Max Irons: czego warto spróbować w życiu
Max Irons. Aktor, model. Tak zdolny, że nie trzeba mówić: syn Jeremy’ego Ironsa.
- Monika Berkowska, glamour
Fajnie jest pracować, jak ostatnio przy filmie science fiction „Intruz”, kręcić odjechane sceny, bawić się, ale trzeba pamiętać, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Często słyszę, jak dzieciaki w „X Factor” mówią: „Śpiewanie jest całym moim życiem”. Zawsze wtedy myślę: „Naprawdę?”. Bo kocham aktorstwo, ale potrzebuję też innych rzeczy: podróży, przyjaciół i rodziny, całej tej normalności. Więcej – jestem pewny, że tak właśnie powinno być. Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale mam świadomość tego, że jestem w bardzo wyjątkowym okresie życia, kiedy jeszcze prawie wcale nie muszę czuć się odpowiedzialny za innych i mogę robić, co mi się podoba, co sprawi mi radość. Nurkuję w południowych Włoszech i Grecji. To zajęcie dla samotnika. Lubię ludzi, ale dobrze mi ze sobą. I lubię robić rzeczy po swojemu. Pod wodą jest genialnie. Czasem nurkuję też na basenie w Londynie – tam oczywiście nie można zanurzyć się tak głęboko jak w morzu, to raczej jakiś rodzaj medytacji – no i widzę czasami, jak ludzie przestraszają się, gdy zauważą, że gdzieś z dołu przygląda im się facet w gigantycznych płetwach (śmiech). Jestem Anglikiem, często słyszę, wręcz namacalnie czuję presję, żeby przenieść się do Los Angeles, ale to nie dla mnie. Nawet jeśli gram w Stanach, teraz jestem w Miami, to moim domem jest Londyn i musiałabyś się mocno napracować, żeby przekonać mnie, że jest inaczej. Bo ważne jest, żeby nie dać sobie zawrócić w głowie. Hm, pewnie nigdy nie odważę się spróbować czegoś takiego jak BASE jumping. Zbyt mnie to przeraża. I chyba nie warto ryzykować.