Reklama

Zmieniłaś się. Dwa lata temu naprzeciwko mnie siedziała śliczna, radosna, beztroska dziewczyna.
Dziś widzę piękną, świadomą siebie, nowoczesną, młodą kobietę.

MARTA: To jest dla mnie duży komplement. Musiałam mieć czas, żeby się tego nauczyć. Kobietami się nie rodzimy, tylko się nimi stajemy i te dwa lata, kiedy się nie widziałyśmy, to był mój czas. Chyba bardzo dojrzałam. Skończyłam szkołę, zagrałam w „Ciachu” Patryka Vegi, „Ślubach panieńskich” Filipa Bajona i myślę, że w końcu odnalazłam w sobie siłę i odwagę. Nauczyłam się głośno mówić, co myślę, mimo że nie zawsze będzie się to podobało innym. Magdalena Samozwaniec powiedziała kiedyś coś fajnego: „Trzeba iść przez życie z podniesionym czołem, a nie z zadartym nosem”. Wydaje mi się, że u mnie jest tylko podniesione czoło.
Masz poczucie, że wiesz więcej, więcej rozumiesz?
Wiem już, czego chcę, co potrafię. Zawsze byłam szczęśliwa jako kobieta, ale niepewna w swoim zawodzie, ciągle szukałam swojego miejsca. Oba filmy dały mi przełomowe role. „Ciacho” to spełnienie marzeń aktorskich. Praca z Patrykiem upewniła mnie w tym, że już umiem niektóre rzeczy. W „Ślubach...” na początku byłam niepewna siebie, zagubiona. Bajon, Szyc, Stuhr, Więckiewicz – jak ja sobie przy nich poradzę? To mnie tremowało, a jednocześnie dopingowało. Nie wiem, jaki powstanie film, ale najważniejsze, że wiem, że dałam radę. Usłyszałam to i od reżysera, i moich partnerów.
Co jest twoją największą siłą?
Chyba łatwiej mi mówić, jakie są moje słabości, niż co jest moją siłą. Im jestem starsza i bardziej świadoma swoich wad, tym łatwiej mi je ukryć albo zwalczyć. Staję przed lustrem i myślę sobie: „OK, to jest kiepskie, a to średnie, nad tym muszę popracować, to poprawić, tamto ukryć, ale generalnie jest fajnie”. Mam motto, że trzeba iść słoneczną stroną życia i tego się trzymam. Uważam, że człowiek nieszczęśliwy jest szary, ponury i mniej twórczy. Ostatnio stwierdziłam, że jestem jak mój pies: ktoś mu zrobi przykrość, powarczy, otrzepie się i idzie dalej. Jak coś mi się nie udaje, płaczę dwie godziny w poduszkę, idę spać, a rano nie pamiętam, co było wczoraj. Mam oczywiście w życiorysie różne porażki i klęski, ale staram się ich nie celebrować.
W realu delikatna jedynaczka, w filmie „Ciacho” masz trzech nieporadnych braci i jesteś antyterrorystką! Jaka jest twoja Basia?
99% antyterrorystów to mężczyźni, więc Basia jest raczej mało kobiecą dziewczyną. Ma dużo cech męskich i zachowuje się jak chłopak. Porusza się jak chłopak, biega, bije, czołga się, strzela, walczy. Myśli jak antyterrorysta: ważne są tylko fakty, konkret i logika. Nie liczą się emocje, tylko zadania do wykonania. Nie potrafi chodzić w szpilkach, nie nosi sukienek, nie plotkuje, nie maluje się ani nie umie kokietować. Ubiera się nieseksownie – chodzi w trampkach, bojówkach i T-shircie. W ogóle nie potrafi ogarnąć tych wszystkich spraw, które dotyczą kobiet. Wieczory z dziewczynami jej nie interesują. Ona spotyka się z chłopakami, przy piwie. Żartuje jak oni, beka jak oni i robi wszystko to, co faceci w swoim gronie.
Przez trzy miesiące ostro trenowałaś.To widać, bo wyszlachetniało ci ciało.
Spotykałam się trzy godziny dziennie z Jarkiem (nie mogę chyba zdradzić jego nazwiska), byłym antyterrorystą, który dziś zajmuje się szkoleniami. Reżyserowi i mnie zależało na tym, żeby – gdy ściągnę koszulkę – było widać, że nie mam wiotkiej ręki, tylko umięśnione ciało. Mieliśmy ćwiczenia siłowe i sztuki walki, w tym boks. Oczywiście przez trzy miesiące nie zrobiłam sobie muskułów jak Pudzian...
...chyba na szczęście?!
(śmiech) Ale boks uwielbiam. Gdy Jarek pierwszy raz założył mi rękawice bokserskie, powiedział: „Teraz zrobisz prawy prosty, lewy prosty, prawy sierpowy...” i pokazał mi ruch rąk, to ja zrobiłam: ciach, ciach i ciach, a on opuszcza te swoje rękawice trenerskie i mówi: „Ej, ty trenowałaś?!”. Ja na to: „Nie. Mam pierwszy raz rękawice bokserskie na rękach”. On podejrzliwie: „To skąd to umiesz?”. Okazało się, że mam predyspozycje. Tak bardzo mi się to spodobało, że wręcz śniłam o momencie, kiedy Jarek zawiązywał mi bandaże na rękach, bo to znaczyło, że zaczynamy boksować.
Siła mięśni wzmacnia hart ducha?
Były takie momenty, kiedy po półgodzinie ostrego boksowania już nie mogłam. Wtedy Jarek krzyczał: „Ty nie możesz?! Trzymaj gardę! Dlaczego się nie zasłaniasz?!” Gdy raz mi powiedział: „No nie, dziś walisz jak baba!”, tak mnie zdenerwował, bo to była dla mnie ujma na honorze.
Usłyszałaś od niego choć jeden komplement?
Tak. „Wiesz, Marta, gdybym dziś był jeszcze czynnym antyterrorystą i gdybym cię dalej uczył, to chciałbym, żebyś szła na moich plecach”. To oznacza, żebym go osłaniała, że powierzyłby mi swoje bezpieczeństwo. Najpiękniejszy komplement, jaki mogłam usłyszeć.
Czy Baśka ma coś, czego ty nie masz?
Na pewno jest jedna rzecz, którą ja miałam, a Baśka nie mogła mieć, bo antyterrorystki to twarde baby, które nie patyczkują się ze sobą. Baśka jest antykobieca. Nie potrafi uwieść, oczarować, kokietować. Gdy meżczyzna robi do niej maślane oczy, ona się niepokoi: „Kurde, co jest?! Dlaczego on się tak głupio uśmiecha?! Mam coś na brodzie?! Do zęba mi sie coś przykleiło?!”. Jest kompletnie nieporadna w sprawach damsko-męskich. I ja musiałam u siebie wyłączyć całą tę aurę kobiecą, którą wiem, że mam. Wyzbyć się i przestać o niej myśleć.
To było trudne?
Aktorskie zadanie. Bardzo pomogły mi treningi, bo ja – ja, Marta – nabrałam takiej wewnętrznej siły i spokoju. Nauczyłam się, jak w jednej chwili wyłączyć uczucia, a zacząć działać i myśleć bardzo konkretnie i logicznie. Wychodziłam z sali po treningach wyciszona, taka świadoma siebie. Szłam z podniesionym czołem ulicami i czułam, że nic mnie nie rusza. Może mnie ktoś zaczepić, szturchnąć, opluć, popchnąć, a mnie to nie dotyczy.
Co jest potrzebne młodej dziewczynie, żeby przetrwać w dżungli dzisiejszego świata?
Niedawno czytałam tekst o Elizabeth Taylor i w nim było jedno jej zdanie: „Ciężki jest los współczesnej kobiety. Musi ubierać się jak chłopak, wyglądać jak dziewczyna, myśleć jak mężczyzna i pracować jak koń”. Myślę, że kobietom zawsze było i jest trudno. Co ja robiłam, żeby przetrwać? Miłość jest najważniejsza. Miłość pomaga przetrwać najtrudniejsze chwile. My świetnie sobie dajemy radę same, bo jesteśmy odpowiedzialne, pracowite, ambitne. Ale potrzebujemy też wsparcia, opieki, bezpieczeństwa, komplementów, potrzebujemy być kochane, żeby naprawdę rozkwitnąć.
Czyli szczęśliwe życie nie jest „ziemią obiecaną” dla singla.
To jest kwiestia wyboru. Znam wiele dziewczyn, które są singielkami, nie marzą o tym, żeby mieć dom, dziecko i męża. Fenomenalnie sobie w życiu radzą, twierdzą, że są szczęśliwe i jest im dobrze. Ja im wierzę, ale sama tak nie potrafię. Jestem zwierzęciem stadnym, mnie jest potrzebna rodzina do funkcjonowania, mężczyzna, który mnie kocha i kilku przyjaciół, którzy są dla mnie oparciem.
A o co warto w życiu zawalczyć?
W życiu trzeba wybierać, nie wszystko można zdobyć, to już wiem. Myślę, że warto życie aranżować, przystosowywać je do siebie, a nie samemu dopasowywać się do świata. Lepiej działać. W kalendarzu chińskim jestem Szczurem, rocznik ’84, czas, w którym rodziło się dużo dzieciaków. Musieliśmy ze sobą konkurować o uwagę dorosłych i wtedy, w szkole sportowej, nauczyłam się takiej fajnej konkurencji. Nauczyłam się, że w życiu warto grać fair play.
Gdybyś miała powiesić na ścianie zdjęcie kobiety idealnej, byłaby to...
Kiedy byłam nastolatką, wewnętrzną ścianę swojej szafy wykleiłam zdjęciami czterech kobiet: Monica Bellucci, Angelina Jolie, Sophie Marceau i Neve Campbell. Dziś powiesiłabym z jednej strony trzy aktorki, które mi imponują i mnie inspirują: Judi Dench, Tilda Swinton i Cate Blanchett. A z drugiej moje współczesne ikony stylu i kobiecej urody: Bellucci i Jolie plus Eva Mendes.
Co cię inspiruje, kiedy chcesz się pobawić modą?
Coco Chanel powiedziała, że „moda przemija, a styl pozostaje” i ja przede wszystkim kieruję się swoją intuicją. Często potem przeglądam magazyny i okazuje się, że to, co sobie kupiłam czy uszyłam, jest akurat modne. Jestem zwolenniczką stylu prostego. Nie klasycznego, bo to jest nudne, ale prostoty właśnie, bez przeładowania, bez tony makijażu i burzy loków, choć czasem lubię zaszaleć. Lubię rzeczy ponadczasowe z odrobiną pieprzu. Np. małą czarną, ale która miała geometryczne rękawy. Jako jedyny dodatek można pomalować ostro usta na czerwono albo założyć niebotycznie wysokie buty na żelaznym obcasie.
Pozwoliłaś sobie ostatnio na jakieś luksusowe szaleństwo?
Dla mnie luksusem jest to, że mam kilka dni wolnych i mogę wyjechać na wakacje, odpocząć. Nie odbieram telefonu, bo mi się gdzieś zawieruszył, albo sieć nie działa (śmiech). Nic nie muszę, nikt niczego ode mnie nie chce. Jedyny dylemat, to czy iść na basen, czy na plażę. A z przyjemności praktycznych? Kilka dni temu na takich wakacjach właśnie postanowiłam, że nie będę trwonić pieniędzy, ale weszłam do jakiegoś sklepu. Szyld AX nic nie mówił, ceny były rozsądne, jak w polskiej Zarze, więc wybrałam cztery rzeczy, żeby przymierzyć. Pytam mojej połówki o zdanie, on mówi: „Super, weź wszystkie”. „Trzy wystarczą” – próbowałam walczyć sama ze sobą. „Weź cztery, bo jak na Armaniego, to są strasznie niskie ceny” – usłyszałam. Kiedy odkryłam, że to Armani, wyszłam z... ośmioma ciuchami.
Który lubisz najbardziej?
Zwykłe czarne legginsy ze złotymi guzikami. Prosta rzecz, a genialna.
Jak byś się dzisiaj opisała?
Nasuwają mi się same słowa przeciwstawne, więc chyba ciągle jeszcze jestem zbudowana z kontrastów: pełna wątpliwości i zdecydowana. Rozedrgana i spokojna. Zachłanna i spełniona. W spodniach i w sukience. Na szpilkach i w trampkach. Po prostu kobieta (śmiech).

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama