Reklama

Marc Jacobs jest nie tylko mężczyzną o świetnym guście, lecz także doskonałym przykładem samodyscypliny: kilka lat temu, gdy wspinał się po drabinie kariery, stracił ponad 20 kg. Dzięki codziennym treningom osiągnął znakomitą formę i jednocześnie pozycję zawodową, którą ma do dziś – jednego z najbardziej wpływowych ludzi w świecie mody. Projektuje dla własnej marki Marc Jacobs, jej tańszej linii Marc by Marc Jacobs (która niedawno obchodziła 10. urodziny), jest też dyrektorem kreatywnym Louis Vuitton, w którym nadzoruje wszystko: od projektów ubrań po zapachy perfum.
48-letni projektant dzieli swój czas między Nowy Jork, Paryż, a resztę świata. Sprawia wrażenie jakby żył pełnią życia, choć rezygnuje z jego prywatnej sfery. Tak nam się przynajmniej wydawało, dopóki go nie poznaliśmy.
Czy przemysł modowy bardzo się zmienił od czasu, gdy zaczynałeś?
W dzisiejszych czasach do mody przykłada się jeszcze większą wagę niż kiedykolwiek wcześniej. Co prawdopodobnie wynika z tego, że wszelkie informacje o tym świecie są teraz o wiele łatwiej dostępne. Moda ma coraz więcej fanów. Coraz więcej ludzi marzy o projektowaniu lub byciu częścią przemysłu modowego. Mnóstwo osób w jakikolwiek sposób chce doświadczyć mody. A popularność tej branży przekłada się na jeszcze większe zainteresowanie nią. Dwadzieścia lat temu, gdy ja zaczynałem, nie działo się to na taką skalę.
Cofnijmy się do przeszłości, kiedy w 1984 r. otrzymałeś Design Student of the Year Award. Czy wyobrażałeś sobie swoją karierę właśnie tak, jak ona teraz wygląda?
Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w miejscu, w którym obecnie jestem. Kiedy zaczynałem, ekscytowało mnie projektowanie, tworzenie kolekcji i pokazywanie jej ludziom. I to się nie zmieniło. Nawet teraz, gdy mam kilka pokazów w każdym sezonie, jestem w pewnym sensie w euforii, jak widzę wybieg, modelki ubrane w moje rzeczy i całą resztę. W takich chwilach sam nie mogę uwierzyć, jak daleko zaszedłem. Gdy pracuję nad reklamami, podróżuję, spotykam ludzi, jestem w szoku, bo doskonale pamiętam, jak i gdzie zaczynałem, i z nostalgią wspominam tamte czasy. Teraz mam własne perfumy, buty i torby. Robię pokazy na całym świecie, mieszkam w Nowym Jorku oraz Paryżu. Absolutnie nigdy się tego nie spodziewałem.
A tego, że musisz pracować w tym samym czasie nad trzema różnymi kolekcjami?
Tego w szczególności!
Projektujesz dla własnej marki, robisz tańszą linię i jesteś dyrektorem kreatywnym Louis Vuitton. Jak sobie z tym radzisz?
Jestem szczęśliwy i wdzięczny, że na każdym etapie pracy mam do czynienia z bardzo utalentowanymi ludźmi: od teamu projektantów po twórców wzorów na tkaninach, stylistów fryzur, makijażystów, modeli, handlowców i piarowców. Każdy z tych ludzi jest ważny, bo każdy ma wpływ na efekt końcowy, czyli sukces marki i całej kolekcji.
Jak najprościej określiłbyś, co jest twoim celem?
Projektować i produkować ładne rzeczy. Dać ludziom możliwość cieszenia się nimi.
Jesteś indywidualistą czy graczem zespołowym?
Samemu nie pracuje mi się zbyt dobrze. Lubię tworzyć w grupie. Cenię sobie twórczy dialog.
Dziś wiele marek ma swoje tańsze linie, ale ty byłeś pierwszy. Marc by Marc Jacobs powstał 10 lat temu. Jakim cudem tak wcześnie przewidziałeś ten trend?
Po prostu wiedziałem, że dzięki tańszej linii możemy dotrzeć do większego grona klientów. Ludzie mówili nam, że podobają im się ubrania, które robimy. Kosztowne tkaniny, jakich używaliśmy, i sposób, w jaki były szyte, sprawiał, że nie dla wszystkich były dostępne cenowo. Mieliśmy opracowany własny rodzaj modowej estetyki, ale czuliśmy, że jeśli wprowadzimy pewne zmiany, będziemy mogli zrobić to samo, tylko po niższej cenie. Chcieliśmy użyć tańszych materiałów, zachowując jednocześnie integralność stylu i całego looku. Nie chcieliśmy drugiej linii, tylko innej linii. Innej kolekcji! Mój biznesowy partner Robert Duffy i ja zgodziliśmy się co do tej koncepcji już wiele lat temu i zawsze wierzyliśmy, że to odniesie sukces.
I tak się stało, choć wielu nadal widzi w tobie uosobienie luksusu.
Kocham bardzo drogie rzeczy, które są piękne i wysokiej jakości. Co nie zmienia faktu, że lubię też bardzo proste rzeczy, które nie udają czegoś, czym nie są, jak bawełniany T-shirt.
Wspomniałeś swojego wieloletniego biznesowego partnera Roberta Duffy. Świat mody słynie z ostrej konkurencji i rywalizacji. Kto jest dla ciebie osobą, której najbardziej ufasz? Czy właśnie Robert?
Ufam w zasadzie wszystkim, z którymi pracuję, ale z nim znam się najdłużej. Kiedyś każdy z nas uwierzył w umiejętności drugiego. Zawsze sobie ufaliśmy i dlatego od tylu lat możemy razem pracować.
Niedawno otworzyłeś w Los Angeles i Nowym Jorku księgarnie BookMarc. To dość nietypowe przedsięwzięcie jak na projektanta...
Księgarnia była pomysłem Roberta, który ma wielu przyjaciół pisarzy. W miejscu, w którym otworzyliśmy pierwszą, w Nowym Jorku, wcześniej też była księgarnia. Właśnie ją zamykali, gdy wpadliśmy na pomysł, żeby tam stworzyć BookMarc. To okazało się bardzo dobrym przedsięwzięciem. Wiele osób naprawdę kocha to miejsce, dlatego wkrótce planujemy otworzyć kolejne.
Czyli w dzisiejszych czasach projektanci sprzedają raczej wizerunek, nie tylko ubrania?
Nie, nie sądzę. Różni ludzie kupują rzeczy z różnych powodów. Ale nie uważam, żeby projektanci zajmowali się sprzedażą wizerunku. Myślę, że mimo wszystko, sprzedajemy produkty. Bez względu na to, czy jest to T-shirt, czy też sukienka, podejście do nich jest dokładnie takie samo – to coś, co chcieliśmy zrobić. Ludzie mogą kupić, co chcą i z jakiegoś powodu chcą, a my, projektanci, jesteśmy po prostu zaangażowani w produkowanie rzeczy.
Yves Saint Laurent w przemówieniu, którym żegnał się ze światem mody, powiedział: „Najważniejszym spotkaniem w życiu jest spotkanie z samym sobą”. Czy osiągnąłeś już etap, w którym myślisz tak samo jak on?
Hmm. (przerwa) Myślę, że w pewien sposób tak.
W jaki sposób?
Wizja świadomości siebie jest ciekawa... Wiem, że na tym etapie życia, na którym jestem, znam siebie bardzo dobrze. Ale też wciąż mam otwarty umysł. Wielu rzeczy jestem ciekawy, nad wieloma się zastanawiam. Z drugiej strony nabrałem pewności siebie. To nie ułatwia mi życia, ale daje siłę, którą, jak sądzę, inni muszą długo w sobie wypracowywać.
Ty wiesz już, co ta siła daje. Masz władzę w branży, a z każdej strony spływają na ciebie pochwały. Nie boisz się, że pułapki tej branży, która tak cię rozpieszcza, zaczną cię rozpraszać przy tworzeniu?
Po prostu wykonuję swoją robotę. Cała reszta naprawdę mnie nie interesuje. Miło jest usłyszeć coś pochlebnego o kolekcji lub że ktoś na mnie głosował albo nagradza za coś. Ale żadna z tych rzeczy, tych miłych „pułapek”, nie jest w stanie odciągnąć mnie od tego, co jest i zawsze było moim celem – od tworzenia. To, czy mówią o mnie dobrze czy źle, nie przeszkadza mi każdego dnia wstawać, chodzić do pracy i robić to, co kocham.
Czy sukces jest kluczem do szczęścia?
Nie wiem. Nie mam pojęcia, co jest kluczem do szczęścia. Szczęście to tylko uczucie jak każde inne. Ja w niektóre dni z całą pewnością czuję się szczęśliwy. Ogólnie jestem dość zadowolony z życia, ale odczuwam też wszystkie pozostałe uczucia. Dlatego nie wiem, czy istnieje jakikolwiek klucz. Być może najwłaściwsze podejście mają buddyści, którzy akceptują obecność wszystkich uczuć na raz i po prostu idą z prądem. Myślę, że dzięki takiej postawie masz mniej problemów.
W ciągu ostatnich sześciu lat schudłeś 20 kilo. Zrobiłeś to, bo szczupły Marc Jacobs był lepszy dla twojej marki?
Nie, nie zrobiłem tego ani ze względu na wizerunek mój, ani żadnej z marek, tylko z przyczyn zdrowotnych. Byłem naprawdę bardzo słaby fizycznie, źle mi się pracowało i miałem problemy żołądkowe. Dlatego spotkałem się z dietetykiem, który kazał mi pójść na siłownię, zmienić dietę i styl życia.
Bycie szczupłym to dla ciebie zupełnie nowe uczucie?
Oczywiście! Jest wiele efektów tej zmiany, z których jestem zadowolony. Lepiej się czuję, jestem silniejszy. Myślę też, że dzięki tej fizycznej zmianie zyskałem dużo pewności siebie, o której mówiłem wcześniej. Zmiana fizyczna zadziałała jak efekt domina: jedno pociągnęło za sobą drugie i w rezultcie, odkąd dbam o siebie, czuję, że moje życie jest szczęśliwsze i bogatsze.
I nie ma na tym ideale skazy?
Jedynym minusem jest to, że ciągle palę papierosy. Poza tym całkiem nieźle o siebie dbam i mam z tego dużą satysfakcję.
Co poza patrzeniem w lustro cię teraz cieszy? W takim codziennym życiu.
To bardzo zabawne, najbardziej cieszą mnie ubrania, chodzenie do fryzjera, golenie. Lubię ćwiczyć na siłowni, bo dzięki temu lepiej sypiam. To, że schudłem, pozwoliło mi lepiej zrozumieć klientów i ich oczekiwania wobec mody. Doświadczam tego, co oni, bo odkąd jestem szczuplejszy, uwielbiam chodzić po sklepach, a nigdy wcześniej tego nie robiłem.
Odważyłeś się pokazać nago w kampanii reklamowej swoich perfum „Bang!”. To pewnie sprawiło, że ludzie zaczęli zupełnie inaczej na ciebie patrzeć.
Tak, to na pewno zmieniło sposób, w jaki ludzie mnie postrzegają. Niektórzy mówią co prawda, że woleli mnie takim, jaki byłem kiedyś. Ale ci ludzie tak naprawdę mnie nie znają, więc nie wiedzą, że jestem dokładnie tą samą osobą, tylko wyglądam inaczej. Jestem silniejszy psychicznie i fizycznie. Czuję się dobrze w swoim ciele i tak jak już powiedziałem, teraz lepiej rozumiem radość i satysfakcję, jaką mają kobiety z dbania o siebie i kupowania nowych ubrań.
Czysta rozkosz...
Tak i nie ukrywam, że mam przyjemność z tego, jak wyglądam i jak żyję. Wiesz, kiedyś wejście lub wyjście z łazienki zajmowało mi pięć minut. Codziennie wchodziłem pod prysznic, wychodziłem i zakładałem na siebie te same ubrania, bo było mi wszystko jedno, jak wyglądam. A teraz wstaję wcześnie rano i mam frajdę z tego, jak i w co się ubieram. Wcieram w skórę balsamy i chodzę na manikiur. Lubię dobrze zjeść i dostrzegam piękno wokół mnie. Kiedyś myślałem, że muszę być w biurze od rana do nocy, a reszta nie jest ważna. Od sześciu lat czerpię satysfakcję nie tylko z pracy. Ogromną radość sprawiają mi rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi lub które brałem za pewnik. To jest właśnie efekt dbania o siebie.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama