Reklama

GLAMOUR: Trudno jest osiągnąć sukces, ale jeszcze trudniej utrzymać go przez dwadzieścia lat. Tobie się udało.
Lenny Kravitz: To błogosławieństwo, że jestem tu dziś i rozmawiamy o tym. Powiem jedynie, że wszystko, co w życiu zrobiłem, stworzyłem sam i zawsze pozostawałem sobą.

Reklama

GLAMOUR: Zagrasz w Polsce już po raz drugi. We francuskiej informacji prasowej napisano, że 20 czerwca dasz koncert na polu. Ale to nie jest pole, tylko zakole Wisły w Krakowie. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Grałeś kiedyś na wodzie?
Lenny Kravitz: Tak, widziałem zdjęcia. To wygląda dość specyficznie. Nigdy nie koncertowałem na otwartej wodzie, ale w tego typu miejscach tak.

GLAMOUR: Oprócz nowego albumu „It is Time for a Love Revolution” wydałeś też ponownie debiutancki „Let Love Rule: 20th Anniversary Deluxe Edition”. Oprócz oczywistych powodów, również z nostalgii za przeszłością?
Lenny Kravitz: Powrót do przeszłości był interesujący, bo zmuszałem się do słuchania pierwszych utworów, które stworzyłem. Ale okazało się, że pamiętam wszystko. Uczucia, które towarzyszyły ich powstawaniu. Ludzi, którzy mnie otaczali, atmosferę, jaka panowała wtedy w moim życiu.

GLAMOUR: Czy teraz, z perspektywy lat, chciałbyś coś w nich zmienić?
Lenny Kravitz: Nie zmieniłbym w nich ani jednego fragmentu. To, co było, niech tak pozostanie, szanuję to. Gdy nagrywałem pierwszy album, moim marzeniem było, abym po dwudziestu latach mógł grać debiutanckie utwory i wciąż lubił to robić. I to właśnie jest piękne, bo nagrywanie każdej płyty jest procesem organicznym, pełnym pasji, ponadczasowym.

GLAMOUR: Jaką radę dałbyś młodym ludziom, którzy startują w muzycznym biznesie?
Lenny Kravitz: Powiedziałbym, aby zawsze byli sobą. Żeby byli uczciwi i prawdziwi w tym, co robią. Wiem, że teraz nie jest łatwo się przebić. Z powodu kryzysu młodzi ludzie po prostu nie mają pieniędzy i dużo trudniej niż kiedyś jest im się rozwijać. Ale mimo to powtarzam: „Bądź sobą i przyj do przodu”.

GLAMOUR: I módl się...
Lenny Kravitz: Tak, modlitwa też się przyda.

GLAMOUR: Kiedyś powiedziałeś, że twoja muzyka jest jak twój dziennik.
Lenny Kravitz: Tworzę muzykę, obserwując, jaki jest teraz świat. A przecież wiesz, że żyjemy w czasie napiętego krzyżowania się dróg: z jednej strony miłości, a z drugiej dystrakcji i wojen. Jeżeli świat pójdzie w stronę wojny, to będzie początek końca. Dlatego moją odpowiedzią na to jest konieczność komunikacji i droga do pokoju. To słychać w mojej muzyce.

GLAMOUR: Czy przez te lata zaprzyjaźniłeś się z którymś z twoich fanów?
Lenny Kravitz: Trudno jest mi ich lepiej poznać, bo ciągle się gdzieś przemieszczam. Utrzymuję dobre kontakty z wieloma osobami, które spotkałem na swojej drodze. Bez nich na pewno nie byłbym tu, gdzie jestem. Za to wszystko jestem im niezmiernie wdzięczny. Jestem osobą, która lubi znikać. Jadę na przykład do Brazylii i zaszywam się gdzieś w górach lub dżungli. Tam nikt mnie nie zna, nie wie, kim jestem. Za to staram się utrzymywać kontakt z ludźmi. Teraz takie życie jest możliwe dzięki Internetowi, technice. Jednak zdaję sobie sprawę, że jeśli chodzi o technikę, to jestem jeszcze daleko w tyle.

Reklama

GLAMOUR: Co było dotychczas najlepsze w twojej karierze?
Lenny Kravitz: Jest wiele rzeczy. Ale jeśli mam wymienić tylko jedną z nich, to będzie to możliwość grania z moimi guru, na przykład z Bobem Dylanem czy Rolling Stones. Wciąż jestem ich fanem i gdy grają, reaguję tak jak kiedyś, gdy jako chłopak słuchałem ich w szkole średniej. Moje życie to marzenie, to nie jest rzeczywistość. Cóż może być lepszego niż świadomość, że gram muzykę od dwudziestu lat, otaczają mnie wspaniali ludzie i że tak samo jak kiedyś ekscytuję się, jaka będzie następna płyta.

Reklama
Reklama
Reklama