Nawrócenie na Bena Afflecka
Czy można kogoś nie lubić, zupełnie go nie znając? Pewnie, że tak. Gdyby nie to, plotkarskie media nie miałyby racji bytu. Gwiazdy mają rzesze fanów i całe zastępy nienawistników, z których wielu nie poprzestaje na biernym nielubieniu: komentują w internecie, tworzą antyfankluby, ślą obraźliwe maile.
- glamour
Nie do końca rozumiem ten mechanizm, bo mnie by się nie chciało wkładać tyle wysiłku, ale... No właśnie. Chociaż biernie też mi się jednak zdarza kogoś nie lubić zupełnie bez powodu. Nie pamiętam, jak zaczęło się moje uczulenie na Bena Afflecka. W „Buntowniku z wyboru” był mi jeszcze obojętny. Wtedy zwróciłam większą uwagę na Matta Damona (zawsze go lubiłam, bez uzasadnienia). Ben umiarkowanie podobał mi się w „Dogmie”. Potem zagrał w kilku średnich filmach. „Pearl Harbor” nie byłam już w stanie oglądać właśnie przez niego. Długo nie mogłam mu tego wybaczyć. Na dodatek wdał się w bardzo publiczny romans z Jennifer Lopez i zaprezentowali światu taką tandetę, że dopiero pojawienie się Kim Kardashian przebiło ich wyczyny. „Bennifer” – tak ich wtedy nazywano. Pisanie piosenek o sobie, wspólne marne projekty filmowe, występy w teledyskach – wszystko na sprzedaż. Okropność. Sam Affleck twierdzi dziś, że to zniszczyło jego publiczny wizerunek i trudno się z nim nie zgodzić. Ale ja nie lubiłam go już wcześniej. Bardziej pasowały mi do niego kiczowate komedie niż projekty takie jak „Buntownik z wyboru”. Ignorowałam fakt, że Affleck był współautorem oscarowego scenariusza tego filmu.
Kiedy wyreżyserował swój pierwszy film i wszyscy zachwycili się jego talentem, nawet nie poszłam do kina. Przyszła jednak chwila konfrontacji przekonań z rzeczywistością. Promocja kolejnego projektu, który Affleck wyreżyserował i w którym zagrał. Wywiad z nim. Widziałam już film i podobał mi się. Przygotowując się do rozmowy, przeczytałam dziesiątki recenzji. Same superlatywy. Nazywają go człowiekiem renesansu. Może więc popełniłam błąd? W czasie festiwalu filmowego w Londynie ten wywiad nie jest moim jedynym. Chwilę wcześniej rozmawiam z Dustinem Hoffmanem i on też rozpływa się w zachwytach nad Affleckiem. Więcej mówi o nim niż o własnym filmie, który promuje. – Chciałbym, żeby mnie obsadził w swoim kolejnym projekcie – mówi. Chyba nie lubię faceta niesłusznie...
Jest chory, ma zapalenie krtani. Przerywa wywiady, żeby napić się herbaty. Czekamy. Mijam go w korytarzu. Jest wysoki, bardzo męski. Przystojny... Jest z pewnością jedną z tych osób, które na żywo wyglądają lepiej niż na ekranie. I wreszcie... Spodziewacie się pewnie, że teraz napiszę, że Affleck okazał się dupkiem, a ja miałam rację. Otóż nie. Świat miał rację, a dupkiem jestem ja. Wspaniały, mądry, wrażliwy i szczery facet z niego. Bardzo kreatywny, bardzo skromny. Z pasją. Społecznie i politycznie zaangażowany. Zakochany w żonie. Ledwo mówił, ale w wywiad włożył wielki wysiłek. Cofam to, co kiedyś o nim mówiłam, i czyszczę twardy dysk. Przyznaję się do mojej głupoty. Od tej pory zamierzam twierdzić, że uwielbiam Bena Afflecka i... zawsze go lubiłam.