Katarzyna Glinka: Ekomamą raczej nie będę
Ciągle pracuje na pełnych obrotach, biega na castingi, gra w filmach i teatrze. Ale wie, że przed nią najważniejsze zadanie w życiu. Kasia Glinka przygotowuje się do szczególnej roli: za chwilę zostanie mamą.
- Ida Dawidowicz, Claudia
Pani Kasiu, ciąża już nie jest tajemnicą?
Katarzyna Glinka: Nie! (śmiech)
Do kogo najpierw zadzwoniła Pani z tą wiadomością?
Katarzyna Glinka: Oczywiście do męża, Przemka. Oboje jesteśmy bardzo emocjonalni i taka była reakcja (śmiech). To wielka radość, zwłaszcza że decyzja o dziecku była świadoma.
I to teraz, kiedy rozkręca się Pani aktorsko?
Katarzyna Glinka: Pewnych decyzji nie warto odkładać w nieskończoność, bo może się okazać, że jestem rozchwytywaną aktorką grającą w serialach, filmach, lecz bez tego, co – według mnie – w życiu najważniejsze. A lata szybko lecą... Wierzę, że propozycje po prostu będą się pojawiać. Teraz najważniejsza przede mną rola: rola matki . Rodzina i dzieci są w moim życiu ważne, są czymś, bez czego sobie siebie nie wyobrażam.
Pojawiło się już w głowie myślenie: „jaką będę mamą; czy zakładać dziecku pampersy czy prać tetrę w hinduskich orzechach?”.
Katarzyna Glinka: Ekomamą raczej nie będę i pampersów sobie nie odmówię (śmiech). Ekologia jest ważna, ale- pampersy to po prostu wygoda. Postaram się pogodzić pracę z wychowaniem dziecka. Na pewno będę słuchała intuicji. Uważam, że ona człowieka prowadzi najlepiej. Oczywiście pojawiają się w mojej głowie pytania, czy będę dobrą mamą. Idealną na pewno nie, nie można uniknąć błędów. Ale wychowam dziecko tak, by miało poczucie, że jest kochane, że mu ufamy i że ono może nam ufać.
Czyli dużo chwalenia?
Katarzyna Glinka: I dużo pozytywnego motywowania! By miało szczęśliwe i radosne dzieciństwo. To wstęp do udanej dorosłości i człowieczeństwa.
Myśli Pani o tym, że teraz wszyscy będą udzielać rad, dotykać brzucha?
Katarzyna Glinka: Najbardziej bawi mnie wróżenie: będzie chłopiec czy dziewczynka. Rady przyjmuję, ale i tak będę kierować się swoim wewnętrznym głosem.
Ciąża narzuciła jakieś ograniczenia?
Katarzyna Glinka: Nie! To już drugi trymestr. Mam dużo więcej siły. Jestem w stanie pracować na planie cały dzień, potem biegnę do teatru. Nie wymagam ulgowego traktowania. Natura jest dla mnie łaskawa. Może jestem stworzona do bycia w ciąży (śmiech).
„Claudia” kończy 18 lat. Pamięta Pani siebie w tym wieku?
Katarzyna Glinka: Dla mnie ten moment nie miał znaczenia przełomowego. Nawet nie odebrałam dowodu osobistego. Nie czułam potrzeby zachłyśnięcia się wolnością, bo moi rodzice nigdy nie ograniczali mi swobody. Na osiemnastkę urządziłam z koleżanką imprezę prawie weselną: dancing z orkiestrą w restauracji w moim rodzinnym Dzierżoniowie. Bawiła się cała rodzina, przyjaciele i znajomi. Rodzice nie sprzeciwiali się moim pomysłom. Nie było murów, które musiałam przeskakiwać. Jeździłam z koleżankami na koncerty do Wrocławia i rodzice nigdy nie dali mi szlabanu: nie jedź, to niebezpieczne. Byłam osobą zdecydowaną, wiedziałam, czego chcę, sama podejmowałam decyzje. Jeżeli chciałam chodzić na tenis, konie czy grać na pianinie – to się na te zajęcia zapisywałam. Rodzice widzieli, że mam imperatyw do działania, i nie przeszkadzali mi się rozwijać. To cenne w wychowywaniu dzieci, i ja też tak chcę postępować jako mama. Ale najpierw trzeba dobrze poznać własne dziecko, żeby wiedzieć, jakimi metodami je wychować. Odkąd pamiętam, mam świetne relacje z mamą, bazujące na zaufaniu i przyjaźni. Zawsze wiedziałam, że cokolwiek się dzieje w domu czy szkole, ona zawsze stoi murem za mną. Czasem podejmowałam dziwne decyzje i bywało, że tata się buntował. Ale mama potrafiła go przekonać. Tak było, gdy nie zdałam za pierwszym razem do szkoły aktorskiej. Widziałam: tata by wolał, żebym poszła na konkretne studia. Ja jednak zdecydowałam się spędzić w Warszawie rok, chodząc na kursy aktorskie.
Ktoś mógłby powiedzieć: rok w plecy.
Katarzyna Glinka: A ja chciałam osiągnąć to, co sobie założyłam. Mimo że ten pomysł nie do końca podobał się tacie, nie usłyszałam: „Na to pieniędzy nie damy”. Dzięki temu dziś nie żałuję, że nie spróbowałam.
I jest Pani aktorką. Jak Pani sądzi – jak widzą Panią reżyserzy? Szufladkowanie to przekleństwo dla aktora.
Katarzyna Glinka: Staram się zawalczyć o siebie. Przyjmować zawodowo takie propozycje, które pokażą inną stronę mojego emploi. Bo czasem ta zewnętrzność ogranicza. Zwłaszcza na początku dostawałam role miłych i sympatycznych dziewczyn, i tak byłam postrzegana. Na szczęście w porę się zorientowałam, że nie jest to dla mnie najlepsza droga. Oczywiście, nie jestem w stanie przekonać wszystkich jednego dnia. Dlatego np. w teatrze staram się grać zupełnie odmienne role i zapraszać na spektakle producentów, reżyserów. To chyba zaczęło już dawać rezultaty, bo dostaję propozycje ról dziewczyn z pazurem, dojrzalszych.
Szukając pracy, długo pukała Pani do drzwi teatrów w Olsztynie, Warszawie. Iza Kuna przyznała kiedyś, że gdy nie mogła znaleźć pracy, unikała chodzenia na spektakle jako widz, by nie widzieć kolegów z roku na scenie. To ją bolało, zazdrościła.
Katarzyna Glinka: Do dziś dyrektor Karwiński, gdy się gdzieś spotkamy, wspomina dzień, kiedy zapukałam do jego drzwi . „Wszystkie aktorki, które do mnie przychodziły, były pięknie ubrane, uczesane, umalowane. A ty przyszłaś bez makijażu, w czapce bejsbolowej, wyglądałaś jak chłopak, i powiedziałaś: – Panie dyrektorze, we mnie jest potencjał, proszę go wykorzystać!” (śmiech). I to go tak rozbawiło, że dał mi pierwszą rolę i etat. Dziś proszę producenta, reżysera, by zechciał obejrzeć mnie na zdjęciach próbnych. Na niczym innym mi nie zależy. O to walczę. To jest mój klucz do sukcesu, a nie pojawianie się co tydzień na okładkach kolorowych czasopism czy epatowanie markowymi torebkami. Jedyna rzecz, na której się skupiam, to dać sobie szansę pokazania się na castingu. To rodzaj sprzedaży. Przyjęłam ją jako element zawodu.
Bywa upokarzająco?
Katarzyna Glinka: Tylko wtedy, gdy podchodzi się do tego bardzo osobiście, emocjonalnie. Tak było ze mną na początku, ale kilka lat temu powiedziałam sobie: „Będę do tego podchodzić profesjonalnie. W tym zawodzie co chwilę trzeba umieć się sprzedać”. Zwłaszcza że nie chcę do końca życia być brana pod uwagę tylko ze względu na urodę. Bo przecież i ta część mojego emploi będzie się zmieniać. Gdyby jakiś producent zobaczył, jak wyglądam, wstając rano, to już by mnie nie postrzegał jako laleczkę (śmiech).
Daje Pani z siebie wszystko, a tu się nie udaje. Co wtedy?
Katarzyna Glinka: To, co do nas przychodzi, w dużej mierze nie jest zależne od nas samych. Nawet jeśli świetnie wypadniemy na castingu czy zatelefonujemy do producenta. Tysiąc zależności spowoduje, że i tak zagra ktoś inny. I pojawia się pytanie: „Dlaczego to ona dostała tę rolę? Ja bym zagrała lepiej”. Tłumaczę sobie wtedy, że taka jest moja karma. Widocznie mnie nie było to pisane. Polecam tę metodę koleżankom, bo czasem widzę je strasznie sfrustrowane. A trzeba sobie wytłumaczyć, że to nie ma nic wspólnego z brakiem talentu.
Jest Pani przedsiębiorcza, z inicjatywą...
Katarzyna Glinka: To wynika z charakteru; siedzenie bezczynne i biadolenie, że się nic nie dzieje, to nie mój styl. Nie zawsze jest pięknie, ale koniec końców ja się zawsze w sobie zbieram. Przemek śmieje się ze mnie, że mam jakiś rodzaj niespełnienia: „Ty nigdy nie masz dość”. Myślę sobie, że to dobra cecha. Większość aktorów osiągających sukcesy to ludzie, którzy mają w sobie to niespełnienie. Lubię pracować w teatrze, bo tam nad rolą można pracować długo, premiera wcale nie finalizuje pracy nad postacią. Sama widzę, jak po roku grania zmieniam się, jak dochodzę do tego, kim ta postać tak naprawdę jest. Bardzo lubiłam siebie w roli Hermii w „Śnie nocy letniej”. Teraz w „Kiedy Harry poznał Sally” gram przyjaciółkę Sally, dziewczynę z pazurem, kompletną wariatkę! Lubię swoją komediowość, to mój potencjał, jeszcze nieodkryty dla szerokiej publiczności. Zawsze mnie cieszy, kiedy po przedstawieniu przychodzą widzowie i mówią, że totalnie ich zaskoczyłam.
Dużo zrobiłaby Pani dla roli?
Katarzyna Glinka: Gdzieś przeczytałam: „Glinka dla roli zrobi wszystko”. Przecież to nie jest dziwne! Dla aktora ciało to warsztat. Może się ogolić na łyso, przytyć, zgolić brwi. To jest aktorstwo, a nie – że pokazujemy się w nowych butach. Ale mnie jeszcze nikt nie poprosił, bym dla roli się „poświęciła”.
Może reżyserzy boją się: „Taka ładna, na pewno się nie zgodzi”.
Katarzyna Glinka: Trochę tak. Trudniej jest zauważyć potencjał w osobie, do której przylgnął wizerunek „ładnej”. I ja to czuję. Ale mogę tylko skrupulatnie grzebać w sobie. Poza tym jestem nieustającą optymistką. I wiem, że to kiedyś udowodnię! Dla mnie wyzwaniem byłoby zagrać alkoholiczkę czy psychopatkę. Osobę emocjonalnie niezrównoważoną. Taka rola to marzenie.
Urodę odziedziczyła Pani po prababci Gruzince. To ta wyrazistość zdecydowała, że została Pani ambasadorką Garniera?
Katarzyna Glinka: Nie tylko. Zrobiono badania i okazało się, że kobiety najchętniej widziałyby mnie jako „twarz” tej marki. Zdecydowała więc sympatia widzów. To miłe, choć do tzw. popularności staram się zachować dystans.
Niedługo zobaczymy Panią w filmie „Wyjazd integracyjny”.
Katarzyna Glinka: To komedia omyłek, której bohaterami są pracownicy pewnej korporacji. Gram byłą fotomodelkę, muzę światowych fotografów, postrzeganą przez mężczyzn tylko jako ładny dodatek. Wcale nie jest jej z tym łatwo.
Czy przygotowując się do roli, podpytywała Pani męża o pracę w korporacji i o takie wyjazdy?
Katarzyna Glinka: Nie musiałam, sam mi opowiadał (śmiech). Jak ludzie zrywają się z łańcucha, przekraczają granice, a potem wracają do swego oficjalnego życia. Przemek już w korporacji nie pracuje, ma własną firmę. Jestem spokojniejsza! Śmieję się, oczywiście. A tak na poważnie: wszystko zależy od człowieka. Nie można z nikim żyć bez zaufania. Ja też często wyjeżdżam i Przemek też musi mi ufać.
Bliskość z innym aktorem na planie rodzi pokusy? Z pani gorącą krwią, otwartością, urodą...
Katarzyna Glinka: Pokusa jest, ale aktor tę emocję musi wykorzystać do wiarygodnego zagrania danej sceny. Czasem jest przecież odwrotnie – nie ma tej pokusy, a trzeba zagrać namiętność, miłość, uczucie. Żeby widz widział, że bohaterowie naprawdę się kochają. Aktor powinien to umieć zrobić. To się nazywa profesjonalizm. W życiu aktora ważne jest, by oddzielić granie od życia. W teatrze czy filmie im lepiej się zagra, tym większe dostaje brawa. W życiu nagradza się szczerość i prawdziwe uczucie. My z Przemkiem jesteśmy ze sobą już 10 lat i mam nadzieję, że jeszcze wiele szczęśliwych przed nami.
W najbliższym czasie będzie Pani skupiona na dziecku, domu, a mąż będzie zarabiać na rodzinę. Taki podział Pani odpowiada?
Katarzyna Glinka: Mimo umiłowania niezależności uważam, że w sytuacji, kiedy kobieta zostaje matką, na mężczyznę powinien spaść obowiązek zadbania o ognisko domowe. Przecież pojawi się na świecie dziecko, bezbronne, owoc wspólnej miłości, i razem powinniśmy się nim zająć tak, jak robiły to miliony rodzin przed nami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której prosto ze szpitala jadę do teatru czy na plan, żeby udowodnić sobie… no właśnie – co?
„Kasia Glinka tylko w domu” to scenariusz do przyjęcia?
Katarzyna Glinka: O, nie! Nigdy nie zrezygnuję z aktorstwa! Mam jednak nadzieję, że zdrowie moje i dziecka pozwoli mi na szybki powrót do pracy. Być może na plan będziemy jeździć we dwoje: ja i dziecko.
1 z 4
glinka1
2 z 4
glinka2
3 z 4
glinka3
4 z 4
glinka4