Reklama

Kamil Sipowicz szczerze o śmierci Kory

Kamil Sipowicz był drugim mężem Kory - i choć artystka zdecydowała się sformalizować ten związek dopiero w 2013 roku - spędzili ze sobą ponad 40 lat. Przez ostatnich pięć byli właściwie nierozłączni. Kamil Sipowicz wciąż jest w żałobie. Teraz, po raz pierwszy od śmierci Kory opowiedział o swoim bólu i traumatycznym, ostatnim etapie choroby artystki.

Reklama
- Przyszedł moment, gdy zaczął się ból. Kora zaczęła strasznie krzyczeć. Nie mogłem dodzwonić się do hospicjum. Myślałem, że oszaleję - wyznał.

W wywiadzie udzielonym „Newsweekowi” przyznał, że choć zetknął się już wcześniej z nowotworem, oboje z żoną przeżyli prawdziwy koszmar.

- Jestem facetem doświadczonym w obchodzeniu się z chorobą, bo na raka zmarła moja matka, gniła za życia, codziennie kupowałem jej worek waty, bo miała wielką dziurę zamiast piersi. Ale tak naprawdę destrukcyjną potęgę tej choroby poznałem dopiero z Korą. Przerzut na mózg to jest koszmar, którego nie zrozumie nikt, kto nie miał z tym do czynienia. Kora przeszła piekło, a ja z nią – powiedział Kamil Sipowicz w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką.

„Robiłem wszystko, żeby ją ratować”

Pomimo bólu i bezradności, Kamil Sipowicz wyznał, że do samego końca wierzył, iż Kora wyjdzie z choroby.

- Robiłem wszystko, wszystko, co było w mojej mocy, żeby ją ratować. Nie mogłem sobie pozwolić, że zacznę płakać, albo myśleć, że się powieszę. Miałem konkretną robotę do wykonania. Hospicjum, lekarstwo, recepta, lekarz. Dom trzeba było wyłożyć podściółkami, bo zaczęła się przewracać, spadać ze schodów. Potem przestała chodzić. W końcu mówić. Potem była już nieprzytomna. Puszczałem jej muzykę. Wciąż wierzyłem, że z tego wyjdzie – powiedział w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką.

W wywiadzie opublikowanym w "Newsweeku" mąż Olgi Sipowicz relacjonuje również dzień pogrzebu Kory. Wspomina szczegóły i zaangażowanie bliskich osób, m.in. znanej kostiumografki, Kasi Maimone.

- Gdy Kora umarła, Kasia Maimone ubrała ją do trumny. Nałożyła jej ukochane okulary, suknię. Kora wyglądała pięknie. Włączyłem na chybił trafił z telefonu tybetańską muzykę. Postawiliśmy świece wzdłuż całej drogi do bramy. Odprowadziliśmy Korę w blasku świec, idąc w kondukcie w ciszy, prowadzeni jedynie przez tybetański chór śpiewający mantry. Karawaniarze z zakładu pogrzebowego, którzy niejedno przecież w życiu widzieli, byli wstrząśnięci.

„Wciąż czuję jej obecność”

Czytając tę poruszającą rozmowę trudno zaprzeczyć, że Kamil Sipowicz jeszcze nie pogodził się z odejściem Kory. Jak sam przyznał, jest mu bardzo ciężko, do tego stopnia, że miewa nawet myśli samobójcze.

- Stany euforii okupuję potwornymi dołami. Na granicy samobójstwa, ale wiem, że ona tego nie chce - wyznał Aleksandrze Pawlickiej.

Dodał też, że wciąż czuje obecność Kory w swoim życiu.

- Czy to jest duch? Energia? Nie, to coś więcej, to ma wymiar wręcz personalny. Nie potrafię tego nazwać. To jest doświadczenie absolutnej obecności Kory – powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka”. - Część prochów rozsypaliśmy. Są w Nowym Jorku, na Roztoczu, w Warszawie, na Warmii i w Atlantyku. Gdy wszedłem potem do jeziora, do którego wsypaliśmy prochy, miałem wrażenie, że Kora mnie otula.

Kora zmarła w sobotę 28 lipca 2018 roku, w otoczeniu najbliższych. Miała 67 lat. Od 2013 roku zmagała się nowotworem, który zaczęła stopniowo pokonywać. Była jedną z najbardziej charyzmatycznych polskich wokalistek, która wraz z zespołem Maanam pozostawiła po sobie mnóstwo niezapomnianych przebojów. Była też poetką i malarką, a dla wielu również ikoną stylu. Angażowała się w ruchy wolnościowe, działanie pierwszej Solidarności, a także ruchy kobiece.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama