Reklama

Wdzierasz się szturmem na ekrany, ale słyszałam, że wcześniej byłaś modelką.
Przez chwilę. Miałam 16 lat, kiedy zaczęłam podróżować po świecie. Byłam w Paryżu, Londynie, w Japonii. Po dwóch latach porzuciłam modeling dla aktorstwa. I muszę przyznać, że nie tęsknię za tym zawodem.
Łatwiej być aktorką?
Ta presja, którą cały czas się odczuwa, żeby trzymać wagę. Te ciągłe pomiary... Uwierzysz, że w Japonii mierzono mi nawet każdy palec z osobna? To jest nie do wytrzymania. Zobaczyłam w MTV, że trwa casting do filmu, i wysłałam swoje zdjęcie.
Miałaś piękne, wystylizowane zdjęcie z wybiegu?
Nie, to było zdjęcie z króliczymi uszami (śmiech). Kasia Rosłaniec spojrzała i chyba od razu coś między nami zaskoczyło, bo zostałam zaproszona na casting. A potem ja go wygrałam, a to zdjęcie stało się inspiracją do filmowej stylizacji.
Jesteś naturszczykiem, bez przygotowania aktorskiego. To, co się dzieje w twoim życiu, może przyprawić o szybsze bicie serca. Co czujesz, to już sodówka?
Co mam w głowie? Totalny dystans do tego, co się dzieje wokół mnie. Staram się tym nie zachłysnąć. Bo łatwo zacząć mieć oczekiwania, zacząć żyć w jakiejś iluzji. Jestem zdystansowana tak samo zarówno do mało konstruktywnej krytyki, jak i do objawów uwielbienia. To jest gdzieś obok.
Kamera cię nie peszy?
Czuję się bardzo swobodnie przed kamerą. Gorzej ze zdjęciami na premierze. To całe stawanie na tak zwanej ściance jest straszne. Byłam przerażona, chciałam uciec. Nie widzę w tym sensu. Na planie wiem, że jestem po coś. Lepiej się czuję przed kamerą, niż robiąc próby bez niej. A kiedy spotyka się cała ekipa i zaczynamy kręcić, to uruchamia się taka energia, wtedy płynę, czerpię z tego. To mnie uruchamia.
Studiujesz kulturoznawstwo, a co z aktorstwem?
Marzę o jakimś kursie aktorskim w Stanach. To się jeszcze wydarzy.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama