Reklama

Jezioro o krystalicznie czystej wodzie, wokół cisza, pola i lasy, zwierzęta podchodzące do domu, mnóstwo ptaków. Wymarzone miejsce na wypoczynek. Tak Pan pomyślał, gdy przyjechał do mazurskich Starych Juch po raz pierwszy?

Reklama

Byłem zachwycony okolicą, ale początkowo nie myślałem o żadnej inwestycji. Jeździłem tam na wakacje do Mazurskiego Dworu rodziców mojego kumpla Pawła Majewskiego – znanej fotografki i Zofii Nasierowskiej i reżysera Janusza Majewskiego. Przyjeżdżali tam ciekawi ludzie, od których można było wiele się dowiedzieć. Oczarował mnie ten świat oderwany od szarej rzeczywistości. Mijały lata, dorastaliśmy z Pawłem. Któregoś dnia rozejrzeliśmy się po okolicy i zobaczyliśmy wzniesienie z przepięknym widokiem na dwa jeziora: Łaśmiady i Ułówki. Postanowiliśmy tam coś zbudować. Ale bez duchowego wsparcia rodziców Pawła i finansowego mojego ojca, za co jestem mu bardzo wdzięczny, nic by z tego nie wyszło. Dostaliśmy też dotacje z Unii. Dołączyliśmy do tego trzeciego wspólnika Jacka Nikla i tak krok po kroku…

...powstało kolejne niezwykłe miejsce – Siedlisko Morena.

W jakimś momencie w miejsce Jacka Nikla przyszedł inny kolega Jakub Potrzebowski. Siedlisko w 75 proc. należy do mnie. Operacyjnie prowadzi je Ula Orpik, wyjątkowy hotelarz. Obaj z Pawłem mniej się angażujemy w codzienne zarządzanie. Na szczęście nasze żony: moja – Anita i Pawła – aktorka Sońka Bohosiewicz, polubiły to miejsce. Prowadzić na Mazurach biznes jest trudno, gdyż sezon jest krótki. Trzeba być dwa razy lepszym od innych, by goście zechcieli przyjechać. A chcemy, żeby ludzie, którzy żyją szybko, mogli nas odwiedzać przez cały rok i się nie nudzić.

Nawet w czasie deszczu?

Przede wszystkim w czasie deszczu. To miejsce dla ludzi ceniących prywatność, którzy nie muszą być na szlaku Wielkich Jezior i pływać motorówką. Wokół nas roztacza się strefa ciszy. Za to woda w jeziorze jest krystalicznie czysta. Pływać też można w basenach z podgrzewaną wodą – i w zewnętrznym, i wewnętrznym. Kto się lubi zabawić wieczorem, może potańczyć w naszym klubie albo sączyć wino na werandzie i patrzeć na okolicę. A wokół naprawdę dużo się dzieje – podchodzą lisy, sarny, zające, jest mnóstwo ptaków. Mamy własne bociany, tak naturalne, że aż nierzeczywiste.

To oferta wyłącznie dla gości o zasobnym portfelu?

I tak, i nie. Staramy się, by była na odpowiednim poziomie. Na pewno nie jest tania, bo nie istnieją na świecie rzeczy dobre i tanie. Coś, co jest dobre, musi być we właściwy sposób wytworzone. Za to w cenie pokoju są zawarte kardio, sauny i baseny. Ostatnio rozbudowaliśmy trochę Morenę, powstały trzy budynki – spichlerze. W ośrodku mogą przebywać 124 osoby, ale na tym koniec. Nie chcę zagubić nastroju intymności. Tym bardziej że wiele osób przyjeżdża do nas po to, aby się bardziej schować, niż pokazać. Staram się tam jeździć raz w tygodniu. W lecie to proste, bo obok jest lądowisko dla samolotów...

W Siedlisku Morena bywają gwiazdy. Widziano tam Tomasza Lisa, Pan wspominał o Soni Bohosiewicz. Jakimi jeszcze gośćmi może się Morena pochwalić?

