Małgorzata Kożuchowska - „Jestem spełnioną kobietą”
Mówi o sobie: „Jestem kobietą spełnioną”, ale zaraz dodaje, że nie powinna powtarzać tego za często. Bo przecież ma jeszcze dużo różnych tęsknot i ochotę na różne spełnienia. Pytanie, na jakie?
- MONIKA KOTOWSKA, glamour
Glamour: „Perfekcja” to słowo, które cię określa? Chcesz być kobietą bez rysy, bez skazy, taką, która wszystko ma poukładane?
Małgorzata Kożuchowska: Nie jestem taka, choć często właśnie taką pokazują mnie media. Nie sądzisz, że czas na zmiany (śmiech)?
Glamour: Na luz i improwizację? Podobno mąż lubi cię zaskakiwać. On prowokuje te zmiany?
Małgorzata Kożuchowska: To prawda. Trzy lata temu podstępem zabrał mnie do Rzymu i tam niespodziewanie oświadczył się. W ubiegłym roku mieliśmy pierwszą rocznicę ślubu. Byłam pewna, że pojedziemy na Mazury. Cieszyłam się, że odpocznę w lesie, nad jeziorem, z dala od ludzi. A on tylko słuchał i potakiwał. Spakowałam się: trampki, ciepłe bluzy na wypady rowerowe. „Włożyłem ci do walizki szpilki i sukienkę” – rzucił w dniu wyjazdu. „Ale po co?”. Odpowiedź padła błyskawicznie: „No, wiesz, na niedzielę do kościoła”. Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym. Okazało się, że pojechaliśmy, a dokładniej polecieliśmy do miejsca na literę „M”. Nie były to jednak Mazury, tylko Madryt.
Glamour: I nie wybuchłaś, nie wściekłaś się, że ty, elegantka, masz w walizce trampki i dres?
Małgorzata Kożuchowska: Bartek zna moje słabości i wie, że jeśli czegoś będzie mi brakowało, pójdę na zakupy i będę jeszcze szczęśliwsza (śmiech). Kiedy uda się zmieścić w kalendarzu taki wspólny wyjazd, celebrujemy każdą chwilę. Czas płynie leniwie, chodzimy na wystawy, do muzeów, na koncerty, wybieramy knajpki z dobrym jedzeniem, pijemy wino i godzinami rozmawiamy. Lubię takie niespodzianki w życiu, ale w pracy też. Jako aktorka chciałabym nieustannie zaskakiwać widzów.
Glamour: I udaje ci się. Trudno mi było patrzeć na ciebie jako wariatkę z szaleństwem w oczach, morderczynię. Uwierzyłam ci. Gdzie ty to w sobie masz?
Małgorzata Kożuchowska: Szukam. Chcę się ciągle rozwijać. Aktor, który zaczyna powielać samego siebie, usypia. „To już umiem” – mówię czasami, czytając scenariusz, i chcę sięgać po następny. Juraj Herz obsadził mnie w swoim filmie „T.M.A” („tma” to po czesku ciemność) w roli siostry głównego bohatera, która ucieka z domu wariatów i morduje ludzi. Jest ucieleśnieniem zła. Nie pierwszy raz ten reżyser zmusza mnie do szukania w sobie nieznanych emocji. Jeszcze przed „Kilerem” pojawiłam się u niego na castingu. Byłam wtedy uosobieniem niewinności, a on obsadził mnie w roli femme fatale. Pamiętam recenzję we francuskim magazynie „Première”: „Małgorzata Kożuchowska w filmie «Pasaż» to jedno wielkie uwodzenie”.
Glamour: Być jednym wielkim uwodzeniem, hmm. Jak się z tym czułaś?
Małgorzata Kożuchowska: Wtedy – dziwnie (śmiech). Sama zażądałam dodatkowych zdjęć próbnych. Bałam się, że tego nie zagram, że zwyczajnie tego nie mam w sobie (śmiech). Byłam młodziutka, bez doświadczenia. A tu nagle wielkie kino. Grałam dużo w teatrach telewizji, ale role, które były mi bliskie. Juraj dostrzegł we mnie coś nowego, zaskakującego. Kiedy już okazało się, że to „działa”, miałam ogromną satysfakcję. Niedawno zagrałam inspektor Paulinę Barską w serialu telewizyjnym „Nowa”. Cieszyłam się, że po dziesięciu latach pracy w „M jak miłość” mam szansę pokazać widzom inną Kożuchowską: nie matkę w kuchni, tylko oschłą, zdecydowaną, zarządzającą facetami policjantkę. Marzę o podobnych wyzwaniach, nikt przecież nie lubi szufladek.
Glamour: Czego jeszcze nie lubisz?
Małgorzata Kożuchowska: Zanim nadejdzie premiera, przechodzi się przez długi etap prób, pełen poszukiwań i – często – pomyłek. Nie lubię, kiedy ktoś mnie wtedy podgląda. Proces powstawania postaci jest bardzo intymny. W tym roku przygotowania do premiery były jednym z najtrudniejszych doświadczeń, jakie pamiętam. Trwały próby do „Księżniczki na opak wywróconej” Calderona w reżyserii Jana Englerta. Sztuki lekkiej, zabawnej, skrzącej się dowcipem. I właśnie wtedy, w Smoleńsku, wydarzyła się ta niewyobrażalna tragedia. Bardzo to przeżyłam. W drodze na próby codziennie mijałam plac Piłsudskiego, patrzyłam na trwających w bólu ludzi, na morze płonących zniczy. Nie potrafiłam o tym zapomnieć. Praca wymagała ode mnie samodyscypliny, profesjonalizmu na najwyższym poziomie. Wszyscy byliśmy zdruzgotani. Po długiej żałobie nadeszła premiera. Okazała się być wielką ulgą. Ludzie chcieli, żeby ktoś porwał ich w inny świat, mieli potrzebę odreagować.
Glamour: Co wtedy pomagało ci w pracy?
Małgorzata Kożuchowska: Teatr, koledzy. Pamiętam taką uwagę opiekuna mojego roku w szkole teatralnej, Wiesława Komasy, kiedy przygotowywałam debiut telewizyjny – „Balladę teatralną” u boku Hanny Skarżanki i Ryszardy Hanin. Powiedział: „Wiesz, czasami dobrze na początku prób, żeby tak się do cna wygłupić, obnażyć, najeść wstydu. Potem będzie ci o wiele łatwiej”. Dziś już wiem, że nie można się non stop kontrolować, nie dając sobie prawa do błędów. Chcę sobie na nie pozwalać. One mnie budują, od nich się odbijam. To sytuacja, która wydarza się między mną, partnerem na scenie, reżyserem. Razem szukamy odpowiedzi na pytania, czasem jesteśmy bezradni, nierzadko śmieszni. Rozumiesz, dlaczego nie chcę, żeby ktoś postronny mnie w takiej chwili podglądał? Pewnie dlatego tak lubię pracować w dubbingu. Jest tylko mikrofon i ja, można się schować (śmiech).
Glamour: A gdyby tak najprościej przełożyć ciebie aktorkę na kobietę domową: pokażesz się swojemu mężczyźnie z maseczką na twarzy? W trakcie prób?
Małgorzata Kożuchowska: A myślisz, że nie? Na spotkaniach z publicznością zdarza się, że słyszę: „Pani wcale nie zachowuje się jak gwiazda, jest pani taka normalna, otwarta i naturalna”. Tak, jestem. I mam poczucie humoru (śmiech). Życie jest krótkie, szkoda mi czasu na udawanie.
Glamour: To prawda, że niedawno rozkręciłaś imprezę na kilkaset osób?
Małgorzata Kożuchowska: To było niesamowite doświadczenie. Zaproponowano mi, w ramach programu Art of Mix, zagranie seta dobranych przez siebie utworów jako DJ. Zgodziłam się, chyba nie do końca wiedząc, na co. Jakiś czas później odebrałam telefon, że termin się zbliża i będę potrzebowała dwudziestu lekcji! Włosy zjeżyły mi się na głowie. Po pierwszym spotkaniu wiedziałam, że jestem zielona. Ale miałam świetnego nauczyciela, zaparłam się, no i... umiem miksować, a lekcji było dwanaście. Może na początku trzęsły mi się ręce, ale zagrałam. Przyszło mnóstwo znajomych. Dostałam zaprojektowany przez Roberta Kupisza T-shirt z napisem „Rolling Stone” i czarne słuchawki. Dzień przed imprezą pomyślałam, że trzeba je jakoś „podkręcić”. Zadzwoniłam do Swarovskiego: „Potrzebuję kryształy, czarne, dużo”. Udało się. Słuchawki były glamour!
Glamour: Cała ty. Co ci sprawia największą przyjemność w modzie?
Małgorzata Kożuchowska: Nieskończona ilość możliwości. Do mody trzeba mieć oko, dystans i poczucie humoru. Miałam taki moment „serio”. Wydawało mi się, że jestem poważną aktorką po trzydziestce, gram w poważnym teatrze, a to zobowiązuje...
Glamour: Sama sobie założyłaś gorsecik.
Małgorzata Kożuchowska: Aż w końcu zaczął mnie uwierać. Nie czuję swoich lat, mam mnóstwo energii, nowe pomysły, które chcę realizować. Poczułam, że muszę się zdystansować i chyba mi się udało.
Glamour: O tak, twoje stroje to cała rewia mody. O jakim ciuchu dziś marzysz?
Małgorzata Kożuchowska: O małej, czarnej ramonesce. Moda mnie nie usztywnia, raczej inspiruje, coś w życiu dodaje. Choćby pewności siebie. Szpilki na pewno.
Glamour: Pokaż mi swoje buty.
Małgorzata Kożuchowska: Dziś wysokich obcasów brak (śmiech). Jakoś nie czułam, że muszę się w nie uzbrajać.
Glamour: Jak w domu. Opowiesz mi o swoim? Jest otwarty? Często zapraszasz gości?
Małgorzata Kożuchowska: Nie i nielicznych. Wyznaję zasadę „my home is my castle”. Nie pochodzę z Warszawy. Wychowywałam się w wieżowcu z wielkiej płyty na zwykłym toruńskim osiedlu. Mam dużą rodzinę. Rodzice, dwie siostry, ich mężowie, dzieci. Żyjemy w bliskich relacjach i kiedy zbliżają się święta Bożego Narodzenia, marzę o tym, żeby móc je urządzić dla wszystkich. I żeby nie trzeba było rozkładać łóżek, wyciągać materaców, kombinować. Wiadomo, że dzieci trzeba w którymś momencie położyć spać, i fajnie jest, kiedy nie musisz od tego momentu chodzić na palcach i szeptać, tylko gadać przy winie do rana.
Glamour: Powiedziałaś na początku rozmowy: „Jestem spełnioną kobietą”. Chcesz powtarzać to sobie co dnia?
Małgorzata Kożuchowska: Uważam, że właśnie nie należy tego robić za często. Bo spełnienie nosi w sobie jakąś ostateczność, to jak postawienie kropki na samym końcu zdania. A ja mam jeszcze wiele zdań do napisania, dużo różnych tęsknot i niespełnionych marzeń. Jednym z największych, które nie wiem, dlaczego nie jest mi dane…
Glamour: Mówisz o macierzyństwie?
Małgorzata Kożuchowska: Nie... o kinie (śmiech).