Reklama

Kiedy stoisz na dachu swojego teatru, na dachu, który sama zbudowałaś, o czym myślisz?
Maria Seweryn: Przede wszystkim sprawdzam, czy wszystko jest tu w porządku. Wbrew pozorom dach to bardzo ważne miejsce dla Och-Teatru. Od dachu właśnie zaczął się remont dawnego Kina Ochota. Z powodu tego dachu, na którym teraz stanęłam, wiele razy nie spałam... Kiedy na przykład okazało się, że całkowicie przecieka i podczas spektaklu zgasło światło w holu, bo zamokły instalacje. Albo rok temu, kiedy była potworna zima, a chłopcy (techniczna ekipa teatru) codzienne zrzucali z niego śnieg. To było naprawdę niebezpieczne. Niektórzy boją się tu wejść.
Dokładnie jak Ty.
Maria Seweryn: Wcześniej zawsze bałam się wspiąć na dach. Po raz pierwszy zrobiłam to właśnie teraz. O rany! To jest coś.
Stoisz na dachu – jesteś na topie, na górze. To jak dojście do celu, zwieńczenie pragnień?
Maria Seweryn: W teatrze zwieńczeniem wszystkiego zawsze wydaje mi się scena. I bez dachu można zagrać.
Pamiętam Ciebie, jak remontowałaś ten budynek. Tylko determinacja, wiara w sens tego, co robisz, i Twoja mama sprawiły, że nie poległaś.
Maria Seweryn: To wszystko, co tutaj przeszłam i wciąż przechodzę, daje siłę, a jednocześnie ją odbiera. Tyle się tutaj nauczyłam o teatrze, zrozumiałam, tu zagrałam nowe, ważne dla mnie role. W tym poznawaniu jest siła, w doświadczeniach, nabytej wiedzy i coraz większej miłości do tego miejsca. W emocjach. Ale teatr jest też nieprzewidywalny i nieskończony. Czasem czuję lęk.
Czego się tutaj nauczyłaś?
Maria Seweryn: Wiem już, co to poczucie odpowiedzialności za grupę ludzi. Kiedy mam chwile zwątpienia czy strachu, już mniej myślę o sobie, bardziej o nich. Oddali tyle czasu, emocji naszym teatrom, czuję się wdzięczna im i zobowiązana. Ale wiem też, że pokochali to miejsce tak jak ja i że razem tworzymy dobry zespół, że naprawdę jedziemy na jednym wózku.
Nie możesz im powiedzieć: „Nie wiem”, kiedy oni oczekują od Ciebie odpowiedzi.
Maria Seweryn: Okazało się właśnie, że tak nie jest. Kiedy nie wiem, mówię im o tym szczerze. I to działa bardziej niż udawanie. Często razem szukamy rozwiązań. Podstawą do dobrej współpracy jest zaufanie. Człowiek nim obdarzony ma prawdziwe poczucie odpowiedzialności za swoją pracę. To prosta zależność. Poza tym, wiesz, my się po prostu lubimy i szanujemy... Alicja – inspicjent, Tomek – montażysta, Marcin – kasjer, to moi współpracownicy w Ochu, którzy wcześniej byli bileterami w Polonii. Uczymy się razem.
Zaskoczyłaś samą siebie w nowej roli – szefa, kobiety u steru?
Maria Seweryn: Nie zaskoczyłam. Tylko moje wady jeszcze bardziej się uwydatniły.
Które?
Maria Seweryn: Nadpobudliwość, za duża nerwowość, nadmierne przejmowanie się wszystkim... I tym, co ludzie pomyślą. Ale uczę się hamować i nie przejmować nadmiernie drobiazgami.
„Och” Cię przywiązuje, ale i związuje Ci ręce. Myślisz o tym, co przeszło ci koło nosa, bo jesteś tutaj?
Maria Seweryn: Ostatnio dostałam świetną rolę w teatrze telewizji. Prawdziwe wyzwanie. Przez jeden wyjazd z naszym teatrem nie mogłam zagrać. Boli. Jednak priorytet mam jasny. Wiem, kto jest w takich sytuacjach ważniejszy: ja czy teatr.
Bacznie Ci się przyglądam, odkąd zaczęłaś tu pracować, i zauważyłem, że kiedy po kolejnych premierach w Ochu wszyscy twórcy wychodzą na scenę, a potem mówią: „Zapraszamy teraz dyrektor Marię Seweryn”, to stajesz z boku, niepozorna. Kiedyś nawet chowałaś się za kimś na scenie.
Maria Seweryn: A widziałeś, jak wyglądałam po premierze „The Rocky Horror Show”? Miałam czerwoną, długą, jedwabną suknię, w której wyszłam na sam środek!
Widziałem. Tylko wtedy zamieniłaś się w wampira.
Maria Seweryn: Jeżeli to moje „stawanie z boku” nazywasz skromnością, to na pewno nie jest ona fałszywa. Ale nie rezygnuję po premierze z kawałka tortu. Jem go z innymi, naprawdę. Kiedy porównasz mnie z na przykład Tomkiem Karolakiem, który kieruje Teatrem Imka, to rzeczywiście tamto miejsce „stoi” na jego nazwisku. On nawet musi wychodzić na środek. Ze mną jest inaczej. To moja mama, która prowadzi dwie sceny w Warszawie – Och i Polonię, jest prezesem fundacji i podejmuje ostateczne artystyczne decyzje. Wszystkie. Ja natomiast pozostaję w roli wykonawcy jej pomysłów.
„Marysia już się swoje »naspała« w tych pociągach jadących przez Polskę, kiedy grała w alternatywnych teatrach”; ,,Ten jej shocking i fucking... Wszystko było” – tak ostatnio powiedziała o Tobie mama. Masz za sobą offową przeszłość: szkoła teatru i życia. Jesteś zahartowana, niewiele Cię już zaskoczy?
Maria Seweryn: Gdyby nie lata tego wycierania i ryzyka... A skąd, jakiego ryzyka! Co ja mówię. Przecież nie ryzykowałam. Gdyby nie te spektakle grane za darmo, determinacja, szaleństwo, nie miałabym takiej wiary w powodzenie. Ale paradoksalnie, tamto ryzyko jest niczym w porównaniu do tego, które podejmujemy tutaj każdego dnia. Aha, i nie „Shocking & Fucking” tylko „Shopping & Fucking”.
„Czyta uważniej ode mnie umowy – również to, co jest napisane drobnym drukiem. Ja zazwyczaj omijam tę część” – to znowu mama o Tobie.
Maria Seweryn: Nauczyłam się już dużo, chociaż ciągle za mało.
Znasz kodeks prawny?
Maria Seweryn: Mam wokół ludzi, których mogę o niego zapytać. Na szczęście. Nie zapominaj, że jestem na początku drogi. Co chwilę staję przed problemem.
Ile razy zabrakło Ci sił, żeby się od niego odbić?
Maria Seweryn: Doświadczyłam kilku momentów zwątpienia. Ale trudne sytuacje powodują u mnie przypływ energii. To jest mobilizujące. Duch walki jest wpisany w nasze rodzinne geny. Niedawno, kiedy znowu opadły mi ręce, mama powiedziała mi: „Spójrz na to wszystko z oddali, z góry, jakbyś się temu przypatrywała”. Pomogło.
Córki akceptują to, jak dzisiaj żyjesz?
Maria Seweryn: Muszą konkurować z teatrem. Na pytanie: „Co u twoich dzieci?”, odpowiadam: „Dziękuję, radzą sobie”. Jesteśmy wszystkie – ja, moje córki Jadzia i Lena – bardzo dobrze zorganizowane. Współpracujemy. Lubią mnie. Pomimo wszystko.
Zastąpią Cię, kiedyś...?
Maria Seweryn: Lena już jest dużą dziewczyną, początek jej życia przypadł na okres, kiedy nie było Ochu. Z kolei Jadzia ma 6 lat, sporo czasu spędza w teatrze i nie wątpię, że to będzie miało wpływ na jej życie. Ale ja za to wcale nie przesiadywałam w teatrze, będąc dzieckiem, i zobacz, co robię dzisiaj! Nie ma reguł.
Nie ma. To prawda. Dzisiaj niemal bez przerwy tu jesteś i grasz: ostatnio Anastazję w „Małym dworku” Witkacego. „Bardzo ładna blondynka, ubrana na biało, powłóczyście, wianek na głowie, jest duchem, nie-duchem, ciało nie ma ciężaru” – już sam opis frapuje.
Maria Seweryn: Jest widmem. Anastazja to piękna postać. Tragizm jej polega na tym, że orientuje się, że jej śmierć nie miała żadnego znaczenia, co oznacza, że również jej życie nie miało znaczenia. A tak wiele jej się wydawało. Do tej pory nie lubiłam Witkacego. Nie rozumiałam.
A teraz?
Maria Seweryn: Próbuję. Był człowiekiem przekraczającym granice i wyzywającym świat na pojedynek. Teraz, kiedy pracuję po raz pierwszy na jego tekście, wydaje mi się niezwykle precyzyjny, surowy, prosty i obdarzony jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru. Jest złośliwy, także w stosunku do siebie.
Gdyby przyszedł na premierę, o co byś go zapytała?
Maria Seweryn: Mógłby przyjść jako widmo. Chciałabym znać Witkacego, ale boję się, że ta znajomość by mnie „wciągnęła”, byłaby dla mnie niebezpieczna. Robimy tu z Anią Augustynowicz kolejną wersję jego „Małego dworku…”, bardzo specjalną, jak to u Ani… Swoją drogą zebrała się nas tu niezła grupa. Kuna, Moskal, Smołowik, Kurzaj, Dreżek, Janiczek, Kuśmider, Wierzbicki, Chabior, Janiczek. Oby się autor w grobie nie przewrócił po naszej premierze!
A Lulu, Twoja suka, nadal u Ciebie gra?
Maria Seweryn: Już nie. Zastąpił ją pies Karol, słynny Karol z Teatru Polonia. Kiedy Lulu zagrała kilka spektakli, okazało się, że jest bardzo chora. Weterynarz dawał jej 3 miesiące. Czyli, teoretycznie, we wrześniu zeszłego roku powinna była umrzeć. A ona żyje i ma się naprawdę dobrze. Nie lubiła tej roli, grania. Chyba nie sprawiało jej to radości.
Mija 18 miesięcy, odkąd ,,ruszył” teatr. Więcej palisz?
Maria Seweryn: Zdecydowanie. Za dużo.
Bywasz sama na widowni?
Maria Seweryn: Rzadko.
O czym wtedy myślisz?
Maria Seweryn: Takie sytuacje powodują u mnie wzruszenie... Że wszystko działa, są ludzie, jest sens. Są i problemy, ale jakie to piękne miejsce.
Co jest „numerem jeden” w Twoim życiu?
Maria Seweryn: Gdybyś rok temu o to zapytał, powiedziałabym, że teatr. Teraz mam cudowny dom. To zaczyna się równoważyć.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama