MARCIN GORTAT Budzę się szczęśliwy
To jedyny polski koszykarz, który gra w najsłynniejszej lidze świata, amerykańskiej NBA. Wielki człowiek o duszy wojownika stworzony do wielkich rzeczy. „Gali” opowiada o drodze z łódzkiego blokowiska do świata topowego sportu, o marzeniach, miłości i sile przyjaźni. Przeczytajcie rozmowę z człowiekiem, w którego słowniku nie ma wyrazów: „pech”, „trudno”, „nie warto”, „po co się męczyć”.
- Gala 23/2013|
Miewasz wrażenie – choćby rano, po przebudzeniu – że Twoje życie to fantastyczny sen? Wierzysz może w przeznaczenie, dobre konfiguracje planet?
Szczerze mówiąc, nigdy o tym nie myślałem – o tych konstelacjach gwiezdnych, kosmosie, przeznaczeniu... Budzę się z myślą, że tego dnia mam przed sobą wiele do zrobienia. Budzę się jako człowiek szczęśliwy, że ma nowe wyzwania, ma po co wstać. I codziennie robię to z ogromną chęcią. Chcę realizować swoje cele, ale staram się też wszystko w życiu robić w zgodzie ze sobą. Odrzucam negatywne myślenie, patrzę na świat pozytywnie i to działa. (śmiech) Tak, budząc się, wiem, że to nie fantastyczny sen, ale fantastyczne życie!
To fantastyczne życie zaczęło się od naprawdę ciężkiej pracy.
Chyba nigdy nie zapomnę przystanku autobusu linii 99 na łódzkich Bałutach, z którego dojeżdżałem na treningi. Każdego dnia, w każdą pogodę... Czasem znów chciałbym przejechać tamtym autobusem pół Łodzi i ponownie przeżyć tamte emocje. Wrócić do mojego pokoju w bloku, gdzie się wychowałem. Usiąść jako chłopak przed telewizorem i obejrzeć mecz Barcelony. Wrócić do dni, gdy trenując, walczyłem o każdy sukces, gdy pokornie znosiłem trudności dnia codziennego. Po prostu przejść raz jeszcze tę samą drogę rozwoju, jako zawodnik i jako człowiek.
Ty w ogóle nie narzekasz! Inni marudzą, że „mają pod górkę”, a Ty opowiadasz, ile Ci dało dorastanie w skromnych warunkach i ciężka praca bez gwarancji sukcesu. No ale sukces przyszedł, dziś już autobusem nie jeździsz.
(śmiech) Nie jest tajemnicą, że kocham piękne i szybkie samochody. Nic w tym nadzwyczajnego, wielu facetów ma ta-ką pasję. A szczególnie zawodnicy NBA. Prowadząc nową panamerę, czuję czystą euforię. Facet wysiada z takiego wozu i ma jeszcze w sercu świeże emocje z jazdy, niesamowite! Wychodzę zza kierownicy, uśmiechając się szeroko. Gdy jadę dobrym autem, wiem, że to nagroda za poziom, który prezentuję na parkiecie, za tysiące godzin męczących treningów. I tu muszę powiedzieć, jak bardzo się ucieszyłem, że mogę być twarzą społecznej kampanii promującej zajęcia z wychowania fizycznego. Dla mnie WF w szkole był startem do absolutnie wszystkiego, co osiągnąłem. Rodzice nigdy nie wypisywali mi zwolnień. WF był jednym z przedmiotów, na które naprawdę czekałem. Chodziłem do szkoły sportowej, treningów miałem mnóstwo. To, do czego doszedłem, zawdzięczam też nauczycielom i trenerom zajęć fizycznych w każdej kolejnej szkole. Od WF-u wszystko się zaczyna w karierze sportowej. Zachęcam dzieciaki, by chodziły na lekcje WF-u, bo tam zawsze startuje prawdziwa przygoda ze sportem.
Twój ojciec Janusz, mistrz boksu, był dla Ciebie wzorem?
