Katarzyna Grochola: "Zaczęłam życie po czterdziestce"
Wierzy, że świat jest taki, jakim go widzimy, dlatego woli być optymistką. Optymistyczne są też jej książki. Właśnie wydaje swoją siódmą powieść.
- Dorota Mikłaszewicz, Naj
Zrezygnuje pani teraz z pisania? Podobno założyła pani spółkę producencką i chce robić film.
KATARZYNA GROCHOLA: Nigdy w życiu nie zrezygnuję z pisania. Natomiast marzy mi się film, na który będę miała wpływ. W którym nie będzie się lepiło od reklam proszków, jogurcików. Może się uda, a może nie. Zobaczymy.
To znaczy, że ma pani 50 procent szans. Jest ryzyko...
KATARZYNA GROCHOLA: Próbuję różnych rzeczy. W swoim życiu zrobiłam jeden kilim, narysowałam jeden rysunek, wybudowałam dom, rozwiodłam się... Choć z kilimem było tak: ojciec stwierdził, że mu na dłoni kaktus wyrośnie, jak go skończę. Więc skończyłam.
Przekorna pani...
KATARZYNA GROCHOLA: Zawsze tak było. Później - na złość całemu światu - postanowiłam zdawać maturę z chemii. Przez to, że nauczycielka powiedziała: "Mam nadzieję, że nie będziesz zdawała z tego przedmiotu, bo oblejesz".
A pani oczywiście zdała?
KATARZYNA GROCHOLA: Poprawkę. We wrześniu, razem z innymi gamoniami. Nie koniec na tym. Chodziłam o północy na cmentarz, bo ktoś powiedział, że na pewno się będę bała. Z tego samego powodu po filmie "Kanał" Wajdy zeszłam do kanału w Alejach Jerozolimskich. A bardzo bałam się szczurów! Cóż, była we mnie - czytelniczce "Winnetou" i innych "Tomków na Czarnym Lądzie" - taka dziecięca chęć udowodnienia wszystkim: ja wam pokażę! Chyba nie czułam się zauważana.
A może tak objawiała się fantazja pisarska? To pewnie talent się "wykluwał", a jeszcze nie znajdował ujścia. Założę się, że teraz szaleństwa nie przychodzą pani do głowy.
KATARZYNA GROCHOLA: Czasem przychodzą, ale wiem, że muszę się pilnować. Nie siadam już w oknie na 10. piętrze z nogami po niewłaściwej stronie. Myślę, że każdy człowiek, który zaczyna dojrzewać, zaczyna się pilnować.
Pani dojrzała?
KATARZYNA GROCHOLA: Cały czas dojrzewam (śmiech). Mam 50 lat, więc najwyższy czas. To świetny wiek, chociaż ta liczba już inaczej brzmi niż na przykład 43! Lecz moje życie zaczęło się po czterdziestce. Swego mężczyznę poznałam, gdy miałam 47 lat. Niemalże w moje urodziny.
Przeznaczenie?
KATARZYNA GROCHOLA: Wiedziałam, że tak będzie, ponieważ ja - w numerologii - jestem 11, a 4 plus 7 to jest 11. No więc wierzyłam, że coś niezwykłego mnie spotka. Miałam przeczucie, że zdarzy się coś, co zmieni moje życie samotnej kobiety. No i się zdarzyło. Po trzech godzinach znajomości zamieszkał ze mną i jest do dziś.
Poprzedni pani związek nie należał do szczęśliwych.
KATARZYNA GROCHOLA: Co chwila jakiś dół. Pamiętam, jak mężczyzna, z którym, niestety, byłam związana, wyjechał z moją koleżanką na narty. A ja zostałam w domu bez pieniędzy. Zostawił mi samochód, ale akumulator padł, bo było 23 stopnie mrozu. Wysiadła też jedna faza prądu, więc nie miałam ogrzewania, a wody tyle, co w czajniku, bo studnia pracowała, kiedy były trzy fazy. Dramat nie polegał na tym, że nie mogłam zrobić herbaty. Brak wody znaczył, że nie można spłukać ubikacji ani nic ugotować zwierzętom. A mieliśmy dwa psy i trzy koty.
No to faktycznie dół.
KATARZYNA GROCHOLA: A ja w szufladzie miałam poradnik "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" (śmiech). Otworzyłam go i zobaczyłam takie zdanie: wypisz 10 dobrych rzeczy, które przydarzyły ci się tego dnia.
Znalazła pani takie?
KATARZYNA GROCHOLA: Wtedy nie. Poszłam do kuchni w poszukiwaniu jedzenia dla zwierząt. Pamiętam, jak płukałam w maselniczce resztki kaszy gryczanej, żeby miała zapach. A potem się okazało, że koty, które wyszły na ten mróz i przepadły na parę godzin, wróciły do domu. To już było coś! Dopiero wtedy siadłam i napisałam te 10 rzeczy: po pierwsze, koty wróciły, czyli nie zamarzną; po drugie, mam telefon, z którego mogę zadzwonić. Pół roku temu znalazłam tę kartkę i rozpłakałam się. A z perspektywy czasu myślę, że nic lepszego nie mogło mi się wtedy zdarzyć.
Czyżby nastąpił przełom i początek nowego życia?
KATARZYNA GROCHOLA: Tamten mężczyzna spowodował, że wyprowadziłam się z Warszawy. A ogród i dom, w którym teraz mieszkam, powstał dzięki temu, że on kiedyś wyjechał z jakąś panną. Odeszłam i zaczęłam żyć na własny rachunek. I nawet moja córka, która miała żal o tę wyprowadzkę ze stolicy, mówi, że dobrze się stało.
To w tych trudnych czasach powstały radosne książki o Judycie. Trochę na przekór rzeczywistości.
KATARZYNA GROCHOLA: Musiałam jakoś się ratować. W Judycie jest ten mój kawałek, który pozwalał mi przetrwać trudne momenty.
Czyli optymizm?
KATARZYNA GROCHOLA: Ja pani to wytłumaczę na przykładzie. Pewnego razu jechałam kolejką podmiejską. Był marzec, 8 stopni mrozu, w wagonie breja z roztopionego śniegu. Wszyscy cuchnęliśmy, bo ubrania parowały. A ja myślałam: "Co tu udawać, że świat jest fantastyczny? Jestem zmęczona, zarabiam 850 zł, jeżdżę do pracy 30 km. Nie jest fajnie". I nagle wszedł do wagonu facet. W walonkach, szarej kurtce, zmęczony jak my, z szarym pudłem. Raptem to pudło mu pękło, a z niego wysypało się 50 kurczaczków! One po prostu były żywym złotem: śliczne, radosne, kwiląc, rozbiegły się po wagonie. Ludzie zaczęli się uśmiechać, łapali je, żeby żadnemu nic się nie stało. A ja pomyślałam: "Kurczę, przecież to dla mnie!".
W jakim sensie?
KATARZYNA GROCHOLA: Żebym pojęła, że się ograniczyłam w myśleniu: do tej kolejki, nędznej wypłaty, brei w wagonie. Nie jest tak - świat jest inny! A obok stała znajoma. Spojrzałam na nią i powiedziałam: "Patrz!". Bo świat zaczął być piękny. A ona: "Patrz! Idiota. Kurczaki kolejką wozi". I wtedy zrozumiałam, że świat jest naprawdę taki, jakim my go widzimy, Te kurczaki dla jednych były idiotyzmem, a dla mnie znakiem, że za chwilę wszystko się zmieni, że idą święta, będzie ciepło. Cała Judyta upleciona jest z takich kawałków. Oprócz faceta, którego poznała, tam nie ma ani jednej wymyślonej sytuacji.
A ile prawdy jest w najnowszej książce "Trzepot skrzydeł". Ona nie bawi - jak przygody Judyty - raczej 'rozpłakuje".
KATARZYNA GROCHOLA: Bo to jest powieść o niedobrej miłości. Bohaterka ma wspaniałego - zdawałoby się - męża, którego zazdroszczą jej koleżanki. I tylko ona wie, że za zamkniętymi drzwiami facet się zmienia nie do poznania. Jej życie staje się koszmarem, a ona nie potrafi go przerwać. Wszystko, co tam opisałam, zdarzyło się.
Pani się to przytrafiło?
KATARZYNA GROCHOLA: Nawet gdyby tak było, nie odpowiem, bo to nie autobiografia, tylko powieść. Ale wystarczy się rozejrzeć, aby zobaczyć, jak wiele wokół manipulacji, toksycznych związków, słownej przemocy. Być może tam, gdzie nasz wzrok nie sięga, zmienia się ona w przemoc już nie słowną. Mam znajome w podobnej sytuacji. Ładne, wykształcone, żony przystojnych, "wielojęzycznych" mężów. I tylko one wiedzą, jak jest naprawdę.
W książce jest scena, w której mąż karci bohaterkę za to, że podała mu inne mleko, niż on pija...
KATARZYNA GROCHOLA: Powstała jako pierwsza. Kiedyś u znajomych usłyszałam wymianę zdań między mężem i żoną, od której ciarki przeszły mi po plecach. W domu natychmiast to rozpisałam. Tak się zaczęło.
Katarzyna Grochola
Każda jej powieść - a dotychczas wydano ich sześć, w tym "Nigdy w życiu", "Ja wam pokażę", "A nie mówiłam!" - okazała się bestsellerem. Na ich podstawie nakręcono dwa filmy i serial. W tym tygodniu ukaże się kolejna, zatytułowana "Trzepot skrzydeł". Urodziła się w Krotoszynie. Nim zajęła się pisaniem, pracowała jako salowa, aktorka, dyrektor składu celnego, konsultantka w biurze matrymonialnym, pomocnik cukiernika, specjalista ds. szkoleń w fundacjach demokracji lokalnej. Przez wiele lat odpowiadała na listy od czytelników w czasopismach "Jestem" oraz "Poradnik domowy". Jest mamą dziennikarki Doroty Szelągowskiej i babcią sześcioletniego Antosia.