Reklama

Co tak naprawdę wiemy o rzeczniku rządu? Niewiele. Facet w okularach. Średniego wzrostu. Taki o twarzy everymana. Od ponad trzech miesięcy jest zderzakiem rządu, o najniższym w historii poparciu. Na stołek rzecznika rządu wskoczył ze stołka rzecznika zarządu PKN Orlen. Miał fajną robotę, dobrze płatną, ale rzucił wszystko, żeby stanąć za Millerem. Jest z pokolenia młodych, którzy są lepsi od swoich nauczycieli, ale jeszcze nie wyrobili sobie pleców, żeby tamtych zastąpić. Ma 30 lat, tytuł doktora dziennikarstwa i nauk politycznych. Do CIR-u trafił za premierostwa Józefa Oleksego. Potem z Cimoszewiczem jeździł po kraju i pisał komunikaty. Był rzecznikiem prasowym ministra finansów Marka Belki. Nazwisko Belki ma wpisane w telefonie komórkowym pod hasłem Idol. Do 14. roku życia był ministrantem, teraz jest ministrem na usługach SLD. Kawaler zaliczany do najlepszych partii w Polsce. Uważa, że w życiu trzeba w coś wierzyć, bo inaczej byłoby puste. Przyjaźni się z dziennikarzami. Pożycza im pieniądze, a oni nie oddają. Ale nie dlatego twierdzą, że jest pierwszym rzecznikiem, który odpowiada na każde pytanie. GALA: Boi się pan trudnych pytań?
MARCIN KASZUBA: Najtrudniejsze pytania są najłatwiejsze. Ja się boję łatwych pytań, bo wtedy nie wiem, co powiedzieć. GALA: Co pana zmusza do podejmowania trudnych decyzji?
M.K.: Nie zastanawiam się nad tym specjalnie. Przyjmuję w życiu to, co mi przynosi. Cieszę się z tego, co mam. Podejmuję wyzwania, żeby się sprawdzić. Nie robię nic na pokaz. Nic nikomu nie muszę udowadniać. Nie pcham się przed kamery. Nie staję na palcach za premierem, żeby mnie było widać w telewizorze. Zawsze stoję z boku. GALA: Szybko pan podejmuje te decyzje?
M.K.: Często zmuszony jestem natychmiast. Nie wiem, czy to dobrze, bo jednak pewne rzeczy powinno się rozważyć. Ale często kieruję się intuicją. Wiem, że to cecha kobiet, ale jestem mocno sfeminizowany. Jak byłem mały, to ludzie, podchodząc do wózka, mówili: "O, jaka ładna dziewczynka". Moja mama zawsze chciała mieć córkę. Wychowały mnie dwie kobiety: mama i babcia. Rozpieściły maksymalnie. Często trafiam na kobiety zawodowo. W ogóle lubię kobiety i niektórzy mówią, że mnie to kiedyś zgubi. GALA: Najtrudniejsza decyzja w pana życiu.
M.K.: Przede mną. Ale jeśli chodzi o życie prywatne, podjąłem taką decyzję niedawno. Byłem w długim i udanym związku. Codziennie prześladuje mnie to, że być może wyrządziłem bliskiej osobie krzywdę. Musiałem przerwać tę więź. Nie chcę o tym mówić. GALA: Zwiał pan sprzed ołtarza.
M.K.: Chyba zwiałem. GALA: Mało kto rzuca miłość dla kariery. Karierowicz. Ryzykant. Tak o panu mówią.
M.K.: A jaką ja karierę zrobiłem? Nie wziąłem się znikąd, nie spadłem z księżyca. Zanim trafiłem na stołek rzecznika, robiłem wiele rzeczy. Zaczynałem na lotnisku. Na cargo. Przylatywały samoloty pełne kontenerów z ciuchami i ja je rozładowywałem do TIR-ów. Potem przez kilka tygodni pracowałem przy odkopywaniu fundamentów teatru. Miałem 15 lat i taplałem się w błocie, trzy metry pod ziemią. Pracowałem też w pubie, który chyba był centrum handlu narkotykami w Warszawie. Byłem tak naiwny, że dopiero po miesiącu ocknąłem się, że tam odchodzą jakieś deale. I z takim doświadczeniem zapukałem przed laty do drzwi ówczesnego rzecznika rządu, minister Jakubowskiej. A ona mi powiedziała, że stawia na młodych. I jeszcze, żebym się nie przejmował, bo ona kiedyś ładowała wkłady do zenitów. "Boże - myślę - minister, a ładowała wkłady!". Wtedy jeszcze sądziłem, że minister to nadczłowiek. GALA: Tylko dlaczego wziął pan się za robotę, która z góry skazana jest na porażkę?
M.K.: Niekoniecznie. Ale pozwolę sobie na porównanie sportowe, bo jestem kibicem reprezentacji, za którą przejeździłem pół świata. Dla mnie jest to właśnie powołanie do reprezentacji Polski. Gdybym nie skorzystał z tej szansy, żałowałbym do końca życia. GALA: Tyle że był pan w Manchesterze United, a przyjmując takie stanowisko, spadł pan do Legii Warszawa.
M.K.: Nie odbieram tak tego. Wie pani, co było dla mnie najbardziej podniosłym momentem w życiu? Zagranie w czarnej koszuli na głównej płycie boiska Polonii Warszawa przy Konwiktorskiej. Czułem się jak w niebie. Ale rozumiem to pytanie. Znajomy prawnik powiedział mi trzy miesiące temu: "Marcin, po cholerę ty to bierzesz? Jedziesz w górę schodami ruchomymi. A teraz wsiadasz do windy, która cię szybciej w górę zawiezie, ale ma mocno powycierane liny i w każdej chwili może się zwalić". Wsiadłem do tej windy. I sporo się zmieniło. To życie w ciągłym niedoczasie, nikt cię nie lubi, kolesie, którzy nigdy nie widzieli cię na oczy, obrzucają błotem. Ciągle się spieszysz, musisz robić trzy rzeczy jednocześnie. Telefon za telefonem. To jest świat, którego nie da się opisać. Trzeba się w nim znaleźć. GALA: Jaki los spotkał pana poprzedników?
M.K.: Michał Tober jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury. Ma fajną robotę i się ukulturalnia. Ma święty spokój. Nie jest pod presją, nie jest pod obstrzałem. Przychodzi czasem i użala się nad moim losem. Z tego, co wiem, Krzysztof Luft ma dobrze prosperującą agencję PR-owską. Radzi sobie nieźle. Ostatnio spotkałem go w restauracji. Podszedł i powiedział, że mam bardziej przerąbane, niż on miał, będąc rzecznikiem rządu. GALA: Nie szkoda panu życia na stresy i nerwy?
M.K.: Radzę sobie ze stresem. Kiedy mogę, wyciszam się. Nie użalam się nad sobą, choć mam świadomość, że to, co ważne, toczy się za oknem. Moja dziewczyna mieszka w Gdyni. Widujemy się tylko w weekendy. Jestem w klatce. Ale to nie jest tylko mój problem. To problem wszystkich młodych ludzi, którzy poszli tą drogą. Rzadko pozwalam sobie na przyjemności. Ostatnio poszedłem do kina na premierę MATRIKSA. Przez trzy miesiące nie wychodziłem z tego bałaganu i myślę, że mogę, do cholery, pójść obejrzeć mój ulubiony film! GALA: A nie denerwuje pana, że przez najbliższe 10 lat nic się w pana życiu nie zmieni, jak tak dalej pójdzie?
M.K.: Odpowiem przewrotnie. A czy nie jest tak, że my z premedytacją uciekamy od pewnych naprawdę ważnych spraw? Ja uciekam. GALA: Na co pan stawia w życiu?
M.K.: Idę swoją drogą i tyle. Nie chciałbym tylko dopuścić do sytuacji, w której moja mama musiałaby się za mnie wstydzić. A trochę się teraz wstydzi. Mama włożyła dużo serca i wysiłku w moje wychowanie. Byłem trudnym dzieckiem. Zawsze miałem naganne z zachowania, choć moim zdaniem była to kara za indywidualizm. Parę razy zmieniałem liceum. Mama przeprowadziła mnie przez życiowe rafy. Do siódmej klasy szkoły podstawowej składała mi ubrania w kostkę. Potem odreagowywałem. Miałem długie włosy, jeździłem po koncertach heavymetalowych. Podobało mi się, że podjeżdżali faceci i myśleli: o, taki niepozorny, można mu skroić flyersa. Nie wiedzieli, że siedem lat trenowałem judo. Więc im pokazywałem, na co mnie stać. Kiedyś płakałem na filmach, teraz już nie. Uczę się od Leszka Millera, że trzeba mieć skórę nosorożca. GALA: Jest pan szczęśliwy?
M.K.: Niestety, jestem urodzonym malkontentem. Ubolewam nad tym. Najbardziej nieszczęśliwy byłem, kiedy pojechałem na mecz polskiej reprezentacji na mistrzostwa świata do Korei. Przegrali 0 do 4. Czułem się beznadziejnie. Jak ktoś wykorzystany seksualnie. GALA: W oświadczeniu majątkowym jako jedyny majątek wpisał pan 80 tys. złotych. To mało na kogoś, kto haruje od dziesięciu lat.
M.K.: Gdybym nie prowadził rozrzutnego życia, miałbym więcej. Jeszcze do niedawna sporo zarabiałem. Rzecznik rządu ma na rękę 7 tysięcy, ale za to wożą mi tyłek samochodem. Nie wiem, jakie są premie, żadnej nie dostałem. Pewnie nie zasłużyłem. Tu się nie przychodzi na dorobek. Jeśli ktoś tak myśli, to jest w wielkim błędzie. GALA: To na co pan wydaje pieniądze?
M.K.: Ostatnio sprawiłem sobie płaszcz, dwa garnitury i parę butów. Miesięczna pensja. To była konieczna inwestycja. W końcu reprezentuję Rzeczpospolitą. GALA: Wierzy pan w pieniądze?
M.K.: Wierzę w Boga. W sytuacjach ekstremalnych powtarzam sobie: "Aniele Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój". Robię to, gdy się boję, że coś zmalowałem. Jak trwoga, to do Boga. GALA: W siebie pan wierzy?
M.K.: Czasem wierzę, czasem nie. Mam świadomość tego, że jest wielu ludzi lepszych ode mnie. GALA: Ale to pan został ministrem.
M.K.: Po prostu miałem szczęście. GALA: Kiedy upadnie rząd Millera?
M.K.: Nie upadnie. GALA: A gdyby jednak?
M.K.: Dam sobie radę. Młodość to jest moja siła. Choć niektórzy twierdzą, że słabość. Rozmawiała KATARZYNA PRZYBYSZEWSKA

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama