Reklama
Niewiele brakowało a nie dostałbyś się do "Po prostu tańcz". Na castingu Michał Piróg (członek jury) skrytykował twój taniec, a konkretnie pady. Wkurzyłeś się wtedy...

MACIEJ FLOREK: Wcale się nie wkurzyłem. I Michał, i ja pracujemy w teatrze tańca. A tancerze są ekspresyjni, szczerzy do bólu. Więc to, co dla nas było wymianą zdań, dla osoby postronnej mogło wyglądać jak kłótnia. Ale on nie przebierał w słowach!

Reklama
Powiedział, że nie szanujesz swojego ciała.

MACIEJ FLOREK: Tak. Ale naprawdę nie było pomiędzy nami konfliktu. Najlepszy dowód, że już po finale "Po prostu tańcz" spotkaliśmy się wszyscy - tancerze i jurorzy - na imprezie w klubie. DJ wywołał wtedy temat tego pierwszego castingu i mojej rozmowy z Michałem. Sprowokował nas tym do reakcji. Jakiej? Zaczęliśmy tańczyć! Ja zrobiłem swoje pady, a Michał swoje. On tańczył inaczej niż ja, delikatniej, ale też wchodził w podłogę. Wszystko skończyło się więc po przyjacielsku.

Ile lat już tańczysz?

MACIEJ FLOREK: Szesnaście.

No właśnie. Więc po co w ogóle był ci potrzebny casting? Przecież i tak już pracujesz jako tancerz i choreograf?

MACIEJ FLOREK: Jak byłem młodszy, fascynowałem się sportem. Uprawiałem różne dyscypliny: żeglarstwo, wspinaczkę, lekkoatletykę... I zawsze chciałem być pierwszy. Bo sport to rywalizacja. Wszystko się zmieniło, kiedy zostałem tancerzem. Tu nie ma walki w znaczeniu sportowym. Nie liczy się najkrótszy czas i pierwsze miejsce. Teatr tańca to twórcza kreacja. Na scenie tancerze nie rywalizują ze sobą, lecz współdziałają. Casting do "Po prostu tańcz" był więc dobrą okazją, żeby znowu się pościgać. Podszedłem do tego na serio. Jestem człowiekim, który nigdy nie robi kroku wstecz, zawsze napiera na życie, szczególnie w dziedzinie, którą kocha - w tańcu.

Dałeś z siebie wszystko?

MACIEJ FLOREK: Musiałem pokazać się z jak najlepszej strony. Podczas castingu spotkałem kilka znajomych osób. Z niektórymi, tak jak z Roofim, który później też doszedł do finału, pracowałem kiedyś od strony choreograficznej w teatrze. Nie chciałem wypaść od nich gorzej. Jestem człowiekiem, któremu łatwo wejść na ambicję.

Dlatego zaprezentowałeś swoje słynne pady?

MACIEJ FLOREK: Trzy czwarte kandydatów do programu to byli hip-hopowcy. Musiałem pokazać się z innej strony. Pady są moje. Nikt tak nie tańczy. Nikt tego nie naśladował. Więc dlaczego nie miałem ich pokazać?

Gdyby ktoś ci wtedy powiedział, że wygrasz cały program, uznałbyś go chyba za szaleńca?

MACIEJ FLOREK: Oczywiście nie wiedziałem, czy wygram. Ale nie po to przyszedłem na casting, żeby z niego odpaść. "Po prostu tańcz" jest konkursem dla ludzi najsilniejszych psychicznie i fizycznie. Podkładanie sobie bomby poprzez myślenie w stylu: "Pójdę na casting, ale pewnie i tak odpadnę", powoduje, że faktycznie szybko z niego wylatujesz.

Kiedy już byłeś w Paryżu, miałeś chwile załamania?

MACIEJ FLOREK: Było kilka ciężkich momentów. Na przykład po pierwszym treningu z Irą, specjalistką od tańca współczesnego. Ira jest Francuzką. Ja francuskiego nie znam, a ona bardzo słabo mówiła po angielsku. No i się nie dogadaliśmy. Podniosłem Irę, a ona poprosiła jeszcze o wyprostowanie ręki. Zrobiłem to i... Ira mi przez te ręce przeleciała. Spadła. Następnego dnia poprosiła o przerwę w treningach, była kontuzjowana. To było dla mnie trudne, czułem się odpowiedzialny. Fatalny początek!

Jesteś żonaty. Jak twoja Magda zniosła rozłąkę związaną z udziałem w programie?

MACIEJ FLOREK: My od dawna żyjemy w rozjazdach. Mamy mieszkanie w Gdańsku. Magda robi doktorat z dziedziny inżynierii procesów chemicznych na Politechnice Poznańskiej i nie ma wiele wspólnego z tańcem. Moja rodzina mieszka we Wrocławiu, teściowie w Koninie. A ja pracuję tam, gdzie mam choreografię do stworzenia. Często się mijamy. Podczas "Po prostu tańcz" było jednak ciężej niż zwykle. Normalnie, nawet jeśli jestem daleko, zawsze mogę wygospodarować sobie dzień wolnego i podjechać do żony. Tym razem takiej możliwości nie było. Katechetka podczas nauk przedmałżeńskich ostrzegała twoją żonę, że artyści, do tego przystojni, mogą mieć problem z dochowaniem wierności.

Czy teraz, gdy masz rzesze fanek, ten temat nie wraca w waszym związku?

MACIEJ FLOREK: Nie mam przed Magdą tajemnic. Odkąd się poznaliśmy, zapraszam ją na spektakle do teatrów, dla których tańczę lub robię choreografię. Wie, co się dzieje na scenie i za kulisami. Wie, że może mi ufać. Pamiętam, jak zaprosiłem ją na spektakl hiphopowy "Dwanaście ławek", który cieszył się powodzeniem. Byliśmy wtedy, wszyscy tancerze, rozpoznawani w całym Trójmieście. Więc moja popularność nie jest dla żony niczym nowym.

Od jak dawna jesteście małżeństwem?

MACIEJ FLOREK: Od niecałych dwóch lat.

Jak się poznaliście?

MACIEJ FLOREK: Przez przypadek. Najpierw poznałem siostrę bliźniaczkę mojej żony, która dostała się do "Opery za trzy grosze". Spektakl robiliśmy we Wrocławskim Teatrze Muzycznym. Pewnego dnia przyszła spóźniona. Mówię: Jesteś spóźniona? Przebieraj się szybko! Weszła do garderoby i w ciągu 15 sekund wyszła przebrana. Zaskoczenie. Z doświadczenia wiem, że dziewczyny zawsze siedzą w szatni dużo dłużej! Dopiero później okazało się, że padłem ofiarą podstępu. Bo najpierw na salę weszła Magda, a jej siostra w tym czasie już się przebierała.

Nie czujesz żadnej tremy przed Broadwayem?

MACIEJ FLOREK: Nie. Traktuję to jak kolejne wyzwanie. Już mówiłem - nigdy się nie cofam. Skoro więc dostałem szansę uczyć się u najlepszych, to muszę ją wykorzystać. Także ze względu na ludzi, z którymi spotkałem się w "Po prostu tańcz". Oraz tych, którzy na mnie głosowali, wysyłając SMS-y. Muszę się rozwijać, jestem im to winien. Ta świadomość mobilizuje do działania. Wpuszcza adrenalinę do krwi. Jest silniejsza niż stres.

Pochodzisz z licznej rodziny.

MACIEJ FLOREK: Mam starszego brata i dwie starsze siostry. Zawsze dopasowywałem się do ich środowiska.

Czy wszyscy w twojej rodzinie są tacy aktywni jak ty?

MACIEJ FLOREK: Chyba tak. To dzięki rodzicom. Są ludźmi energicznymi, nie usiedzą długo w jednym miejscu. Niedaleko od Wrocławia są Sudety. Często tam wyjeżdżaliśmy, gdy byłem dzieckiem. Kursowaliśmy do Karpacza, Szklarskiej Poręby i chodziliśmy w góry: na Czarną Górę, do Śnieżnych Kotłów. Rodzice pokazywali mnie i rodzeństwu zupełnie inny świat niż ten, w którym żyli moi rówieśnicy. Nigdy nie chcieli, żebym siedział przed telewizorem. Woleli wysyłać mnie do Młodzieżowego Domu Kultury, gdzie grałem w ping-ponga czy szachy. Moja rodzina była więc w ciągłym ruchu. To zresztą wiązało się z zawodem taty.

Czym on się zajmuje?

MACIEJ FLOREK: Tata jest specjalistą od telewizyjnych urządzeń przekaźnikowych. A te mieszczą się zawsze w najwyższych punktach - na szczytach gór. Tam nie ma wind, trzeba wejść.

Dlaczego więc zostałeś tancerzem, a nie himalaistą?

MACIEJ FLOREK: Mam nadzieję, że himalaistą także kiedyś zostanę (śmiech). Ale sport to rywalizacja. A taniec... Taniec to cały świat. Inny świat. Tańcząc, możesz wykreować własną rzeczywistość. Niematerialną, utkaną z emocji i ruchu. Bo taniec to ruch, który przekazuje emocje w czasie i przestrzeni. A także świetna zabawa, zwłaszcza w czasie numerów solowych. Czasami, tańcząc, czuję się jakbym biegał po łące. Szczęśliwy i beztroski.

A jak się odnajdujesz w świecie show biznesu, popularności?

MACIEJ FLOREK: Widziałem już w życiu kilka gwiazd dużego formatu: Dee Dee Bridgewater, Justyna Steczkowska, Kazik, Maciek Maleńczuk. Tyle że poznałem tych ludzi nie od stron opisywanych w tabloidach, ale na scenie. Widziałem, jak pracują. To mi zaimponowało. To jest też moja ścieżka. I tego chcę się trzymać.

Biegają już za tobą paparazzi?

MACIEJ FLOREK: W połowie programu musiano nas z tego powodu zakwaterować w zamkniętym ośrodku. Teraz od czasu do czasu dostrzegam, że ktoś robi mi zdjęcia.

Na co wydasz sto tysięcy?

MACIEJ FLOREK: Jeszcze nie wiem. W czasie programu chyba nikt z nas, tancerzy, nie myślał o pieniądzach. Byliśmy grupą znajomych, których łączyła wspólna praca. I wzajemna odpowiedzialność za to, co się dzieje na scenie. A w duecie - dodatkowo jeszcze za partnera. I właśnie o tym myśli się w czasie programu. To, że w ogóle jest jakaś nagroda pieniężna, dotarło do mnie dopiero, gdy Augustin otworzył kopertę i powiedział, że zaraz przeczyta nazwisko zwycięzcy.

Jak ci się podoba twoja ksywka Gleba?

MACIEJ FLOREK: Wymyślili ją w TVN. Początkowo od tej Gleby uciekałem. Zupełnie mi się podobała. Zmieniłem zdanie, kiedy zobaczyłem, że ludzie reagują na tę ksywkę pozytywnie, kiedy wokół niej zaczęły tworzyć się inne słowa jak np: zaglebiście czy Glebuś. Niedawno zadzwoniła nawet do mnie jakaś firma, która spytała, czy mogę użyczyć im swojej twarzy do reklamy ziemi pod hasłem: najlepsza Gleba w Polsce. To wszystko bawi, ale i niesie pozytywne emocje. Niektórzy wkładają przecież wiele wysiłku w to, żeby wykreować swój pseudonim w programie. A ja nie musiałem robić w tej sprawie nic. Przyszło samo. I chyba taka jest właśnie recepta na sukces w "Po prostu tańcz". Trzeba być naturalnym i nie próbować na siłę się zmieniać.

Czy miałeś jakieś kontuzje, urazy?

MACIEJ FLOREK: Tylko raz, gdy biegłem na premierę "Opery za trzy grosze" i wpadłem w dziurę. Lekko zwichnąłem kostkę. Przed solówką musieli mnie zabandażować.

Reklama

Maciej Florek

Ma 26 lat, pochodzi z Wrocławia. Żonaty. Zwyciężył w pierwszej polskiej edycji programu "Po prostu tańcz". Od kilkunastu lat jest tancerzem i choreografem, wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w tańcu dyskotekowym, hip-hopie i aerobiku sportowym.

Reklama
Reklama
Reklama