Reklama

Po rozmowie z nią jestem o tym jeszcze bardziej przekonana, bo jest właśnie tak jak na wizji: uśmiechnięta, otwarta i szanuje ludzi bez względu na to, kim są.

Reklama

GLAMOUR: Kiedyś wszyscy, którzy marzyli o pracy w telewizji, naśladowali twoją mamę, Krystynę Loskę. Ty też ją udawałaś?

Grażyna Torbicka: Dorastałam z mamą, która „od zawsze” pracowała w telewizji, więc dla mnie to była codzienność. Ale gdy byłam mała, zdarzało mi się, że brałam coś, co przypominało mikrofon, stawałam na biurku taty i śpiewałam, nie pamiętam już, kto wtedy był moim idolem.

GLAMOUR: Czyli plan był taki, że zostaniesz piosenkarką?
Grażyna Torbicka: Ale skądże, ja w ogóle nie umiem śpiewać, ale lubię. Za to zawsze miałam świetną pamięć i ten fakt wykorzystywali już moi nauczyciele w podstawówce. Kiedyś powszechną rzeczą były wizytacje, czyli wizyty władz szkoły lub kuratora oświaty na lekcjach, niby znienacka, żeby sprawdzić, jak uczniowie i nauczyciele sobie radzą. Dobrze było wtedy zaprezentować coś spektakularnego, więc w ostatniej chwili nauczycielka zwalniała mnie na jedną lekcję, dawała do ręki wierszyk, którego miałam się nauczyć przez 45 minut. Pamiętam ten pusty szkolny korytarz i mnie uczącą się wierszyka, żeby nim powitać wizytację. To były bardzo zabawne czasy.

GLAMOUR: Czyli przypadek prymuski?
Grażyna Torbicka: Nie, choć ja lubiłam się uczyć, to nie sprawiało mi trudności. Ale byłam słaba z fizyki. Miałam świetną nauczycielkę i chciałam jej i sobie za wszelką cenę udowodnić, że nauczę się tego przedmiotu, bo ja jestem bardzo ambitną osóbką. I tak się wzięłam do roboty, że zdałam do klasy matematyczno-fizycznej i byłam absolutnie przekonana, że będę zdawać na Politechnikę. Więc gdy pod koniec czwartej klasy liceum oznajmiłam, że idę na PWST na wydział wiedzy o teatrze, to zaskoczenie wśród znajomych było duże...

GLAMOUR: Pamiętasz swoje pierwsze wejście na wizję?
Grażyna Torbicka: Moja przygoda z telewizją zaczęła się od tego, że pisałam pracę magisterską na temat pokolenia Bogumiła Kobieli i Zbyszka Cybulskiego i musiałam skorzystać z archiwów telewizji. Tam zaproponowano mi pracę przy realizacji Teatru TV, a potem pracę w Dwójce. Pierwszy raz na wizji pamiętam doskonale, bo była awaria mikrofonu. Powiedziałam całą zapowiedź, nauczoną na pamięć, bardzo stremowana, po czym okazało się, że trzeba przeprosić widzów za awarię techniczną i jeszcze raz zaprosić na program. Dziś wydaje się to śmieszne, ale wtedy „na żywo” było czymś, co zapamiętałam jako nauczkę, że nie warto uczyć się tekstu, tylko wiedzieć, co się chce powiedzieć.

GLAMOUR: Czy ty jeszcze czasem masz tremę?
Grażyna Torbicka: Zawsze mam tremę, szybkie bicie serca. To oznaka koncentracji, ale dziś jest to trema kontrolowana, która mija w momencie, gdy zaczyna się „akcja”.

GLAMOUR: Czy twoja mama, słynna prezenterka, była o ciebie kiedyś zazdrosna?
Grażyna Torbicka: Nie, skądże. Nigdy w życiu. Wprost przeciwnie, zawsze mnie mobilizowała. Ja też nigdy nie byłam zazdrosna o nią. Co więcej, nigdy nie jestem też zazdrosna o osoby, które wykonują taką pracę jak ja. Chcę, żeby były dobre w tym, co robią, bo to mnie bardzo mobilizuje. Lubię mieć konkurencję na wysokim poziomie, bo wtedy sama trzymam poziom.

GLAMOUR: Zdarzają się jeszcze wpadki?
Grażyna Torbicka: Oczywiście. Ale wszelkie wpadki są dla widza zabawne. Ja też je lubię, np. gdy zapowiadam kogoś, a na scenę wychodzi inna osoba i wszystko muszę odkręcać. Publiczność lubi najbardziej, gdy wszystko się wali. Niedawno w Teatrze Polskim z Czarkiem Pazurą prowadziliśmy imprezę transmitowaną na żywo. Byłam przekonana, że Czarek żartuje, mówiąc, że coś się pali. Więc zaczęłam obracać całą sytuację w żart. Potem wszyscy mi mówili: „Ale zachowałaś zimną krew, byłaś twarda”. Zorientowałam się, że pożaru chyba nie było w scenariuszu dopiero, gdy na scenę wszedł strażak i zaczął gasić płonący sztankiet.

GLAMOUR: Spanikowałaś wreszcie?
Grażyna Torbicka: Nie, bo w tym momencie ludzie już pękali ze śmiechu. Myśleli, że cała sytuacja jest zaaranżowana.

GLAMOUR: Czyli równie dobrze wszyscy mogliby spłonąć z uśmiechem na twarzy. To się nazywa siła mediów. Czy musiałaś zmienić styl pracy, by przez tyle lat umieć dostosować się do widza i pozostać na tak mocnej pozycji zawodowej?
Grażyna Torbicka: Ten styl zmieniał się naturalnie. Ale zawsze podstawową rzeczą było dla mnie to, by bez względu na okoliczności i czas pozostawać sobą, gdy zaczyna się program. W życiu też, tak jak i na ekranie, jest pewna granica, kiedy stajesz się za bardzo bardzo prywatna i wyluzowana. Nigdy starałam się jej nie przekraczać.

GLAMOUR: Czy mąż jest recenzentem twojej pracy?
Grażyna Torbicka: Adam rzadko ją komentuje, bo jest bardzo zaangażowany w swoją pracę i ma mnóstwo obowiązków. Ale jeśli wyraża opinie, to mówi wszystko wprost i nic nie owija w bawełnę. Po prostu dobrze mi życzy. Jest za to fajnym widzem, wymagającym, na wysokim poziomie, na którego liczę. Dlatego czasem go pytam, czego, jako widz, chciałby się dowiedzieć o danym temacie czy osobie. To bardzo pomaga mi w pracy.

GLAMOUR: Pamiętam, gdy kiedyś wracałyśmy tym samym samolotem z Cannes, a twój mąż czekał na ciebie na Okęciu z pąsową różą. Zrobiło mi się błogo.
Grażyna Torbicka: Zawsze tak jest, i to po tylu latach.

GLAMOUR: Proszę o wyjaśnienia. Jak to się robi?
Grażyna Torbicka: Miłość. Nie bójmy się tego słowa, to miłość.

GLAMOUR: Absolutnie się nie boimy. Wokół za mało jest miłości, a w Glamour stawiamy ją na pierwszym miejscu. Jak się poznaliście?
Grażyna Torbicka: Na kontrolnych badaniach kardiologicznych do mojego prawa jazdy. Miałam wtedy 23 lata i gdy go poznałam, pomyślalam sobie: „Jaki fajny facet i jaki spokojny. Na pewno musi mieć świetną rodzinę i ciekawe, kim jest jego żona?”. Śmieję się, że przecież mój mąż miał po mnie tyle pacjentek, a szczęśliwie to ja zostałam jego żoną. Sama czasami zastanawiam się nad naszą relacją, bo przecież oboje z powodu swojej pracy poznajemy tak wiele osób. I jeszcze w dodatku nie mamy dzieci. Niektórzy twierdzą, że to dzieci scalają, a my jesteśmy przykładem, że nie mając dzieci, można żyć szczęśliwie. Zresztą nie sądzę, że pojawienie się dziecka w związku, który nie jest udany, może coś w nim zmienić.

