Reklama

Sukces odniosła po 40. Wcześniej los dał jej w kość: zdradzona przez mężczyznę, nie miała pracy i pieniędzy.

Reklama
Myślisz czasem: „Widzicie, mnie się udało, a wam nie!”?

Katarzyna Grochola: Myślałam tak parę razy pod adresem byłego faceta, który marzył, żeby występować w radiu. Ale to mnie zaprosił do swojej audycji Wojciech Mann. I wtedy przyszło mi do głowy: „No, jak usłyszysz, to cię skręci”. Ale już trzy minuty później przyszła refleksja: „Daj spokój. To niedobre dla ciebie”.

Sądzisz, że to, co myślimy, wraca do nas?

Katarzyna Grochola: Tak. Ale miewałam złe myśli, oj, miewałam. Gotowało się we mnie, kiedy czułam się odrzucona i oszukana. To wtedy koleżanka kazała mi na jedną złą myśl o kimś wynajdywać siedem dobrych. Pomogło. Do dziś, gdy ktoś mnie wkurzy i pomyślę: „A to głupia”, to potem szukam siedmiu dobrych określeń: no, może głupia, ale dobra, czasami bezinteresowna itd. Staram się uniknąć myślenia typu: świat jest zły, wszyscy mnie krzywdzą, muszą być ukarani.

Łatwo jest myśleć pozytywnie osobie sławnej i bogatej.

Katarzyna Grochola: Raczej popularnej i zamożnej. Niby tak jest, a mimo to w niedzielę nie mogę znaleźć lekarza, jak każdy w Polsce. Ostatnio wróciłam znad morza z uczuleniem i szukałam bez skutku, aż sobie przypomniałam, że mam kuzynkę lekarkę. Spotkałyśmy się w kawiarni, obejrzała mnie w łazience i przepisała leki. Zatem sukces czy nie sukces – w życiowych sprawach nadal mam jak wszyscy. A w ogóle to... jest nieźle. Jestem zdrowa. Bywam szczęśliwa. Córka ma cudowną rodzinę. Mam sympatycznych znajomych, dom w Milanówku, kawałek ziemi, na którym sadzę drzewa. Mam też poczucie bezpieczeństwa finansowego. Ale 10 lat temu, gdy furorę robiła powieść „Nigdy w życiu”, nie czułam żadnego sukcesu.

Czym byłaś zajęta?

Katarzyna Grochola: Sobą, bo chodziłam na psychoterapię. Wyszłam już z dołka po toksycznym związku i próbowałam ustalić, dlaczego pakuję się w takie szkodliwe sytuacje.

A kiedy pomyślałaś: „Kurcze, jestem znaną pisarką”?

Katarzyna Grochola: W kibelku biblioteki na Śląsku. Pojechałam na spotkanie z czytelnikami. Pani, która sprzątała w toalecie, na mój widok westchnęła: „Boże, pani Grochola! No, nikt mi nie uwierzy”. Taka olbrzymia radość była w jej oczach, że się wzruszyłam.

Szastasz pieniędzmi?

Katarzyna Grochola: Raczej nie. Gdy zbliżają się wakacje, myślę: „Tak będzie pięknie w moim ogrodzie – po cholerę mam jechać nad Adriatyk, gdzie jest 40 stopni?”.

Boisz się, że to dobro, które przyszło, minie?

Katarzyna Grochola: Poczucie spełnienia nie minie, ono jest we mnie. Będę pisać zawsze, nawet jeśli nie będę tak popularna.

No dobrze, a popełniasz jakieś drobne szaleństwa?

Katarzyna Grochola: Uczę się grać na pianinie. Wiem, że nigdy nie będę dobrze grać, ale marzyłam o tym i teraz mogę to realizować. Już nie muszę wybierać między zapłatą za godzinę nauki a tym, co włożyć do garnka.

Twój wnuczek, Antoś, również gra.

Katarzyna Grochola: Antoś jest lepszy. Chodzi do szkoły muzycznej. Ślicznie gra, no i ma słuch. Ostatnio zagrał mi jakiś utwór i spytał, czy ja też czegoś się nauczyłam, może bym mu zagrała. No to sześć tygodni się uczyłam Plaisir D’Amour i zagrałam, a kiedy dumna opuściłam ręce, powiedział: „Babuniu, a nie lepiej zagrać to, co już potrafisz?”.

Czy mężczyzna, z którym jesteś, to ten na zawsze?
Reklama

Katarzyna Grochola: Jesteśmy razem już 5 lat, więc chyba tak zostanie. Wyjdziesz za niego? Teraz jestem narzeczoną. Krzysztof oświadczył się, przyjęłam pierścionek. Ale nic nigdy nie wiemy na pewno.

Reklama
Reklama
Reklama