MAŁGORZATA BRAUNEK I ORINA KRAJEWSKA Oświecona miłość
„Nie chcę przylgnąć do mamy. Nigdy mi się nie zdarza, żebym przedstawiając się, powiedziała: »Cześć, jestem córką Małgorzaty Braunek«” – mówi Orina. „Czyli ten wywiad będzie pierwszy i ostatni” – śmieje się Małgorzata. Matka i córka. Po raz pierwszy wspólnie wystąpiły w filmie. „Dom nad rozlewiskiem” bije rekordy popularności właśnie dzięki nim. Debiut Oriny i wielki powrót Małgorzaty Braunek. Czego uczą się od siebie? Czy są przyjaciółkami? Oto ich pierwszy wspólny wywiad. Ciepły i szczery. Taki jak one.
- GALA 47/09||
GALA: Co znaczy Twoje niezwykłe imie Orina?
ORINA KRAJEWSKA: Oświecona Miłość. Mamo, ty się tłumacz.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Chcieliśmy, żeby imię było drogowskazem na życie. Stąd takie bardzo oryginalne, bo przecież trudno by ją było nazywać po polsku Oświeconą Miłością (śmiech).
ORINA KRAJEWSKA Już się przyzwyczaiłam, ale podstawówka była koszmarna. Zawsze bolał mnie brzuch, gdy sprawdzali listę obecności. Do dzisiaj ciągle muszę się tłumaczyć, skąd takie imię. Teraz mówię, że rodzice byli hippisami.
GALA: Jako dziecko wiedziałaś, ze mama była wielką gwiazdą?
ORINA KRAJEWSKA: Już wtedy nie grała i była taką mamą domową. Wiedziałam tylko, że była kiedyś aktorką. Trudno jej było nie zobaczyć w „Potopie”, bo był emitowany w prawie każde święta. A „Lalki” nigdy nie widziałam. Mamo, przepraszam (śmiech). Zawsze, kiedy patrzę na twoją Oleńkę, to jest to trochę dziwne. Trudno mi uwierzyć, że to jesteś ty.Jakbym widziała zupełnie inną osobę.
GALA: Jaka była tamta Małgosia z czasów „Lalki” i „Potopu”?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Trudno jest nie zauważyć różnicy, choćby patrząc na moją twarz. Aż sama się zdziwiłam, kiedy oglądałam w ostatnią niedzielę któryś odcinek „Domu nad rozlewiskiem”, że mam już tyle zmarszczek (śmiech). Ale tak samo, jak zmieniamy się zewnętrznie, zmieniamy się też wewnętrznie. Nigdy nie pozostajemy tymi samymi ludźmi. Czasami, jak patrzę na dawną Małgosię, też mam takie bardzo dziwne odczucie. Bo to oczywiście jestem ja, ale od tamtej Małgosi dzielą mnie lata świetlne. Tamta dopiero szukała, była bardzo niespokojna, trochę pogubiona. To nie było złe, to część mojej drogi.
GALA: Co zostało dzisiaj z tamtej Małgosi?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Pewnego rodzaju emocjonalność, wrażliwość, roztargnienie. Podobno kobiety mają podzielną uwagę, a ja zupełnie jej nie mam. Nie potrafi ę robić dwóch rzeczy naraz. Gdy zaczynam o czymś myśleć, to cała w to wchodzę i natychmiast zapominam o tym, co w danej chwili robiłam.
GALA: Trochę byłam zaskoczona, że przyjęła Pani rolę w serialu. Wróciła Pani po ponad 20 latach do świata, od którego Pani uciekła.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Wróciłam już kilka lat temu między innymi rolą w filmie„Tulipany” Jacka Borcucha.
GALA: Serial to jednak zupełnie coś innego niż niszowy film. Dla mnie dopiero teraz naprawdę Pani wróciła.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Zupełnie tak do tego nie podchodzę. O serialu słyszałam już od ponad roku. Miałam bardzo dużo czasu na przemyślenia, grać czy nie. Wyszło mi, że nie powinnam odmawiać... To była bardzo miła przygoda w niezwykłym otoczeniu.
GALA: Przez te wszystkie lata brakowało Pani filmu?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Absolutnie nie. Jeżeli znowu przyjdzie jakaś ciekawa propozycja, to chętnie zagram. Ale to nie jest tak, że stale o tym myślę, nie śpię po nocach, czekam na telefon. Nie mam żadnego ciśnienia.
GALA: Każdej niedzieli ogląda Panią ponad pięć milionów ludzi. Już doświadczyła Pani popularności?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Niestety tak. Śmiałam się: „Co ja sobie zrobiłam?!”. To jest dla mnie trochę wejście do tej samej rzeki, ale teraz mam już luz. Też nadzieję, że popularność nie będzie aż taka duża.
ORINA KRAJEWSKA: Mamo, teraz tych seriali jest tyle, że sława przychodzi na moment, a za chwilę już jest ktoś nowy. Śmiesznie było w Kazimierzu. Co chwila ktoś podchodził i robił sobie z mamą zdjęcie.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Jeden pan fajnie to skomentował: „Pani Małgosiu, widzę, że robi pani u nas za białego niedźwiedzia”. Bardzo lubię chodzić do lumpeksów i kilka dni temu podeszła tam do mnie pani, mniej więcej w moim wieku, bardzo wzruszona. Usłyszałam: „Pani Małgosia, czy ja się nie mylę? Tak, to na pewno pani. Ależ się pani zmieniła. Gdyby nie ten serial, to w ogóle bym pani nie poznała. Czy mogę panią ucałować?” (śmiech).
GALA: To niezwykłe, że Orina debiutuje w tym właśnie filmie.
MAŁGORZATA BRAUNEK: To bardzo śmieszna historia. Początkowo miałam grać nie tylko Basię, ale też w scenach retrospektywnych swoją własną matkę 30 lat młodszą ode mnie. Spędzało mi to sen z powiek. Wcale nie jest łatwo tak się ucharakteryzować, żeby wyglądać o tyle lat młodziej. Przypomniałam sobie, że mam przepiękny przedwojenny kapelusz mojej mamy. Wymyśliłam, że zasłonię nim połowę twarzy, oko mi jakoś podkleją, naciągną i na chwilę będzie dobrze. Przyjechałam z tym kapeluszem na plan.
ORINA KRAJEWSKA: A ja przyjechałam kilka godzin później cię odwiedzić. Potem jeszcze miałam wyjechać na miesiąc do Londynu.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Mówię do reżysera: „Przywiozłam kapelusz, przebiorę się, umaluję i jakoś to będzie”. A on tak patrzy na Orinkę, która stoi z boku. Po chwili słyszę: „Nie ma problemu, bo ja wiem, kto ma to grać”.
ORINA KRAJEWSKA: Zapytał: „To co, chcesz jutro zagrać?” Byłam kompletnie zaskoczona. Dostałam tekst, włożyłam kapelusz babci. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam się nawet zestresować.
MAŁGORZATA BRAUNEK: To było fantastyczne przeżycie. Orinka jest bardzo podobna do mojej mamy i jeszcze w tym kapeluszu.
ORINA KRAJEWSKA: Bronia była ewangeliczką, tak jak babcia.
GALA: Myślę, że to chyba nie był tylko taki zwykły przypadek.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Obie też tak myślimy. Jeszcze kostiumolog miała przygotowaną piękną, przedwojenną szmizjerkę, dokładnie w kolorze kapelusza. A nic ze mną nie ustalała. Jak Orinka ją włożyła, to było dla mnie niesamowite, jakby moja mama gdzieś nad tym czuwała.
ORINA KRAJEWSKA: Mocno przeżywałam samą scenę. Bronia zabrała małą dziewczynkę od jej ojca pijaka i przyszła z nią w niedzielę, w środku mszy do katolickiego kościoła. Ona, ewangeliczka, podeszła do ołtarza i powiedziała przed Bogiem i wobec ludzi, że będzie się Kasią opiekowała. Patetyczny, bardzo mocny tekst. To jest właśnie mój klimat. Lubię takie emocjonalne sceny. Ciągnie mnie do dramatu (śmiech).
GALA: Jaką mamą jest Małgorzata Braunek?
ORINA KRAJEWSKA: Opiekuńczą. Jak byłam dzieckiem, to mi to przeszkadzało. Oboje rodzice byli zawsze tak dookoła mnie. Ty już nie grałaś, dużo czasu spędzałaś ze mną. Czasami za dużo, jak na mój gust (śmiech).
MAŁGORZATA BRAUNEK: Kiedy urodziłam Orinkę, miałam już 40 lat. Zawsze się śmiałam, że dziadkowie urodzili sobie dziecko. Miałam swoją praktykę, grupę, w którą byłam bardzo zaangażowana. Chcieliśmy, żebyś jak najmniej na tym cierpiała i wszędzie byłaś z nami, co też nie było dla ciebie superfajne (śmiech).
ORINA KRAJEWSKA: Jak miałam 13-14 lat, przechodziłam totalny bunt. Pamiętam, że wracałam do domu, a mama i tata stale w nim byli. Nie tak, jak u moich koleżanek. Strasznie chciałam się ubierać po swojemu, a ty kładłaś mi na krześle bluzę z misiem.
GALA: Szybko się usamodzielniłaś.
ORINA KRAJEWSKA: Zaraz po maturze pojechałam na rok do Paryża. A stamtąd na dwa do Londynu.
GALA: Co tam robiłaś?
ORINA KRAJEWSKA: W Paryżu szukałam siebie. Kiedy wyjeżdżałam z Polski, nie miałam żadnych planów, do końca nie wiedziałam, co mam robić. Chciałam nauczyć się francuskiego, co nie zakończyło się sukcesem, znaleźć jakąś pracę, ale też nie wiedziałam, jakiej szukam. Przez rok zajmowałam się dziećmi. Zbieg przypadków sprawił, że pojawił się Londyn. Spotkałam w Paryżu dziewczynę z londyńskiej szkoły aktorskiej i bardzo mi ją polecała. Nagle odezwała się moja znajoma, która jechała na wakacje do Londynu. Nie chciałam jeszcze wracać do Polski, więc pojechałam z nią. Wysłałam papiery do szkoły i dostałam się.
GALA: Pani Małgorzato, kiedyś mi Pani mówiła, że sama chętnie postudiowałaby w londyńskiej szkole Oriny.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Fantastyczna szkoła z autorskim programem. Stawiają tam na indywidualność. Każdemu pomagają odkryć w sobie coś specjalnego, unikalnego, tylko jego, a później to tylko rozwijają.
ORINA KRAJEWSKA:Mówią, że każdy ma swój indywidualny czas, żeby się otworzyć, rozwinąć, zobaczyć, co go interesuje. Pod koniec pierwszego roku miałam strasznego doła, myślałam, że nigdy niczego w sobie nie znajdę. Poszłam na rozmowę do rektora, zaczęłam się żalić, a on siedzi taki spokojny i mówi: „Take your time” (nie spiesz się). Dał mi świetną radę, że nie mogę cały czas porównywać się do innych, tylko powinnam pytać siebie.
GALA: W tej szkole odnalazłaś siebie?
ORINA KRAJEWSKA: Już wiem, że to się robi całe życie. Ale bardzo dużo dowiedziałam się o sobie. Wiem już na pewno, że chcę być aktorką. Myślę, że gdybym nie wyjechała, to dalej nie wiedziałabym, kim chcę być. Musiałam zostać sama ze sobą, z moimi własnymi potrzebami, myślami. Podobało mi się, że w szkole nikt nie mówił: „Jak już skończycie szkołę i będziecie aktorami”, tylko: „Skończycie szkołę i potem zobaczycie co dalej”.
GALA: I co dalej? Wróciłaś do Warszawy na dobre?
ORINA KRAJEWSKA: Na razie tak, ale zwykle moje plany obejmują najwyżej rok. Wiem, że wszystko się może zdarzyć. Tak pięknego debiutu zupełnie nie planowałam. Nie wiedziałam o nim nawet dzień przed. Na razie chodzę na pantomimę do warszawskiego Teatru Na Woli. Uczę się świadomości swojego ciała.
GALA: Pani Małgorzato, była Pani zaskoczona, kiedy usłyszała od Oriny, że chce być aktorką?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Trochę tak, bo ona nigdy nie była dziewczynką, która wbiegała na scenę czy recytowała wierszyki na szkolnych uroczystościach. Mój wnuczek Kaj na sto procent będzie związany ze sceną. Jak tylko widzi gdzieś mikrofon, to od razu do niego podchodzi. Ale kiedy zobaczyłam Orinkę w jej szkole, zrozumiałam, na czym polega jej siła.
ORINA KRAJEWSKA: Na czym?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Potrafi skupić na sobie uwagę. Chce się jej słuchać i na nią patrzeć. I to nie jest wcale kwestia urody.
ORINA KRAJEWSKA: Naprawdę tak uważasz?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Masz taką emanację, która idzie z wewnątrz. Tego nie można się od nikogo nauczyć. A szkoła to właśnie wydobyła.
ORINA KRAJEWSKA: No, dziękuję Ci bardzo, ale może zmieńmy temat…
GALA: Aktorstwo domaga się popularności. Dobrze jest wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”, regularnie pojawiać się w rubrykach towarzyskich.
ORINA KRAJEWSKA: Nie zgadzam się z tym. To jest strasznie powierzchowne. Taki świat uśmiechów, pozorów, lukru. Można inaczej.
GALA: Nie chciałabyś być popularna?
ORINA KRAJEWSKA: Na pewno popularność otwiera drogę do tego, żeby być bardziej wolnym, móc wybierać, realizować swoje projekty. Na razie nie myślę o tym. Chciałabym w ogóle coś robić.
GALA: Wystąpiłabyś w telewizyjnym show?
ORINA KRAJEWSKA: Bardzo to odległe dla mnie. Raczej siebie w czymś takim nie widzę.
GALA: Córka Małgorzaty Braunek w „Tańcu z gwiazdami”...
MAŁGORZATA BRAUNEK: O nie, bardzo proszę.
ORINA KRAJEWSKA: To trochę sztuczne nakręcenie swojej popularności. Wolałabym coś zrobić, pokazać siebie. Przecież taka popularność nie świadczy o żadnym dorobku. Tylko o tym, że w tym momencie media są zainteresowane tą osobą. A ona to po prostu wykorzystuje.
GALA: Nie zaczniecie we dwie chodzić po bankietach?
ORINA KRAJEWSKA: Ja przede wszystkim nie chcę przylgnąć do mamy. Nigdy mi się nie zdarzyło, żebym powiedziała: „Cześć, jestem Orina i jestem córką Małgorzaty Braunek”. Na szczęście noszę inne nazwisko. Nie mam problemu, że jestem twoją córką, ale nie chcę, żeby ludzie patrzyli na mnie przez twój pryzmat albo Xawerego. Pojechałam do Londynu, żeby dowiedzieć się, kim jestem „ja”, Orina Krajewska.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Ten wywiad jest pierwszy i ostatni (śmiech).
GALA: Jak Wam się tutaj razem mieszka, po trzech latach przerwy?
MAŁGORZATA BRAUNEK: No cóż, Orinka jest już na wylocie.
ORINA KRAJEWSKA: Nie rozpakowałam jednej walizki. Myślę, że wszystko wypakuję, jak się wyprowadzę. Na razie jeszcze nie mam dokąd (śmiech). Chcę być na swoim, wyrosłam z mieszkania z rodzicami. Przepraszam, mamo.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Przecież ja to rozumiem. Nie było cię przez trzy lata i to jest fajne, że wróciłaś. Ale wiem, że musisz zacząć żyć własnym życiem, układać je po swojemu.
ORINA KRAJEWSKA: Bardzo potrzebna jest mi własna przestrzeń. Ten wasz dom jest bardzo silny. Każdy kamyczek tutaj świadczy o was. Ustawienie krzeseł, powieszenie obrazów, bardzo się czuje wasz klimat. A ja potrzebuję już swojego. U mnie będą puste ściany, biała podłoga, zdecydowanie mniej przedmiotów, żebym wszystko mogła ogarnąć (śmiech).
GALA: Tak jak rodzice, jesteś buddystką?
ORINA KRAJEWSKA: Buddyzm wymaga ogromnej systematyczności w praktyce, ja jestem bardziej teoretykiem. Ale jego filozofia chyba jest mi najbliższa, w niej się wychowałam. W buddyzmie podoba mi się takie całkowite otwarcie na wszystko, co niesie życie, poznawanie siebie z każdym krokiem, zadawanie ciągłych pytań, próba dotarcia do tego, kim jestem i co robię.
GALA: Medytujesz?
ORINA KRAJEWSKA: Czasami, jak mam potrzebę. Teraz byłam na sesji w Kazimierzu. Musiałam trochę pobyć sama ze sobą. Na co dzień żyjemy z takim mętlikiem w głowie, tyle rzeczy się dzieje. Dobrze jest na moment zatrzymać się, wszystko spokojnie zobaczyć.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Mój wnuk zaczął ze mną medytować, kiedy byliśmy na wakacjach w Dębkach. Potrafi 15-20 minut siedzieć całkowicie bez ruchu.
GALA: Siedmioletnie dziecko? Jak w ogóle Pani mu wytłumaczyła, co ma robić?
MAŁGORZATA BRAUNEK: Bardzo prosto – że chodzi o to, by się nie ruszać i być totalnie bezmyślnym i spokojnym. Kiedyś go zapytałam: „Kiedy tak siedzisz, to myślisz o czymś?”, a on: „No pewnie, że nie myślę, a o czym mam myśleć”. Umysł dziecka, a ja do tego dochodziłam latami. Jeszcze nie miał siedmiu lat, jak mi powiedział: „Babciu, jak już będę dorosły i skończę siedem lat, to do was przystąpię”.
GALA: Szczęście dla Pań to...
ORINA KRAJEWSKA: Spełnienie. Stan długotrwały, takie wypełnienie mnie, nie chwilowy wybuch radości.
MAŁGORZATA BRAUNEK: Stan spokoju, bardzo trudny do osiągnięcia. Dla mnie chyba nie ma permanentnego szczęścia. Bardzo przeżywałam chorobę Kaja i kiedy okazało się, że z niej wychodzi, to był dla mnie moment wielkiego szczęścia. Poczułam wyzwolenie. Szczęście może trwać dłużej czy krócej, ale zawsze to tylko chwila.