Reklama

W jej domu nigdy się nie przelewało. Podkreśla, że już jako nastolatka chciała się uniezależnić, żeby odciążyć rodziców. – Pasjonowała mnie muzyka, kupowałam dużo kaset, na które chciałam zarobić – zaczyna wokalistka. – Jak to robiłam? W wieku 14–15 lat śpiewałam z koleżanką w zespole pod opieką gitarzysty i klawiszowca – znajomych rodziny. Jeździliśmy po nadmorskich kurortach, głównie w okolicy rodzinnego Koszalina. Zdarzało się, że do domu wracaliśmy nocą. Nasi rodzice zgadzali się na to, bo byłyśmy pod opieką dorosłych. Pierwsze pieniądze zarabiałam więc w ogródkach gastronomicznych, śpiewając hity lat 90.: Whitney Houston, Mariah Carrey, Toni Braxton, Kelly Family. Za trzygodzinny występ dostawałam – bagatela! – 50 zł! Cieszyłam się, bo mogłam kupić – oprócz kaset – np. fajną bluzkę.
Przygoda Kasi z zarabianiem zaczęła się ciut wcześniej, gdy miała 12 lat. – Jako fanka malin i truskawek z przyjaciółką Anią zbierałam te owoce. Właścicielami upraw byli znajomi rodziny, czułyśmy się więc bezpiecznie. Wystarczyło podjechać na rowerze i zagadnąć, czy nie potrzeba rąk do pracy. Układ był prosty: część zbierałyśmy na sprzedaż, a część, aby zabrać do domu. Czasem więcej zjadłyśmy, niż uzbierałyśmy! Żeby zarobić 100 złotych, pracowałyśmy kilka dni po kilka godzin – śmieje się Kasia.
Jeszcze jako uczennica podstawówki przyszła wokalistka została hostessą. – Mam w życiorysie też taki epizod! Pracowałam w pierwszych w Polsce hipermarketach. Miałam zaledwie 14 lat, ale wyglądałam dojrzalej. Od kandydatek wymagano, abyśmy były szczupłe i miały ponad 170 cm wzrostu. Na castingi przychodziłam w butach na obcasach. Musiałam zaliczyć kurs, na którym tłumaczono, do kogo podchodzić w sklepie, jak zaczynać rozmowę z klientami i jak ją prowadzić. Zaczepiałam więc ludzi i namawiałam do zakupów. Największe sukcesy odniosłam w... makaronie! Początkowo się martwiłam, jak ja, nieśmiała dziewczyna, zdołam ludziom go wcisnąć, ale wczułam się w rolę tak bardzo, że hipermarkety dzwoniły, ponawiając propozycje – wspomina wokalistka. – Płacono od godziny, ale sama wyznaczałam sobie limit, ile dziennie pracuję.
Zawsze byłam zadaniowcem: wszystko na 100 procent! W hipermarketach mogłam wytrzymać nawet 12 godzin, a potem w domu miałam wrażenie, że odpadną mi nogi. Ale cel był jasny: zbierałam na profesjonalny mikrofon. W jeden dzień wyciągałam nawet 100 zł.
Jako 17-latka Kasia wygrała „Szansę na sukces”, zmieniła szkołę i z Koszalina przeprowadziła się do stolicy. Po maturze zaczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim. – W Warszawie śpiewałam w chórkach, nagrywałam reklamy. Bardzo chciałam zatrudnić się jako kelnerka, ale nigdzie nie zostałam przyjęta. Pewnie dlatego, że byłam już znana z „Szansy na sukces”. Od właścicieli knajp słyszałam, że byłabym świetną kelnerką, ale oni się bali, że klienci będą mnie zaczepiać, a ja ich rozpraszać. Dziś wiem, że każda praca, której się wtedy podejmowałam, była dobrą lekcją życia: jak gospodarować pieniędzmi, planować wydatki i oszczędzać – kończy Kasia.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama