czy zdarzyło się może, że poczułaś się postawiona pod ścianą pytaniem własnych córek?

KINGA RUSIN: Potrafią zadawać trudne pytania. Na wszystkie staram się odpowiedzieć. Nigdy ich nie zbyłam. Rozmawiamy o życiu, które nie zawsze układa się po naszej myśli, o szczęściu i jak ważne jest, żeby je pielęgnować, o przemijaniu, o dorastaniu, o miłości, o chłopakach.

GALA: Z tobą rozmawiają szczerze, a z tatą?

KINGA RUSIN: ...nie wiem. Ale to dziewczynki, córeczki tatusia. Ktoś powiedział, że córka ojcu jest w stanie wybaczyć wszystko. Może popełnić wiele błędów, a i tak będzie kochanym tatą.

GALA: Dajesz córkom bezpieczeństwo. Co sprawia, że sama czujesz się dobrze?

KINGA RUSIN: Uwielbiam ludzi w swoim domu. Kiedy mam wolny weekend, skrzykuję wszystkich znajomych na śniadanie. Przychodzą z dziećmi i siedzimy razem do późnego popołudnia. Kiedyś śmiałam się z Amerykanów, że od dwulatka wymagają, by się przedstawiał i witał ze wszystkimi. Dziś myślę, że mają fantastyczne metody nauki otwartości. Moje dzieci nie są zbyt ufne. Potrzebują czasu, żeby się otworzyć, chociaż potrafią być spontaniczne. Lubię stadne życie. Teraz mam wielką potrzebę przebywania wśród ludzi, od których czuję dobrą energię. Doceniam to bardziej niż kiedykolwiek.

GALA: Wierzysz w szczerość otoczenia?

KINGA RUSIN: Wiele z tych znajomości trwa od lat. Niezależnie od tego, czy jestem w dołku, czy na górce, one są. A weryfikacja znajomości nastąpiła nieuchronnie w ciągu ostatniego roku. I teraz czuję moc. Czuję siłę. Ci, którzy mnie otaczają, dzwonią, są ciekawi, co u mnie słychać, robią to z potrzeby serca. Ufam im, bo są przy mnie, trwają w trudnych chwilach. Cieszę się, że los dał mi okazję zweryfikowania moich przyjaźni. Kiedy nastąpił w moim życiu moment zmian i trudnych wyborów - zarówno prywatnych, jak i zawodowych - nie byłam sama. Potrzebuję obecności, szczerych uczuć i dobrych myśli. Wczoraj dostałam SMS od koleżanki: "Wpadnij po koniach na winko". Po długiej babskiej rozmowie usłyszałam od niej, że mam dobrą aurę, nie ma we mnie negatywnych myśli. I rzeczywiście ich nie mam. Miałam okres totalnej próżni, emocjonalnego zawieszenia. Parę razy bardzo zawiodłam się na bliskich.

GALA: Co takiego musi zrobić przyjaciel, żebyś go skreśliła?

KINGA RUSIN: Zawieść, oszukać, złamać niepisany kodeks przyjaźni. Bywa, że choćby ci się wydawało, że jest to przyjaźń do grobowej deski, musisz przekreślić wiele wspólnych lat. Strata przyjaciela jest boleśniejsza niż strata partnera życiowego. Na przyjaźń składają się całe lata wspólnych przeżyć, litry wypitego razem wina, morze wypłakanych we dwójkę łez, tysiące wysyłanych sobie komunikatów i w końcu niezliczone przegadane godziny. Przyjaciel to osoba, przed którą nie masz tajemnic. Może to błąd?

GALA: Czas leczy rany. Potrafisz wyciągać rękę do zgody, odpuszczać winy, przebaczać?

KINGA RUSIN: Przyjaźń może trwać dłużej niż małżeństwo. Ale o jedno i drugie czasem nie chce się już walczyć. Kiedy ktoś zawiedzie na całej linii, zatrzaśnie wszystkie furtki i nie zostawi nawet małej szpary, to można co najwyżej połamać sobie paznokcie...

GALA: Utrata miłości, przyjaźni okalecza. Czujesz się skrzywdzona?

KINGA RUSIN: Czuję się szczęśliwa. Jestem na takim etapie życia, że nie wracam do tego, co złe, co mnie zawiodło. Nie zastanawiam się, czy można do czegoś wrócić.

GALA: Gruba kreska?

KINGA RUSIN: Grubą kreską oddzielam złe chwile, nie dopuszczam tych wspomnień, odrzucam. Jednak nie wszystko, co złe, da się wymazać. Jest taki ból, o którym nie można tak po prostu zapomnieć. W zeszłym roku przeżyłam niespodziewaną śmierć ojca. A wydawało mi się, że jest wieczny. Pomimo że rodzice wcześnie się rozstali, oboje żyli dla mnie. A tata był wyjątkowy. Nie ma już jego mądrości, niesamowitego bezinteresownego wsparcia i do głębi bezinteresownej miłości. Chcę wierzyć, że wszystko w życiu ma sens. Zadaję sobie tylko pytanie: Dlaczego tak wcześnie? Tak okrutnie? Tak nagle? Dlaczego już go ze mną nie ma? Akurat jego, co do którego miłości, przyjaźni i czystych intencji nigdy nie miałam wątpliwości?

GALA: Twoi rodzice rozstali się, gdy byłaś dziewczynką. Syndrom dziecka rozwiedzionych rodziców mija czy zostaje na całe życie?

KINGA RUSIN: Z wiekiem słabnie. Jako dziecko czułam się inna i starałam się pokazać wszystkim wokół, że nie odstaję od grupy. Musiałam być najlepsza w klasie, na pływalni, w zespole, gdzie tańczyłam. Jeśli nie występowałam w pierwszej linii, przeżywałam dramat. To potrafiło być bardzo męczące. Szczęśliwie się zmieniłam.

GALA: Myślisz, że dla dzieci ważne jest, że ich rodzice mieszkają pod jednym dachem?

KINGA RUSIN: Dzieci wymieniają się informacjami, jak wygląda ich dom. Córki są w środowisku, gdzie każda opcja jest dozwolona. Dzieci, które znam, są optymistyczne, zadowolone, otwarte, inteligentne, choć mają różne sytuacje rodzinne. Często niestandardowe. Myślę, że dla moich dziewczynek najważniejsze jest, żeby nigdy nie straciły poczucia, że są kochane, rozumiane, chciane. Dostają to poczucie.

GALA: Co w życiu daje ci energię? Praca?

KINGA RUSIN: Zespół, z którym pracuję w TVN, jest wyjątkowy. Widzę same pogodne twarze. Potrzebuję ich optymizmu i uśmiechów, dobrego słowa na dzień dobry i tej odrobiny życzliwości. Nie mogę się doczekać programu. Nie jestem entuzjastką wczesnego wstawania, ale przed programem zrywam się o świcie na równe nogi, myśląc: "Tak! Jadę do roboty!". Nie chciałabym denerwować kolegów z konkurencji, ale tak jak w TVN nie jest w żadnej innej telewizji. Marcin Meller i ja jesteśmy ostatnim ogniwem ciężkiej pracy zespołu i wszystkim zależy, żebyśmy wypadli jak najlepiej, bo w ten sposób i oni zbierają pozytywne oceny.

GALA: Zaraz po programie pędzisz do domu?

KINGA RUSIN: Bez przesady, dzieci mają dwoje rodziców. Obydwoje szczęśliwie żyją i mogą zajmować się dziećmi. Kiedy prowadzę program, one są z tatą. Nie mam wyrzutów sumienia. Wiem, że jest im dobrze w tym czasie. Wychodzę ze studia i mam swój rytuał. Idę na śniadanie. Zawsze w to samo miejsce. Zamawiam sobie koktajl energetyczny, jajka, biorę gazetę i czytam. Czasami schodzę tak na ziemię ponad dwie godziny. Spokojnie wyrzucam z siebie adrenalinę, której po programie na żywo mam w nadmiarze. Kiedy poczytam, czas na koń! Nie odsypiam zarwanej nocy, nie wracam do łóżka. Zmieniam ubranie, zmywam makijaż, piję szybką kawkę u sąsiadki i idę do stajni. Tam znów jest pełna koncentracja. Ja, trener i koń.

GALA: Dziś dba o ciebie cały sztab ludzi. Czy kiedyś czułaś się niezadbana

KINGA RUSIN: Parę lat temu, kiedy stałam się robotnikiem budowlanym. Oplem mamy woziłam cement, gwoździe, deski na taras, farbę. Podwijałam rękawy i jak trzeba było, malowałam albo coś przybijałam, albo szlifowałam. Na wiele miesięcy zapomniałam, co to zadbane dłonie. Dom stoi, ale to mój pierwszy dom, więc daleko mu do doskonałości. Jeżeli kiedyś będzie następny, zatrudnię fachowców.

GALA: Teraz jesteś w swoim żywiole?

KINGA RUSIN: Jestem kobietą pracującą. Na co dzień mam tylko dwie godziny snu więcej niż w weekendy, kiedy prowadzę "Dzień Dobry TVN". Poranki u nas w domu są dość nerwowe. A moje dziewczynki nie wyglądają, jakby szły do filharmonii. Miewamy problemy z czesaniem, z dobieraniem kolorystycznym ubrań. Ale odpuściłam, nie walczę z nimi. Młodsza ma włosy do pasa. Uwielbiam je zaplatać. Jeszcze to znosi. Starsza nie da się dotknąć. Ale jakoś sobie radzimy (śmiech). Po południu, jeżeli tylko nic pilnego nie zatrzyma mnie w mieście, odbieram dzieci ze szkoły. Mamy precyzyjnie ułożony harmonogram każdego dnia. Konie, tenis, balet. Czasem wracamy o 20.30 i w duchu mówię sobie: "Żeby jeszcze tylko mieć siłę je wykąpać i poczytać im książkę". Pola czeka, kiedy skończę czytać Idze. Potem jest jej czas. Zdarza się, że gadamy do późna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio usiadłam przed telewizorem i obejrzałam film. Kiedy dziewczynki śpią, parzę mocną herbatę z melisy. Sączę tę herbatę i czytam w internecie gazety, żeby być na bieżąco, odpowiadam na maile i piszę, zazwyczaj coś do biura, ale zdarza mi się też pisać opowiadania. Na razie zapełniają pamięć komputera.

GALA: Czujesz się poukładana życiowo?

KINGA RUSIN: W życiu nie byłam tak poukładana. Myślę na pięć kroków do przodu. Miewam obsesyjne sny o tym, że jest wojna i nie mam co dać dzieciom jeść. Wciąż zastanawiam się, co zrobić, żeby zabezpieczyć przyszłość. Martwię się, chociaż to trochę irracjonalne. Zachwiane zostało moje poczucie bezpieczeństwa. Ale chyba nieźle sobie radzę. Telewizja spadła mi z nieba. A miało jej już w moim życiu nie być. Nie przeszkadza mi, że nie mamy oglądalności "Tańca z gwiazdami", ale zdobyliśmy kawałek rynku. To prezent od losu. Pot, krew i łzy to z kolei moja firma PR. Działa już pięć lat, wypracowała swoją markę i mam nadzieję, że dalej będzie sobie radzić na rynku. Do tego jeszcze jeżdżę konno. To moja joga. Jazda konna zastępuje spotkanie z najlepszym terapeutą. "Jak masz wejść do boksu z problemami, lepiej wróć do domu" - usłyszałam nieraz od trenerki. "Wypuść z siebie powietrze, bo koń czuje, czy przyszedł do niego przyjaciel, czy sfrustrowany kłębek nerwów" - mówiła. Robię więc kilka głębokich wdechów, podchodząc do mojego siwka. Nauczyłam się zostawiać wszystkie myśli w samochodzie. Robię to, co kocham, zawodowo i prywatnie. Jestem absolutnie samowystarczalną, niezależną kobietą. Zawsze byłam Kingą Rusin, będę nią i jest mi z tym dobrze. Nie chcę podpierać się w życiu innym nazwiskiem. Powoli mozolnie buduję od nowa siebie.

GALA: Masz w sobie otwartość na to, co może przynieść życie?
Reklama

KINGA RUSIN: Przyjmuję wszystko (śmiech).

Reklama
Reklama
Reklama