Reklama

GALA: Do Warszawy przeprowadziłaś się cztery lata temu dla serialu „Kryminalni”. Zakotwiczyłaś się tu na dobre?

Reklama

MAGDALENA SCHEJBAL: Na początku byłam przekonana, że to ostateczna przeprowadzka. Skoro tak mnie los rzucił, trzeba brać, co przynosi. Moje korzenie są na Dolnym Śląsku, kocham Wrocław, mam tam przyjaciół i najbliższą rodzinę. Ale nie wiem, co będzie dalej. Może wyląduję zupełnie gdzie indziej? Od sześciu lat żyję na walizkach, cały czas w podróży. Wczoraj przyjechałam z Wrocławia. Do pierwszej w nocy wnosiliśmy bagaże. A kiedy już wszystko znalazło się w domu, zdałam sobie sprawę, że za chwilę znów wyjeżdżam.

GALA: Taki tryb życia nie służy związkom. Nie obawiasz się, że któregoś dnia Twój mężczyzna tego nie wytrzyma?

MAGDALENA SCHEJBAL: Nie. Cały czas jestem w biegu, więc zdążyłam tę sytuację wypróbować. I jest wręcz przeciwnie – temperatura w moim związku rośnie. Rozstania wzmagają tęsknotę, pragnienie dbania o partnera. Sprawiają, że doceniamy wspólnie spędzany czas. Poza tym staramy się podróżować razem. Jeśli to tylko możliwe, jedziemy naszą „bandą czworga”: synek, pies Bruno, mój mężczyzna i ja. Ignaś to uwielbia, gdyż jest wielkim fanem motoryzacji. A było też tak, że jeździliśmy z nim sami, tylko we dwójkę. I bardzo się zżyliśmy w tym podróżowaniu.

GALA: Swoich rodziców zawsze uważałaś za wzorowe małżeństwo. „Chciałabym, aby mój związek był podobny” – mówiłaś kilka lat temu. Ale dziś Ty i Twój tata, Jerzy Schejbal, mieszkacie w Warszawie, a mama, Grażyna Krukówna, i Twoja siostra Kasia we Wrocławiu. Jak przeżyłaś rozstanie rodziców?

MAGDALENA SCHEJBAL: Dzieciom nigdy nie jest w takiej sytuacji łatwo. Wydawałoby się, że po 30 latach wspólnego życia takie rozstania są wręcz niemożliwe. W tym wieku! U dorosłych! A jednak się zdarzyło… Wszyscy przeżyliśmy to rozejście. Zawsze byłam zdania, że tak właśnie powinno wyglądać małżeństwo. Razem żyli i razem pracowali. Ich życie toczyło się wokół dzieci,wspólnie spędzanego czasu i pracy. Kiedy wracali do domu, zabierali pracę ze sobą, bo dla artysty praca to także pasja. Widziałam, że rodzice są silnie związani. Emocjonalnie i zawodowo. Może to właśnie zaważyło, iż w jakimś momencie ta wspólna przestrzeń tak była przepełniona, że zabrakło tlenu?

GALA: Mimo rozstania rodzice zachowali przyjaźń. Wciąż grają razem w „Małych zbrodniach małżeńskich”.

MAGDALENA SCHEJBAL: Nie nazwałabym tego przyjaźnią. Raczej dobrymi stosunkami. Spektakl, który grają rodzice, jest trudny, bo o małżeństwie, które się rozpada. Ale świetnie sobie poradzili.

GALA: Masz za to tatę, a Ignaś dziadka, w Warszawie…

MAGDALENA SCHEJBAL: Dziadek jest zapracowany. Poza tym dostał teraz świeży wiatr w żagle, chodzi na premiery, koncerty. Dużo pracuje. Trudno złapać moment, kiedy mogłabym go wykorzystać… Kocha Ignasia i jest z wnuka dumny.

GALA: Mama jest dla Ciebie wzorem kobiecości?

MAGDALENA SCHEJBAL: Uosabia mądrą, wyważoną kobiecość, taką ścichapęk. Jest ostoją spokoju, a jednocześnie ma w sobie dużo niezależności. To nie jest mama na szpilkach ani taka, która lubi biegać po galeriach handlowych, chociaż i to nam się zdarza. Ma mało przyjaciółek, jest typem samotnika. Na co dzień chodzi w spodniach i sztybletach, nosi wojskowe czapeczki. Ma w sobie pokłady wrażliwości, delikatności i ciepła. Jest fajnym profesorem, pedagogiem. Jak trzeba, potrafi rzucić mięsem. Zszokowała mnie tym na drugim roku… Zawsze wydawało mi się, że mamy w ogóle nie można wyprowadzić z równowagi. Bo kiedy się denerwuje, mówi, co myśli i wychodzi. A tu na zajęciach… Czegoś nie mogłam zrozumieć, czy byłam nieprzygotowana, a mama, jak nie rzuci „k…ą”! Na mnie! Mama?! W życiu czegoś takiego w jej wykonaniu nie słyszałam. Szok.

GALA: Czy w takiej rodzinie jak Twoja można nie zostać aktorką?

MAGDALENA SCHEJBAL: Można. Moja siostra Kasia skończyła psychologię.

GALA: Ale też próbowała sił w zawodzie. Grała z Tobą w „Kryminalnych”.

MAGDALENA SCHEJBAL: Bo szukali siostry dla mojej bohaterki, a że nie znaleźli aktorki podobnej do mnie, zaprosili na casting Kasię. Świetnie się w tym odnalazła. Ale ona nie nadaje się do aktorstwa. Zwariowałaby. Pozabijałaby wszystkich.

GALA: Dlaczego zaraz miałaby zabijać?

MAGDALENA SCHEJBAL: Dzisiaj od rana jeżdżą za mną paparazzi, którym nie udało się dotąd sfotografować Ignasia. Złości mnie taka sytuacja, ale już zdążyłam przywyknąć. Mam wielki dystans do show -biznesu, duże poczucie sprawiedliwości i uczciwości. Kaśka też… U nas to rodzinne, że nie dajemy sobie w kaszę dmuchać. Ona fotoreportera by zrugała, stłukła mu dupsko, bo nie lubi, kiedy dzieje mi się „krzywda”.

GALA: Trochę się dziwię, że zostałaś aktorką, zważywszy na to, jak kiedyś przeżywałaś występy w „Truskawkowym Studiu” – te nudności, zawroty głowy… Po co Ci to było?

MAGDALENA SCHEJBAL: Jak człowiek nie za bardzo wie, co chciałby robić, bo nic mu w życiu nie wychodzi, łapie się wszystkiego. Przez liceum trochę sobie nabruździłam.

GALA: Zmieniłaś aż trzy…


MAGDALENA SCHEJBAL: I potem trudno było mi się pozbierać. Szukałam, kombinowałam, czego by się chwycić. A niewiele umiałam! Byłam leserem. Ludzie w czymś byli dobrzy, ktoś w matematyce, ktoś w polskim, a ja w niczym, bo wszystko olałam z góry na dół. Kiedy dostałam się na socjologię, też się okazało, że to nie to. Poczułam, że nie dość, że do niczego się nie nadaję, to jeszcze nic mną nie powoduje, nie sprawia mi przyjemności. I jak w bajkach: pewnego dnia dostałam propozycję zagrania w filmie Przemysława Wojcieszka „Głośniej od bomb”. A w trakcie zdjęć usłyszałam na swój temat tak wiele ciepłych, mądrych słów, że pomyślałam, że może jednak coś ze mnie będzie. Złożyłam papiery do PWST.

GALA: A w filmie zagrałaś tak dobrze, że jury festiwalu w Gdyni przyznało Ci nagrodę za debiut. Nie czułaś się trochę zażenowana tym, że Twoi rodzice, świetni aktorzy, nigdy nie zostali tam nagrodzeni?

MAGDALENA SCHEJBAL: W ogóle tego tak nie odbierałam. Byłam w szoku, że moja rola została zauważona i tak doceniona! Zadzwoniłam do domu i usłyszałam od mamy: „Jak to?! Ty?! To my z ojcem zagraliśmy tyle ról, a tu gówniarz jeszcze nawet szkoły nie skończył, a ma nagrodę?!”. Śmialiśmy się z tego wszyscy, a ja byłam szczęśliwa, że wreszcie coś mi się udało. Takiemu nieudacznikowi! Udowodniłam coś sobie i innym. To było najważniejsze. Ale na studiach też zdarzały mi się chwile zwątpienia. Tym bardziej że po tej nagrodzie telefon długo nie dzwonił. Na szczęście brak propozycji niespecjalnie mnie dotknął, ponieważ nie miałam żadnych oczekiwań. Robiłam swoje.

GALA: W teatrze zadebiutowałaś w 2003 roku w „Wojnie polsko-ruskiej”. A pamiętasz swoje pierwsze z nim spotkanie?

MAGDALENA SCHEJBAL: To był „Kandyd” w Teatrze Polskim, w którym grali oboje rodzice. Miałam sześć lat i stałam za kulisami z inspicjentem, który mnie pilnował. Spektakl był kolorowy, dziewczyny biegały w pantalonach i barwnych perukach. Naraz zobaczyłam, jak jakiś obcy facet całuje moją mamę. Dlaczego?!!! Bardzo mi się to nie podobało. Narobiłam takiego wrzasku, że trzeba było mnie uspokajać. Nie lubiłyśmy z Kaśką chodzić do teatru. Wstydziłyśmy się, że rodzice są na scenie i wszyscy ich oglądają. Ale interesowały nas teatralne bebechy – garderoby, kulisy. Jak byłyśmy już starsze, nagle stało się to dla nas nobilitujące, poczułyśmy się ważne. Z czasem zaczęłyśmy traktować teatr jak drugi dom.

GALA: Uważałaś, że teatr zabiera Ci rodziców, a teraz robisz to samo swojemu dziecku…

MAGDALENA SCHEJBAL: Ignacy jest jeszcze malutki. Wszystko można mu wytłumaczyć. Mówię, że wychodzę i zaraz wrócę, a on nie protestuje. Nam z siostrą to się nie podobało, ponieważ rodzice naszych koleżanek o szesnastej byli już w domu, jedli obiad i odrabiali z nimi lekcje. Nasi rodzice nie mieli na to czasu. A jak mieli, to też były ciekawsze rzeczy do robienia. Ale później to była najfajniejsza rzecz pod słońcem, że „starych” nie ma w domu! O wpół do dziesiątej wracali. Mieszkaliśmy na siódmym piętrze w bloku na wrocławskim Gaju i z siostrą z daleka widziałyśmy ich samochód. Kiedy wchodzili do domu, my umyte, grzecznie szłyśmy do łóżek. A teraz Kasia, młodsza ode mnie o pięć lat, jest dużo ode mnie poważniejsza. Nareszcie dojrzałam do niej. Zespolił nas też Ignacy, bo ona jest cudowną ciocią. Miło patrzeć, jak się dogadują. Kasia spokojnie podchodzi do życia, ja jestem narwańcem. Jej się nie spieszy, a ja lubię wszystko zaraz, naraz, już mieć gotowe.

GALA: Ignacy Cię utemperował?

MAGDALENA SCHEJBAL: Troszkę (śmiech). Bo jak ma się 30 lat jak ja, jest się już ukształtowanym człowiekiem. Ignac uporządkował mój świat. Ale korzeń został ten sam. I czasem się odzywa.

GALA: I co się wtedy dzieje?

MAGDALENA SCHEJBAL: Zwariowane pomysły. Szaleństwa. Z czego się cieszę, bo to znaczy, że nie zmieniło się we mnie aż tak wiele. Bałam się, że się zrobię skapciała, że będę siedzieć w domu i będę taką mamunią, która się o wszystko złości i wszystkim opowiada, że jej dziecko jest najcudowniejsze. A tak nie jest. Zresztą to również zasługa Ignaca, który jest charakterny.

GALA: Co Cię dzisiaj złości w show-biznesie?

MAGDALENA SCHEJBAL: To, że w samej sztuce zabrakło sztuki. Ważniejsze jest to, w co jesteśmy ubrani, z kim się zadajemy, kogo mamy za partnera, niż to, co robimy. Strasznie mnie bawi, kiedy w sytuacjach „wywiadowych” na imprezach branżowych pierwsze pytanie brzmi: „W co pani jest ubrana?” albo „W kogo pani jest ubrana?”. Odpowiadam: „W dżinsy i koszulkę”. „No tak, ale czyje to?”. Moje. A chodzi oczywiście o nazwisko projektanta. Człowiek staje się produktem, marką. Raz jest ikoną mody, innym razem najgorzej ubraną osobą w rankingu… Kociokwik. Jesteśmy odarci z tego, kim jesteśmy naprawdę. Liczy się, jak wyglądamy i gdzie bywamy.

GALA: A Ty zwracasz uwagę na strój?!

MAGDALENA SCHEJBAL: Zdarzają się okazje, kiedy warto popracować nad stylem i dać upust wyobraźni. Na jesienną ramówkę Polsatu przyszłam w stylizowanej sukience szytej przez góralkę. Od razu podbiegły do mnie dziennikarki: „Skąd ta sukienka?”. A ja: „No, pani Maria ją uszyła i wyhaftowała". Szkoda, że nie widziałaś ich min. „A kto zaprojektował?”. „No, mój mężczyzna”… Ha!

GALA: Widzę, że wreszcie trafiłaś na właściwego mężczyznę. Kiedyś często zmieniałaś partnerów.

MAGDALENA SCHEJBAL: To wszystko z miłości! Chciałam być szczęśliwa. Nie moja wina, że to były burzliwe związki. Po prostu źle trafiałam.

GALA: Co Ci się najbardziej podoba w Twoim życiu?


MAGDALENA SCHEJBAL: Momenty, kiedy nic nie muszę robić, chociaż jestem pracusiem. Lubię zabawy z Ignacym. On ma genialne poczucie humoru. Uwielbiamy razem tańczyć. Nie masz pojęcia, jaki ma dryg do tańca, jak rusza pupą! Żadna laska tak nie potrafi ! Każda chwila, kiedy jesteśmy razem, we trójkę, jest cenna. Mamy takie dni, kiedy gotujemy. Pomidorowa mojego mężczyzny nie ma sobie równych! Zresztą inne zupy też! A czasem tylko siedzimy i gadamy. Fajne jest to, że jesteśmy razem.

GALA: Myślisz o kolejnym dziecku?

MAGDALENA SCHEJBAL: Chciałabym, żeby Ignacy miał rodzeństwo. Marzę o dużej rodzinie. Ale nie zaraz, teraz. Pierwsze dziecko nie było planowane i z drugim pewnie będzie podobnie.

GALA: Nadal dzwonisz do mamy kilka razy dziennie?

MAGDALENA SCHEJBAL: Nie, mama jest szczęśliwa, że to się skończyło. Bo, jak dzwonię, dostaje paraliżu, gdyż boi się, że coś się stało. Ale teraz wie, że wszystko jest, jak być powinno.

GALA: Tak tęskniłaś?

MAGDALENA SCHEJBAL: Raz, że tęskniłam, a dwa, że nie miałam przyjaciółek. One nigdy nie dają tego co mama, która zna mnie jak mało kto. Mama łączy w sobie mądrość z wyrozumiałością. Mam do niej absolutne zaufanie, wiem, że potrafi dochować tajemnicy. Kiedy jestem we Wrocławiu, lubię zaszyć się w domu z dziewczynami, psami, dzieckiem. I jest mi wtedy najlepiej na świecie.

GALA: Co Ci dał rodzinny dom?

MAGDALENA SCHEJBAL: Poczucie bezpieczeństwa. To, że mam dokąd wrócić. Jest Wrocław, mama, Kaśka. A niedaleko mnie tata. Mam w rodzinie duże oparcie. Nawet jeżeli się ze sobą nie zgadzamy. Mama zawsze była bardziej wyrozumiała, z tatą, który jest surowy i konkretny, częściej się spieraliśmy. Ale wiem, że, żeby nie wiem, co się działo, zawsze możemy na siebie liczyć.

GALA: Widzę Magdo, że zmienił Ci się charakter – złagodniałaś.

Reklama

MAGDALENA SCHEJBAL: To dobrze. U mnie wszystko się dzieje stopniowo. Również w kwestiach zawodowych. Mam poczucie, że ktoś nade mną czuwa i dawkuje przyjemności. Nie daje mi się zachłysnąć ani oszaleć.

Reklama
Reklama
Reklama