Bywa u nas Tomek Karolak, Marylka Rodowicz. Odwiedziła nas też Edyta Górniak z synkiem i pilnującym ich ochroniarzem. Była grupa twórców serialu „Rodzinka.pl”, politycy, piosenkarze, np. Kayah, Sebastian Karpiel-Bułecka, aktorzy filmów Janusza Majewskiego: Wojciech Pszoniak, Marek Kondrat, Renata Dancewicz, Wiktor Zborowski. Można liczyć na spontaniczny program rozrywkowy. A to Sonia coś zaśpiewa, ktoś inny zagra na fortepianie, ktoś coś opowie i zabawa się rozkręca. Przez jezioro graniczymy z Kingą Rusin, nad drugim jeziorem jest posiadłość, w której mieszka wraz z partnerem siostra Aldony Wejchert. Raz w roku latem urządzają fantastyczne przyjęcie, na które zapraszani są sąsiedzi. Płyniemy tam z Moreny łodziami, wracamy nocą. Mają tam też czasem finał samochodowe rajdy, np. Lancii. Ich obsada bywa gwiazdorska, brały w nich udział m.in. Katarzyna Glinka, Agata Młynarska, Aleksandra Nieśpielak. Urządzane są też pokazy firm samochodowych – BMW czy Fiata, które liczą na sprzedaż. Podobnie działają firmy kosmetyczne czy producenci mebli ogrodowych. Produkty luksusowe mają u nas świetny odbiór.

Na Wielkanoc czekają na gości atrakcje?

Tak. Najróżniejsze, w zależności od pogody, bo bywa, że pada śnieg i urządzamy kulig. Gości, którzy zamierzają nas w tym okresie odwiedzić, prosimy, by przywieźli koszyczki. Ich zawartość do poświęcenia przygotowujemy już my, przyjeżdża ksiądz i odbywa się święcenie. Potem każdy może postawić na stole własny koszyczek. Dzieci malują pisanki, a po śniadaniu świątecznym szukają po całym terenie czekoladowych zajączków. Jest też coś dla dorosłych – podchmielony zajączek. W śmigus-dyngus z racji naszych dobrych stosunków ze strażą pożarną przyjeżdża wóz pożarniczy i polewa gości. Panuje domowa atmosfera. Dzieci w ogóle nie chcą potem wyjeżdżać.

Macie jakiś fajny pomysł na tegoroczne lato?


Stawiamy na aktywny wypoczynek – turnieje, wyjścia, zwiedzanie okolicy. Jest tu Wilczy Szaniec, słynna kwatera Hitlera, wiadukt donikąd wybudowany w czasie pierwszej wojny światowej w Stańczykach, hodowla strusi. Cudzoziemcy podpowiedzieli mi, że miejskie dzieci często nie znają zwierząt hodowlanych, nie mają pojęcia, jak wygląda obora czy kurnik. Pójdziemy do rolnika i wszystko to im pokażemy, obejrzymy dojenie krowy itp. Z kolei lokalny rzeźbiarz uczy dzieci plastyki. To atrakcje, które je rozwijają i trochę odciążają rodziców.

Jako młody człowiek imał się Pan różnych zajęć: sprzedawał w Anglii obrazy, zmywał w restauracjach, kelnerował. Czy tak też wychowuje Pan trójkę swoich dzieci – uczy je pracy i zaradności życiowej, choć są otoczone luksusem?

Reklama

Staram się je tak wychować. Zależy mi, by były samodzielne, nie chcę ich chować pod kloszem. Boję się, żeby nie sprawdziło się powiedzenie, iż pierwsze pokolenie buduje, drugie podtrzymuje, a trzecie wydaje. To moje największe wyzwanie, żeby dzieci znalazły swoją drogę, a nie czekały na to, co im samo wpadnie. Średnia córka, dziesięcioletnia, marzy, by być dobrym kucharzem. I fantastycznie! Mówię jej, że najpierw musi skończyć szkoły, przejść przez zmywak i różne fazy tego zawodu, słowem: zdobyć wiedzę i praktykę. Kiedy będzie dokładnie wiedziała, o co w restauracji chodzi, chętnie pomogę. Nie dam ryby, tylko wędkę. I niech łowi! Poza tym z kolegami – a jest nas 13 – wprowadziliśmy zwyczaj wspólnego biwakowania z dziećmi. W ostatni dzień szkoły bierzemy namioty i kajaki i wyjeżdżamy z dziećmi na łono natury. Obiady gotujemy na ognisku, kąpiemy się w rzece. Dzieciaki muszą zobaczyć, że istnieje też inne życie niż w hotelu.

Reklama
Reklama
Reklama