GLAMOUR: Czego się nauczyłaś od męża?
Grażyna Torbicka: Myślę, że dziś to już trudno powiedzieć, wzajemnie się od siebie i siebie uczymy. Ja jestem zodiakalnym Bliźniakiem, często nie potrafię zatrzymać się nad jakimś problemem dłużej. Gdy wydaje mi się, że już wiem, jak coś zrobić, rozwiązać, jak coś funkcjonuje, porzucam temat. Adam z natury dociera do sedna, nauczył mnie, że warto się zatrzymać. Wspólnie nauczyliśmy się wzajemnego widzenia świata, kochamy muzykę i tysiąc rożnych innych rzeczy.

GLAMOUR: A nigdy nie zawrócił ci w głowie jakiś światowej sławy aktor czy reżyser, tak że miałaś ochotę na chwilę zapomnienia?
Grażyna Torbicka: Chcesz mnie wyciągnąć na takie zwierzenia... Nie, życiowo nigdy mnie to nie kusiło, ale pierwsze spotkanie z George’em Clooneyem to było wydarzenie. Nieważne było, jakie zadam mu pytanie, tylko bym mogła patrzeć na niego. Uważałam, że to nasze spotkanie jest specjalnie dla mnie i że tak wyczerpująco mi odpowiedział na pytania, bo głęboko patrzył mi w oczy. Natomiast miłością, która została mi do dzisiaj, jest Javier Bardem, z którym robiłam pierwszy wywiad, gdy jeszcze w ogóle nie był znany. Pomyślałam sobie: „Boże, jaki ciekawy człowiek, z sensownym, perspektywicznym i szerokim podejściem do tego zawodu”. Więc teraz, kiedy tylko mam okazję, przypominam o nim w „Kocham kino”, przypisując sobie z dumą fakt, że po części to ja go też odkryłam.

GLAMOUR: Poznałam cię i bardzo miło zaskoczyłam, gdy odkryłam, że jesteś pełną optymizmu sybarytką. Ale przecież ten zawód wiąże się też z wieloma wyrzeczeniami.
Grażyna Torbicka: Jakimi? Że na przykład musisz świetnie wyglądać i nie możesz zjeść ciastka. Możesz, tylko pół. Żadna dieta nie da rezultatów, bo katujesz się i marzysz o tym ciastku i prędzej czy później zjesz pięć porcji. Jeśli mówisz mi, że ten zawód wymaga wyrzeczeń i ode mnie tego, bym tę dietę „zjedz połowę” stosowała, to tylko dobrze. W każdym zawodzie trzeba pokazywać siłę charakteru, a o tym świadczy też wygląd. I nie chodzi mi o markowe ciuchy, tylko o to, by być zadbanym. To dowód silnej woli, kontroli nad sobą. Jestem przekonana, że gdy jesteś zadbana, lepiej postrzegają cię ludzie i mają do ciebie szacunek.

GLAMOUR: Jak zostać taką dziennikarką jak ty? Kogo wyznaczasz na nastepcę?
Grażyna Torbicka: Może niech nikt nie będzie moim nastepcą, tylko niech każdy robi swoje. Jeśli chcesz być dobrą dziennikarką, to odradzam studia dziennikarskie. Lepiej iść na inny kierunek, to da ci poczucie, że jesteś specjalistą w jakiejś dziedzinie.

GLAMOUR: Jaka jest definicja kobiety Glamour?
Grażyna Torbicka: Klasa i swój styl niezależnie od tego, czy masz na sobie dres, czy wieczorową kreację. Niezależnie od okoliczności i sytuacji pozostawanie sobą.

Reklama

Dagmara Wirpszo

Reklama
Reklama
Reklama