Reklama

Weszłam do Twojego domu i poczułam się jak zaczarowana. To miejsce jest niewiarygodnie magiczne! Przyznaj się, Justyno, Ty jednak jesteś czarodziejką.

Reklama

Może trochę. Niewykluczone też, że kiedyś byłam czarownicą (śmiech). Te czarne włosy, pokaźny nos... Muszę tylko pożyczyć miotłę od Harry’ego Pottera (śmiech). Jedno jest pewne: staram się, żeby mój dom był pełen dobrej energii. Wierzę też, że strzegą go dobre anioły. Czuję, że one towarzyszą nam nieustannie. Można je poprosić o ochronę miejsca, w którym zależy ci na przepływie dobroci i miłości. Takim miejscem zawsze był i będzie dla mnie dom.

Inne metody ochrony domu? Odczarowania go?

Kwiaty… Ogrom kwiatów. Kiedy przekwitają, przywożę nowe. Te, które mają cebulki, sadzę w ogrodzie. Oddające mi ostatnie płatki storczyki podcinam nad trzecim kolankiem i wstawiam je do wiaty, a tam dojrzewają sobie do tego, żeby puściły nowe pędy i znowu cieszyły oko domowników. Dlatego u nas storczyki pięknie kwitną i jest ich mnóstwo. Kocham te kwiaty.

I dlatego w Twoim domu jest trochę jak w ogrodzie botanicznym albo w oranżerii. Jest wilgotno, ciepło i pachnąco.

Zimą każdy tęskni za wakacjami, a my mamy na to sposób: dom jest pełen słońca, więc dzieciaki rozkładają kolorowe maty, Leo przygotowuje owocowe „drinki” i leżymy pod palmami w środku zimy (śmiech). Jak nasi synowie byli mali, to była to nasza ulubiona wspólna zabawa. Mieliśmy palmy, mocne, gorące słońce zza szklanego dachu. Zamiast białego koloru widzieliśmy niebieskie niebo, a przy odrobinie wyobraźni i morze udało się zobaczyć. A raz nawet rekina!!! (śmiech)

A dlaczego w Waszym domu jest tak mało mebli?

Uwielbiam przestrzeń i o taki dom poprosiłam Maćka, a ponieważ talentu mu nie brakuje (mąż Justyny Maciej jest architektem – przyp. red.), zbudował dom moich marzeń. Pełen słońca, zieleni i dobrze zorganizowanej przestrzeni, gdzie można nawet grać w piłkę!

Pomiędzy roślinami w salonie widzę właśnie kilka piłek futbolowych.

Mój syn Leo jest wielkim entuzjastą futbolu i sam też ostro ćwiczy. Nie tylko na treningach, ale też nieustannie z tatą w domu, w ogrodzie, na wakacjach. Ale najzabawniej jest, jak komentuje mecze. Umieramy ze śmiechu!

Jest w tym domu coś szlachetnie prostego, bez zadęcia. Spodziewałam się...

…miliona puzderek?

Tak. A tu zobaczyłam szlachetną prostotę. Bezpretensjonalność.

Oboje nie przywiązujemy wagi do rzeczy. Maciek jest minimalistą, a ja się tego uczę (śmiech). Za to uwielbiamy te chwile, kiedy dom wypełnia się przyjaciółmi i zaczynamy razem gotować. Zimą wszyscy kręcą się wokół kuchennego pieca zbudowanego według dawnych zasad przez prawdziwego wiejskiego zduna. Daje tyle ciepła i ma piękny zapach naturalnego drewna. Poza tym zawsze coś dobrego się na nim gotuje i przepięknie pachnie w całym domu. Latem wygrzewamy się na słońcu w ogrodzie otoczonym brzozami i pachnącymi łąkami, których pełno dokoła.

Ten dom to Twój azyl, miejsce schronienia?

Jak każdy prawdziwy dom…

A nie czujesz się trochę pustelnicą?

Nie i nie tęsknię za miastem, dlatego że moja praca polega na nieustannym kontakcie z ludźmi. Więc żeby usłyszeć samą siebie, muszę czasem od tego uciec. Naprawdę kocham ludzi i lubię z nimi przebywać. Dużo koncertuję i szczerze to uwielbiam. Niemniej jednak jest różnica pomiędzy przebywaniem z ludźmi, którzy podziwiają cię za to, jakim jesteś artystą, a byciem wśród ludzi, którzy kochają cię bezwarunkowo za to, że po prostu jesteś. Przez 10 lat nie mieliśmy ani telefonu, ani internetu, bo był tu fatalny zasięg, więc wracaliśmy do domu i nie mieliśmy kontaktu ze światem. Mieliśmy kontakt ze sobą. Żeby usłyszeć siebie, każdy z nas musi mieć czasem chwilę ciszy dokoła.

Rzeczywiście nie widzę telewizora ani komputerów, ale za to zauważyłam w Waszej sypialni przy łóżku Pismo Święte. Wszyscy mają kryminały, gazety, a u Was – Stary Testament...

Człowiek jest istotą duchową i bez miłości i wiary zawsze będzie czuł się niepełny. Staram się powoli poznawać księgi Wedy, Koran, Torę, Pismo Święte. Staram się zrozumieć i uszanować każdy przejaw ludzkiej duchowości i dążenia do zbawienia duszy. Dlatego tak wyjątkowa jest dla mnie okładka mojej najnowszej płyty, która powstała w Indiach, w miejscu, w którym stykają się trzy wielkie religie: chrześcijaństwo, hinduizm i buddyzm, który rozumiem bardziej jako filozofię niż religię. To nie jest religijna płyta, to po prostu moje piosenki, ale jedna z nich nosi tytuł „Maria Magdalena” i jest fragmentem gnostycznej Ewangelii Marii Magdaleny, w której Maria pyta Jezusa: „Co jest grzechem, Panie?”. Jezus odpowiada: „Nie ma grzechu. To wy sprawiacie, że grzech istnieje (…)’’.

Mówisz o grzechu, ale ja chciałabym z Tobą porozmawiać o cierpieniu, bo jesteś po trudnym roku, pokonaliście chorobę męża. Religia jest nam potrzebna, bo nadaje sens cierpieniu?


Potrzebna jest nam przede wszystkim wiara w to, że wszystko, co dzieje się dokoła, ma swój sens, ale też potrzebna nam jest wiara w to, że sami tworzymy otaczający nas świat. Nie wiem, czy cierpienie uszlachetnia. Dla jednych będzie drogą duchowego rozwoju, dla innych traumą, z której trudno się podnieść. Zawsze jednak przewlekła choroba pozostanie dla nas nauką cierpliwości, zaufania własnym siłom. Jeśli czegoś doświadczamy, na cierpienie innych patrzymy z wielką uwagą. W tym roku wspomagam Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci w Rzeszowie. To miejsce pomimo ciężkich chorób dzieci pełne jest dobrej energii, sympatii i oddania personelu, który na co dzień stara się ulżyć dzieciom w cierpieniu. To też miejsce, do którego rodzice mogą przywieźć dzieci na jakiś czas, żeby móc odsapnąć, wyjść na chwilę z domu, zobaczyć siebie nie tylko przez pryzmat choroby. Historia kobiety, która prawie 12 lat nie wychodziła z domu, opiekując się chorym dzieckiem, uświadomiła mi dobitnie, że takie hospicjum jest potrzebne. Bo kiedy ta kobieta wróciła po tygodniu, nie mogła przestać płakać ze szczęścia, że miała możliwość znowu zobaczyć świat, zostawiwszy dziecko w miejscu, w którym ma najlepszą opiekę.

Na swojej płycie śpiewasz: „Demony istnieją, ale nie można pozwolić im za wysoko wzlecieć”.

Cała płyta „XV” opowiada o dwoistości natury ludzkiej. Myślę, że każdy z nas ma świadomość tego, że tyle w nas anioła co i diabła, ale to przecież od nas zależy, komu pozwolimy zająć nasze serce i komu wzrastać. Mamy wolną wolę...

Wydałaś świetną płytę z nowymi aranżacjami piosenek. To rzadkość, że zarówno fani, jak i krytycy są zachwyceni! Pracując nad nią, musiałaś spojrzeć na siebie, swoją pracę z dystansu.

Tworząc muzykę, przede wszystkim kieruję się instynktem, słucham intuicji, wsłuchuję się w siebie, a potem szukam dobrych producentów, o podobnej do mnie wrażliwości, którzy mają otwartą głowę i pasję! Do „XV” zaprosiłam ich aż siedmiu. Są to: Mimofoni, Digit All Love, BiPolar Bears, Michał Bshosa Brzozowski & Easy Audio, Idiot Head, Agim Dzeljilji, Agnieszka Lach. Cudowni, utalentowani ludzie, z którymi praca była fantastycznym doświadczeniem i możliwością zrobienia kroku w przyszłość.

Co nowego zrozumiałaś na swój temat, podsumowując swoje ostatnie 15 lat na scenie? Jakie wnioski wyciągnęłaś po trudnych doświadczeniach?

Staram się jak najmniej denerwować głupotami, pilnuję, żeby moja głowa była pełna dobrych myśli i uczuć. Staram się też nie oceniać innych i zamykać zaległe sprawy, żeby móc iść z otwartym sercem do przodu. I wciąż się tego uczę. Jestem w pół drogi do tego, żeby stać się oazą spokoju. Bywam wzburzona i czasami przeklinam jak szewc. A potem wstyd mi za siebie.

Czym jest dla Ciebie kariera? Po tych latach, po doświadczeniu macierzyństwa, po trudnym ostatnim roku?

Dla mnie kwintesencją życia jest miłość. I nic nigdy nie było od niej ważniejsze. Popularność jest czymś, co przyniosły moje piosenki, i jestem za to wdzięczna losowi – bo są chwile, w których dzięki nim mogę więcej.

Patrzę na Wasze wspólne zdjęcie ze ślubu wiszące przed sypialnią i muszę powiedzieć, że od razu widać, że jesteście dwiema indywidualnościami, dwójką artystów. To może być wyzwanie dla związku.

Każdy związek dwojga ludzi jest wyzwaniem. Wypowiadając sakramentalne „tak”, nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, że małżeństwo zawsze opierać się będzie na chęci porozumienia dwóch osobnych jednostek. Dopóki nie brakuje między nimi miłości i „chemii”, wszystko uda się naprawić, wybaczyć, raz jeszcze zrozumieć. Miłość jest wielką siłą… Właśnie jesteśmy w trakcie kolejnych zdjęć do mojego najnowszego programu dla Polsat Café „Ach, co to był za ślub”, gdzie jako fotograf towarzyszę z aparatem zakochanym w dniu ich ślubu. To niesamowite uczucie obserwować z boku emocje, które towarzyszą im tego dnia.

Zauważyłam też, że w Twoim domu jest niewiele Twoich zdjęć...

...a złote płyty leżą tam, gdzie buty, natomiast Fryderyki i Wiktory stoją na najwyższym parapecie. Żartuję, że przynajmniej mają chłopaki czas na długie rozmowy, bo tam im nikt nie przeszkadza i mogą robić, co chcą (śmiech). Myślę, że to wyraz mojego dystansu do swoich sukcesów i siebie samej. Króluję na scenie i to mi w zupełności wystarczy. W domu chcę być człowiekiem, który żyje w harmonii z innymi ludźmi.

Ale na Twojej płycie przewija się motyw, że życie jest jak koncert.

Życie jest pięknym koncertem! Doskonałą kompozycją każdego z nas. Sami piszemy symfonię, do której dobieramy dźwięki według własnego uznania.

Piosenki, które śpiewałaś 15 lat temu, opowiadają o zazdrości, zranieniu. Dużo tam niepokoju. Dziś patrzysz na to inaczej, prawda?

Tak było kiedyś, przyznaję. 15 lat temu byłam trochę inną kobietą. Na pewno czas mnie zmienił, zmienili mnie mężczyźni, których spotkałam po drodze. Z perspektywy czasu każdemu z nich jestem wdzięczna za te cenne, czasem bolesne lekcje, bo dzięki nim dziś jestem szczęśliwa, między innymi dzięki temu, że potra fię uszanować ich indywidualność i naturę.

Kim byłaś 15 lat temu? Kim jesteś teraz?

Na początku byłam przede wszystkim muzykiem i artystą. Kimś, kto był ze sceną związany nierozerwalnie. I potem, kiedy pojawili się nasi synowie, stałam się przede wszystkim mamą. Mama i miłość to najpiękniejsze słowa na świecie. I kiedy się je słyszy, i wtedy, kiedy wypowiada. Gdy patrzę teraz na swoje płyty z tego okresu, to myślę, że są nacechowane pewnego rodzaju miękkością. Zanim pokochałam całym sercem i usłyszałam słowo„mamo”, nosiłam w sobie poczucie pustki. Samotność jest piekłem, jeśli nie jest świadomym wyborem. Teraz, kiedy chłopcy podrośli i mają swoje sprawy, budzi się we mnie nowa energia do pracy, artystyczny pazur i chęć udowodnienia samej sobie, że mogę stworzyć jeszcze wiele poruszających kompozycji, zdobyć inny kawałek świata, nie ustawać w poszukiwaniach.

Muzyka pomaga Ci przetrwać trudne chwile?

Muzyka pomaga nie tylko przetrwać trudne chwile, pomaga żyć. Łączy ludzi o podobnej wrażliwości. Jest najważniejszą i najpiękniejszą częścią świata, w którym żyjemy.

Rozmawiałyśmy o przeszłości, ale spójrzmy teraz w przyszłość. Kim będziesz?

Tym, kim zawsze byłam… muzykiem. Tyle że teraz jeszcze bardziej bezkompromisowym. W wieku 40 lat szkoda poświęcać czas na rzeczy przeciętne, które nie poruszają słuchacza.

A gdzie komponujesz? W domu?


Natchnienie przychodzi w tak różnych miejscach, że kiedyś miałam przy sobie zawsze coś do pisania. Rysowałam pięciolinię, zapisywałam nuty, a potem powstawała piosenka. Dziś wystarczy, że mam przy sobie telefon.

Twoja definicja domu?

Reklama

Mam w swoim repertuarze piosenkę pt. „Wracam do domu”. Rzadko wykonuję ją na koncertach, bo trudno mi powstrzymać łzy i zawsze kosztuje mnie to ogrom energii, żeby dośpiewać ją do końca, nie płacząc przed publicznością. Dom jest wszędzie tam, gdzie pojawia się miłość, bliskość, bezpieczeństwo: „Wracam do domu, (...) bo wszystko, co mam, co dał mi świat, noszę w sobie, by kiedyś Ci dać…”.

Reklama
Reklama
Reklama