Matt Damon - mówią o nim "miły facet"
My go uwielbiamy, bo nie dałyśmy się na to nabrać! Matt Damon ma – wyjątkowy wśród aktorów – dystans do siebie. Jego przekorny fi lm na YouTube „I'm fucking Matt Damon” niektórych oburzył, innych (większość!) rozśmieszył do łez. Złoty chłopiec Hollywood przebiera w rolach, ale nie potrzebuje odgrywać naburmuszonego gwiazdora. Odkąd poznał swoją żonę, wszystko jest tak, jak ma być.
- ANNA WENDZIKOWSKA, glamour
Opiera się hollywoodzkiej modzie na skandale. Nie musi budować na nich swojej popularności. Zawodowo stoi na szczycie. Dostaje tyle propozycji aktorskich, że nie ma już czasu zrealizować marzenia o reżyserii (także dlatego, że rodzina jest dla niego najważniejsza).Od sześciu lat szczęśliwie żonaty, w zeszłym roku został po raz trzeci ojcem. W kinach oglądaliśmy go niedawno w westernie „Prawdziwe męstwo” braci Coen i we „Władcach umysłu”. W tym fi lmie w konwencji science-fi ction zagrał polityka, którym ktoś manipuluje, przez co traci kontrolę nad swoim życiem.
Wierzysz w przeznaczenie? Pewnie dzisiaj, z okazji premiery „Władców umysłu”, wszyscy cię o to pytają?
Matt Damon: Przyznaję (śmiech), bardzo popularne pytanie. Osobiście wolę wierzyć, że to moje decyzje mają największy wpływ na los. Jednak kiedy patrzę wstecz, widzę, że nie wszystko w moim życiu da się tak przedstawić. Choćby to, jak poznałem moją żonę...
Właśnie chciałam zapytać!
Matt Damon: Jednak gdy zastanawiam się, jak wiele rzeczy musiało zbiec się w czasie, bym trafił do tego baru w Miami, w którym ona pracowała, to jestem stuprocentowo pewien, że stał za tym ktoś na górze.
Młodzi ludzie zazwyczaj koncentrują się najpierw na karierze zawodowej. Dopiero z wiekiem odkrywają, że od pracy ważniejsza jest rodzina. Czy pamiętasz, kiedy tobie zmieniły się priorytety?
Matt Damon: Dla mnie punktem zwrotnym było poznanie mojej żony. Wszystko nagle nabrało sensu. Priorytety ustawiły się same. Kwestie, których obawiałem się jako dwudziestolatek, przestały być przerażające. Od tego momentu wszystkie wybory w moim życiu stały się oczywiste. Rodzina zawsze na pierwszym miejscu.
Ale i zawód wykonujesz z nieprzeciętną pasją. Dla roli jesteś gotowy tyć, chudnąć. Do filmu „Utalentowany pan Ripley” nauczyłeś się grać na pianinie.
Matt Damon: Tylko jednej piosenki.
Jak wiele jesteś w stanie zrobić dla roli?
Matt Damon: Chcę być możliwie najbardziej autentyczny. Wiele miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć zastanawiam się nad tym, co mi może w tym przeszkodzić. I staram się to poprawić. Czasami kosztem wielkiego wysiłku, na przykład setek godzin nauki gry na pianinie tylko po to, żeby zagrać jedną piosenkę. I wykonać ją tak, żeby – gdy położę dłonie na klawiszach – wszystkim wydawało się, że jestem wspaniałym pianistą. Uwielbiam role, do których muszę zmienić się fizycznie. Jak przy trylogii Bourne’a. Wtedy reżyser kazał mi trenować boks. Nie tylko dla lepszej formy, ale także dlatego, że ćwiczenia zmieniły mój sposób poruszania się, a to w dużym stopniu kształtuje postać. Z kolei do filmu „Informator” musiałem przytyć, wyhodować brzuszek i wyglądać o wiele mniej atrakcyjnie niż na co dzień.
Jak się czułeś w takiej „podtatusiałej” wersji samego siebie?
Matt Damon: Przez te kilka miesięcy bardzo się tym cieszyłem.
Bo idealnie się wcieliłeś?
Matt Damon: Bawiło mnie paradowanie nago przed żoną i obnoszenie się przed nią z tym brzuchem. Niezła zabawa.
A jej, jak się to podobało?
Matt Damon: Nie miała nic przeciwko temu. Była bardzo w porządku. Dzięki Bogu, bo kiedyś będę miał taki brzuch (śmiech).
Kiedy kręcisz lub promujesz filmy, odwiedzasz wiele cudownych miejsc. A dokąd jeździsz dla przyjemności?
Matt Damon: Podróżowanie to dla mnie praca. Zbyt często z całą rodziną jesteśmy w drodze z powodów zawodowych. Dlatego wakacje oznaczają, że wreszcie możemy posiedzieć w domu w Miami. Miło jest zaszyć się tutaj i nic nie robić, tylko bawić się z dziećmi. To są dla mnie prawdziwe przyjemności.
Zanim miałeś dzieci mówiłeś w wywiadach, że chciałbyś być wspaniałym ojcem. Jesteś nim?
Matt Damon: Staram się, jak mogę. Oczywiście są takie dni, że kładę się lekko zdruzgotany do łóżka myśląc: „Dzisiaj poniosłem porażkę na całej linii”. I pewnie każdy rodzic doskonale rozumie, co mam na myśli. Tyle, że jeśli zdarzają mi się wpadki, na pewno nie wynikają one z braku starań. Odpuszczanie sobie w sprawach wychowania dzieci to rzeczywista porażka.
Czy jesteś surowym ojcem?
Matt Damon: Nie (śmiech).
Tak podejrzewałam.
Matt Damon: Jestem miękki. Moje dziewczyny wiedzą, że owinęły sobie mnie wokół palca.
Bardzo szybko do tego doszły. Kiedy pozwolisz im obejrzeć swoje filmy?
Matt Damon: Zależy które. Niektóre są dość brutalne, więc z tymi poczekam, aż dorosną.
Czy czasem wyobrażasz sobie starość? Chciałbyś po emeryturze zaszyć się na jakiejś wyspie?
Matt Damon: Nie. Chciałabym mieszkać gdzieś blisko reszty ludzkości (śmiech).
Masz już Oscara i mnóstwo innych prestiżowych nagród.Jesteś aktorem, scenarzystą, producentem. I ciągle młodym. Jakie są jeszcze twoje zawodowe marzenia?
Matt Damon: Myślę o reżyserii. Jakiś czas temu zrobiłem film z Clintem Eastwoodem. On zaczął reżyserować, kiedy skończył 39 lat. Ja niedawno obchodziłem czterdzieste urodziny i czuję, że nadszedł dobry czas na taką zmianę. Jednak teraz dostaję naprawdę fantastyczne propozycje aktorskie i gram z wielką radością. Dlatego ciągle odkładam moje marzenia o reżyserii, bo kiedy dostaję możliwość zagrania u braci Coen wiem, że nie oddalam się od moich planów zawodowych, tylko się do nich zbliżam. Miałem szczęście, że przez ostatnich kilka lat pracowałem ze wspaniałymi reżyserami. Na planie robię swoje, ale również bacznie obserwuję, jak ktoś pracuje, zwłaszcza gdy są to bracia Coen, od których mogę się tyle nauczyć. Czekam na odpowiedni projekt, żeby samemu spróbować.
Czy myślisz, że będziesz grał nawet po siedemdziesiątce?
Matt Damon: Mam nadzieję. Uwielbiam aktorstwo. Najpiękniejsze w tym zawodzie jest to, że nie da się osiągnąć w nim perfekcji. To mnie właśnie tak nęci. Ten zawód jest trochę jak golf. Nie można rozegrać bezbłędnej partii, tak jak nie sposób zbudować idealnej roli. Zawsze znajdzie się coś, co warto poprawić. Za każdym razem jest inaczej, bo czeka inna rola, materiał, reżyser. Lubię taką różnorodność i wyzwania.
Wielokrotnie powtarzałeś, że nie podoba ci się sława. Co ci przeszkadza?
Matt Damon: Najgorsi są napastliwi paparazzi. I nie chodzi o mnie. Uważam, że mają prawo, by mnie śledzić. Jestem osobą publiczną, nie przeszkadza mi to. Ale gdy wybieram się gdzieś z dziećmi, nie podoba mi się, że ktoś za nami chodzi. W niektórych krajach na zdjęciach nie pokazuje się twarzy dzieci i uważam, że Ameryka też powinna wprowadzić takie prawo.
Bardzo dużo mówi się o twojej bliskiej relacji z Benem A"eckiem. Trudno jest utrzymać taką przyjaźń w show-biznesie?
Matt Damon: Niestety, tak. Głównie dlatego, że rzadko przebywamy w tym samym miejscu i czasie. Od kilku lat mieszkam w Miami, a Ben w Los Angeles. Nie widujemy się więc tak często, jak byśmy chcieli...
Wydaje mi się, że masz do siebie dystans. Wiele szumu zrobił klip, który nakręciłeś wraz z Sarah Silverman (aktorką i autorką skeczy – przyp. red.), która chciała zrobić na złość swojemu ekschłopakowi. Nagraliście razem piosenkę „I’m fucking Matt Damon” (wpisz na YouTube, żeby obejrzeć, jak aktor sugeruje, że uprawiał seks z Sarah). Klip obejrzała cała Ameryka. Dlaczego zdecydowałeś się na to?
Matt Damon: Bo to było takie zabawne...
Mało powiedziane!
Matt Damon: Dostałem telefon z propozycją i wiedziałem, że muszę to zrobić. Ale najzabawniejsze, że wszystko nakręciliśmy ekspresowo, bo akurat tego dnia spieszyłem się na zebranie rodziców do szkoły mojej pasierbicy. Zdjęcia zajęły nam najwyżej dwie- -trzy godziny. Potem szybko wsiadłem do samochodu, ale zaraz po drodze zatrzymałem się. Nagle oprzytomniałem: „O Boże, co ja narobiłem? Po takim wygłupie jadę do szkoły rozmawiać z nauczycielami? Nie mogę już sobie pozwalać na takie wyskoki. Mam dzieci!”. Wtedy stwierdziłem, że najwyższy czas żebym... skorygował swoje poczucie humoru.
To jeden z moich ulubionych klipów na YouTube.
Matt Damon: A widziałaś odpowiedź? „I’m fucking Ben Affleck”?
Widziałam, ale to już nie było takie śmieszne.
Matt Damon: A dużo większa produkcja. Wystąpił nawet sam Harrison Ford.