Tak. Tata trenował takie nazwiska, jak Andrzej Gołota czy Tomasz Adamek. Dawał mi impuls, bym dążył do doskonałości. Gdy wkładałem sportową koszulkę z jego nazwiskiem wypisanym na plecach, chciałem osiągać więcej i robić jak najlepiej to, po co wyszedłem na parkiet. Mój ojciec na starcie nauczył mnie bardzo wiele, korzystałem z jego rad. Ale dziś jestem już doświadczonym zawodnikiem, widziałem i przeżyłem niejedno. Kroczę własną sportową drogą, ufam sobie. Nadal staram się unikać błędów, walczę, by odnosić sukcesy, ale robię to dla siebie, a nie, by zadowolić innych, nawet ojca.
Ale idoli chyba masz?
Nadal podziwiam moich rodziców – osiągnęli wiele sukcesów i mnóstwo im zawdzięczam. Shaq O’Neal, Kevin Gardner – podziwiam ich jako zawodników. Są też tacy idole, o których nie chciałbym wspominać w mediach, ale którzy wiele dla mnie znaczą.
Skoro wchodzimy w sferę sekretów... Gdy rozmawialiśmy ostatnio, byłeś zakochany – jak Twoje układy z Anią?
No cóż, ten rok przyniósł zmiany w prywatnej sferze mojego życia. Rozstaliśmy się. Tak postanowiliśmy wspólnie i rozstaliśmy się w przyjaźni. Życzę Ani szczęścia w życiu, pewnie tak jak i ona mnie.
W takiej sytuacji facetowi przydają się przyjaciele. Twoi mieszkają w Phoenix w Arizonie czy na łódzkich Bałutach?
Mój prawdziwy kumpel jest i z Łodzi, i z Arizony. (śmiech) Michał Micielski jest ze mną praktycznie na co dzień. Poznaliśmy się jeszcze w Łódzkim Klubie Sportowym. To ktoś, kto pomagał mi zawsze w rozwoju, jako zawodnikowi, a poza boiskiem – facet, któremu mógłbym powierzyć wszystko. Na takich przyjaciół, bez przesady, można liczyć do końca życia!
Michał jest też Twoim menedżerem. A Ty byłeś świadkiem na jego ślubie z Tatianą Okupnik.
Rzeczywiście, nie ukrywam, że jestem ojcem chrzestnym tej pary. W końcu poznali się na moim evencie. (śmiech) Drugim takim bliskim człowiekiem jest dla mnie Grzegorz Jóźwiak, którego traktuję jak brata. Nasze koleżeństwo narodziło się przy budowaniu pierwszych zamków w piaskownicy, potem na jednym podwórku kopaliśmy piłkę. Przeszliśmy wspólnie przez wszystkie etapy dorastania, spędzając razem mnóstwo czasu i przeżywając różne chwile. Teraz Grzegorz pracuje w mojej fundacji MG13, gdzie bardzo mi pomaga, mogę powierzyć mu najważniejsze sprawy.
Twoja fundacja nadal pomaga dzieciom?
Tak, i wciąż się rozwija. Dołączyli do nas nowi ludzie ze świata sportu i kultury, sponsorzy, ludzie z ogromną pasją, o wielkim sercu dla dzieciaków. Zespół jest bardzo profesjonalny, powiem śmiało – fantastyczny. Kuba Kopeć, prezes fundacji, to człowiek naprawdę ciężko pracujący i oddany MG13. Dzięki takim ludziom jesteśmy dobrze oceniani. Ostatnio zostaliśmy zaproszeni do prezydenta Bronisława Komorowskiego i było to dla mnie ogromne wyróżnienie. Kolejny impuls, by kontynuować to, co robimy dla dzieciaków, inicjować nowe projekty wspomagające przyszłych sportowców.
Jesteś dumny ze „swoich” sportowych dzieci?
Zdecydowanie tak. Ale absolutna podstawa to nasze świetne relacje z rodzicami podopiecznych, którzy pragną rozwijać i kształtować swoje dzieci tak, jak ja sam byłem wychowywany. Czuję zatem tym większą odpowiedzialność i chęć, by skutecznie pomagać im i ich dzieciom. Chcę zrobić wszystko, by odnieśli sukces – i oni jako rodzice, i oczywiście ci młodzi sportowcy na boisku. Wiele dzieci, które spotykamy na naszych campach, z pewnością może zagrać w przyszłości w reprezentacji Polski. Czuję się po prostu dumny, gdy widzę, jak te dzieciaki same starają się osiągać sukcesy i jak chcą być fajnymi ludźmi także poza parkietem czy boiskiem.
Jesteś dla nich wzorem, ale Twoje pasje – samoloty, sportowe wozy, motocykle – mogą się ocierać o tę ciemniejszą, ryzykowną stronę sportowego życia...
Każdy profesjonalny zawodnik stoi przed tym dylematem. Z pewnością trochę ryzykujemy, korzystając z takich „zabawek”, więc pewien margines ostrożności staramy się zachować. Jesteśmy przecież profesjonalnymi sportowcami, którzy mają na uwadze zdrowie i karierę. Ale nie ukrywam, że lubię takimi gadżetami nagrodzić swój wysiłek. Cóż, daje mi to dużo radości. Jeśli chodzi o prędkość jazdy – zatrzymam to dla siebie, ale nie mam zwyczaju blokować prawego pasa. (śmiech)
Jakim ograniczeniom podlegasz w NBA? Może restrykcyjna dieta? Co jeszcze?
Dieta!? Coś ty! Zawodnicy NBA to duzi mężczyźni. Ciągle pod maksymalną presją, by utrzymywać te raz osiągnięte wyżyny wytrzymałości, zręczności. Taki bardzo rozwinięty i wytrenowany organizm trzeba odpowiednio odżywić. Jem dużo i często. Mam szybki metabolizm, co sprzyja pałaszowaniu ogromnych porcji. Wiem, że z końcem kariery będę musiał przystopować, bo po prostu takie ilości żywieniowego paliwa nie będą mi już potrzebne. Będę działał na innych obrotach. Ale na razie jest jak jest.
Jest całkiem nieźle! Masz świetną prasę w USA. Byłeś nominowany do tytułu gracza roku NBA oraz jako kandydat do meczu gwiazd All-Stars!
To przyjemne, pochlebia mi i uważam to za istotne. Jednak w świecie NBA prestiż buduje się wygrywaniem meczów i liczbą rozegranych spotkań. Tylko to obrazuje prawdziwą wartość i determinację zawodnika.
Te tytuły budują pozytywny obraz Polaka w USA. Twoja narodowość w Phoenix budzi sympatię, zaciekawienie?
USA to najbardziej wielokulturowy kraj świata – to zawsze tworzy napięcia. Mnie osobiście to pomaga – czuję, że wnoszę nową kulturę do tego kraju. NBA jest raczej jednolite narodowościowo, w lidze grają głównie Amerykanie. A w Phoenix mamy Polaka, Słoweńca, co sprawia, że jako drużyna jesteśmy barwniejsi i wyróżniamy się. Jestem patriotą. W szatni mam flagę Polski, polska tożsamość napawa mnie dumą. Ktokolwiek przypomni sobie mecz ze mną, zapamięta, skąd pochodzę.
Z Twoją duszą wojownika pewnie stawiasz sobie godne sportowe wyzwania.
Nie ukrywam, że chciałbym zapisać się w historii NBA jako gracz wielkiego formatu. Po tym sezonie będę wolnym zawodnikiem, a to superwyzwanie. Czeka mnie osiem miesięcy szczególnie wytężonej pracy. Jeśli dotąd trenowałem po cztery godziny dziennie, teraz będzie to sześć godzin. Do granic możliwości. Chcę osiągnąć formę, która pozwoli mi podpisać kolejny kontrakt w NBA dla zawodnika top klasy. Zamierzam utrzymać się na tym poziomie pięć–dziesięć lat. I chcę, by moje projekty w Polsce pomogły naszej koszykówce.
Wierzę, że niedługo opowiesz „Gali” o tym, że Twoje marzenia znów stały się rzeczywistością!
1 z 1
Marcin Gortat z Tatianą Okupnik - wokalistka jest żoną przyjaciela i menedżera sportowca, Michała Micielskiego
Marcin Gortat z Tatianą Okupnik - wokalistka jest żoną przyjaciela i menedżera sportowca, Michała Micielskiego