Reklama

Przełomowym momentem mojego dzieciństwa było pojawienie się pianina w domu Śpiewam, odkąd nauczyłam się mówić. Mama twierdzi, że predyspozycje wokalne odziedziczyłam po jej dziadku. Cała rodzina jest bardzo muzykalna. Tata grał w zespołach weselnych na akordeonie i gitarze. Mama ma piękny głos. Dość szybko sama nauczyłam się grać na pianinie. Potrafi łam godzinami przy nim siedzieć, komponować melodię i układać do niej piosenki. Odkąd pierwszy raz zobaczyłam pianino, wiedziałam, że tworzenie muzyki jest właśnie tym, co chcę robić. Rodzice wspierali moje zainteresowania. Mama była zadowolona, że słucham Beatelsów, Stanisława Sojki i Czesława Niemena. Od najmłodszych lat uczęszczałam do szkoły muzycznej w Krasnymstawie, skąd pochodzę. Nienawidziłam nauki nut, formułek i suchej teorii. Marzyłam, aby usłyszeć którąś ze swoich piosenek w prawdziwej, instrumentalnej aranżacji muzycznej. Mój własny tekst w towarzystwie dźwięków fl etu, fortepianu, klawiszy i gitary basowej... Realizowaniem swoich dziecięcych marzeń zajmuję się od 16 lat, od kiedy powstał zespół Goya.
W wieku dwunastu lat przeczytałam swoją pierwszą książkę o UFO. Zafascynował mnie temat życia poza naszą planetą i zjawisk paranormalnych. Choć mam już 34 lata, nadal chętnie sięgam po literaturę popularnonaukową. Kosmologia jest czymś, czego nie można odbierać do końca racjonalnie. Są to rzeczy, które ciężko ogarnąć. Pewnie dlatego zawsze mnie tak pociągały. „Kontakt” to jedna z moich ulubionych książek oraz film, który powstał na jej podstawie. Jestem uzależniona od telewizji, a obecnie od DVD. Mamy z mężem (o nim opowiem za chwilę) całą kolekcję kina polskiego od filmów Barei począwszy, a skończywszy na naszym ulubionym ,,Pitbullu”. Lubię filmy science fiction oraz ekranizacje powieści Jane Austin. Film, książka i... gitara były stałymi atrybutami Magdy Wójcik – nastolatki. Od szesnastego roku życia jeździłam z gitarą na wszystkie możliwe przeglądy piosenki. W trakcie jednego z wyjazdów w Łodzi poznałam zespół Stare Dobre Małżeństwo. Spodobała im się moja muzyka. Namówili mnie do nagrania swojego demo. Kaseta dziwnym przypadkiem trafiła w ręce ówczesnego szefa Pomatonu. Pamiętam ten dzień, kiedy odebrałam telefon w Krasnymstawie. Usłyszałam: „Witam, chciałbym rozmawiać z Magdą Wójcik. Dzwonię z firmy fonograficznej. Mogę być u pani za dwie i pół godziny. Mam dla pani pewną propozycję” – miałam wtedy 19 lat, kolana się pode mną ugięły. Po kilku miesiącach od tamtej rozmowy pojechałam z mamą do Warszawy podpisać kontrakt z firmą fonograficzną.
Zaczęłam mieszkać w stolicy. Kontrast pomiędzy małym, bezpiecznym Krastystawem, a wielką gośną Warszawą przerażał mnie. Rozpoczęłam studia w Prywatnej Szkole Muzyki Rozrywkowej. Byłam trochę samotna, ale podekscytowana nowymi wyzwaniami. W stolicy z wyjątkiem kilku osób w wytwórni nie znałam nikogo. Mieszkałam w pobliżu pętli tramwajowej. Huk szyn, samochodów, smród spalin sprawiły, że przez pierwsze trzy miesiące bolała mnie głowa. Na dodatek mam bardzo złą orientację w terenie, więc ciągle się gubiłam. Pałac Kultury wyglądał dla mnie dokładnie tak samo z każdej strony. Duże miasto trochę mnie przytłaczało i często tęskniłam za domem. W tych ciężkich chwilach w wynajmowanym przeze mnie pokoju (bez telewizora) ratowały mnie książki ukochanej Joanny Chmielewskiej. Z tamtego szarego, nieprzyjemnego okresu zapamiętałam bardzo dobrze jedno wydarzenie. Wracałam wieczorem ze szkoły autobusem i usiadła obok mnie dziwna staruszka. Wyglądała na obłąkaną. Spojrzała na mnie i zapytała, czy mogę ją odprowadzić z przystanku do domu. Zgodziłam się. Wtedy nazwała mnie po imieniu. Powiedziała, że widzi nade mną anioła stróża. Zapewniała, że wszystko poukłada mi się w tym nowym mieście. Znała nie tylko moje imię, wiek, ale również znak zodiaku (jestem Panną). Przerażona, uciekłam.
Grzegorza Jędrycha i Rafała Gorączkowskiego poznałam na korytarzu w szkole muzycznej. Dwaj początkujący muzycy przyjechali do niej w poszukiwaniu wokalistki do zespołu. Grzesiek podszedł i zapytał, czy nie znam dziewczyny, która potrafi śpiewać. „Znam siebie” – odparłam. Pojechaliśmy na próbę i tak się zaczęło. Od razu wyczuliśmy siebie muzycznie. Oni grali swoje kompozycje instrumentalne, a ja nuciłam kawałki swoich piosenek. Spodobał im się fakt, że moje teksty pasują do ich muzyki. W 1994 roku powstała Goya. Pierwsza płyta odniosła sukces. Trochę to trwało, ale w końcu zaczęło układać mi się zawodowo i prywatnie (rozpoczął się mój związek z Grzesiem). Nie wierzę w przeznaczenie, tylko we własne wybory. Jestem raczej pruderyjna i poukładana. Najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłam? Kąpiel z chłopakami z zespołu nago, w nocy, w jeziorze, kiedy nie znaliśmy się jeszcze tak dobrze. Lubię spokój i przewidywalne sytuacje. Stać mnie na szaleństwo, ale kontrolowane. Niektórzy zapewne pomyślą, że jestem nudziarą. Choć w życiu codziennym stawiam na rutynę, moja twórczość jest spontaniczna. Zdarza mi się obudzić w nocy i zapisywać kolejne wersy piosenki. Najczęściej wena nachodzi mnie w trakcie kąpieli. Wanna plus relaks równa się inspiracja.
Jestem tradycjonalistką. Dopiero kiedy po 4 latach związku Grzesiek oświadczył mi się, poczułam się bezpiecznie. Pierścionek założył mi na palec w kawalerce w Warszawie. Druga część oświadczyn nastąpiła w Krasnymstawie, gdzie zgodnie z tradycją poprosił ojca o moją rękę. Ślub odbył się w moich stronach rodzinnych. Podróż poślubna była mniej tradycyjna – pojechaliśmy z mężem, szwagrem i jego żoną na obóz hokejowy. Strasznie się wynudziłyśmy. Nasze mieszkanie w Warszawie urządziliśmy również tradycyjnie. Ciepłe kolory, drewno i przytulne materiały. Oboje z Grześkiem lubimy założyć ciepłe kapcie, zaszyć się pod kocem i przed telewizorem. Kiedy oglądam filmy, jak większość kobiet, łatwo się wzruszam i płaczę. Najbardziej porusza mnie krzywda wyrządzana dzieciom. Mam dwóch siostrzeńców, których uwielbiam. Sama też oczywiście chciałabym mieć dzieci. Myślę, że nie nadszedł jeszcze odpowiedni moment. Na razie cieszymy się z mężem codziennymi, od lat wypracowanymi rytuałami. Jakimi? Na przykład tym, że wstaję rano jako pierwsza i parzę kawę. Te nasze rytuały sprawiają, że czuję się szczęśliwa. Często słyszę pytanie, jak wytrzymujemy, żyjąc i pracując razem. Nie wyobrażam sobie, żeby Grzegorz nie współtworzył ze mną muzyki.
Na wakacje jeździmy najchętniej do ciepłych i bezpiecznych krajów. Kilka miesięcy po „hokejowym obozie” poślubnym wybraliśmy się z Grześkiem na Kretę. Od tego momentu uwielbiamy Grecję i bardzo często do niej wracamy. Kilka razy odpoczywaliśmy również na Majorce i Teneryfie. Lubimy wracać do tych samych miejsc, smaków i ścieżek. Marzy mi się również Nowy Jork i tak odmienna kulturowo od Europy Japonia (bardzo lubię sushi).
Wiem, że muszę jeszcze się bardzo dużo nauczyć. Od zawsze mam problemy z asertywnością. Zdarzało mi się, że nie potrafiłam głośno zaprotestować, nawet jeżeli w duchu myślałam coś innego. Dziś jestem zdecydowanie bardziej pewna siebie. Od 14 lat ćwiczę śpiew u tego samego nauczyciela. Im dłużej pracuję nad głosem, tym bardziej zdaję sobie sprawę ze swoich nieudolności. Jestem jednak dumna z 4 płyt, które wydaliśmy z Goyą. Występ u boku Nigela Kennedy’ego w Warszawie był jednym z tych momentów, w których poczułam, że warto jest robić to, co się kocha. Tak jak ja, postawić wszystko na jedną kartę i poświęcić się pasji. Tworzenie muzyki to ciężka i często frustrująca praca. Napięcie najlepiej rozładowuję na siłowni oraz... w samochodzie. Na co dzień spokojna, opanowana i ułożona, nigdy nie przeklinam. Bezmyślność innych kierowców doprowadza mnie do szewskiej pasji. Kiedy ktoś zajedzie mi drogę, „puszczam wiązanki” i krzyczę! Nawet mojemu mężowi ciężko jest w to uwierzyć. Szybko się uspokajam i wracam do grzecznej, miłej Magdy Wójcik... Jakie mam plany na przyszłość? Śpiewać, nagrać kolejną płytę z Goyą (kto wie, może jeszcze w tym roku) i za jakiś czas pewnie powiększyć rodzinę!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama