Jolanta Fraszyńska
Już nie krzyczy na ludzi, woli ich rozśmieszać. Uspokoiła emocje, nauczyła się brać. Oczekuje, że teraz mąż przygotuje romantyczną kolację.
- Gala
Pod kawiarnię w centrum miasta zajeżdża samochodem terenowym. Wysiada razem z Nastką, córką z pierwszego małżeństwa z Robertem Gonerą. Siedemnastolatka przerosła mamę. Przed aktorką spektakl w komedii Fredry, którego producentem jest Michał Żebrowski. Jola lubi bawić ludzi. Jestem Kaczorem Donaldem - śmieje się ze slapstickowej konwencji przedstawienia. W domu czeka na nią Aniela, córka z obecnego małżeństwa z operatorem Grzegorzem Kuczeriszką.
Jaką mamę zna Aniela?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Radosną.
Uspokajasz się przy niej?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Bardzo. Karmiłam Anielę półtora roku. Do tej pory mam taki rytuał "przytuleniowo-ssący". Wiem, że to mało wychowawcze, ale nie możemy sobie tego odmówić. Aniela była dzieckiem wyczekanym. Okres ciąży nie był łatwy, toteż nie umiałam się moim błogosławionym stanem odpowiednio rozkoszować i niepotrzebnie zaliczyłam kilka pomyłek wychowawczych, denerwując Anielę w brzuchu.
A jakich błędów uniknęłaś?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Przede wszystkim przedłużyłam sobie urlop macierzyński. Jako świadoma rodzicielka chciałam jak najdłużej być z dzieckiem. Nastka, moja starsza córka, musiała dzielić mnie z pracą.
To trudne dla maleństwa.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Teraz wiem, że dla dziecka jest to spustoszenie. Nie byłam świadoma tego jako młoda osoba. Ale wierzę, że wszystko jest po coś.
To znaczy?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Gdy Nastka była mała, bardzo dużo pracowałam, wchodziłam w zawód, bo wydawało mi się, że tak trzeba. Nastka mogła czuć się opuszczona. Ale nie chcę zaczerniać tamtego czasu. Mamy ze sobą świetny kontakt.
Poznałaś nas przed chwilą. Wspaniała dziewczyna.
JOLANTA FRASZYŃSKA: To bardzo wrażliwy, mądry człowiek. Charakterny.
Po mamie?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Nie mówię nie. Nie boi się nazywać rzeczy po imieniu. Czasami jej tego zazdroszczę. Ja dopiero niedawno nauczyłam się to robić w sposób roztropny.
Macie trudne rozmowy?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Bywają takie. Forma jej niezadowolenia jest czasem - nie boję się tego powiedzieć - grubo przesadzona. Cóż, zbieram żniwo swojej impulsywności.
Jak reagujesz?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Zdarzało się, że ją pacnęłam.
Przemoc domowa?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Nooo... ale w pewnym momencie się skończyło i całe szczęście. Nastka jest większa i silniejsza ode mnie. Jakby mi odpacnęła, poleciałabym jak nic. Teraz po prostu wychodzę.
Z domu?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Z pokoju. Muszę się uspokoić, zebrać myśli, żeby ruszyć z kontrofensywą.
I mówisz: "Nie pojedziesz z tym chłopakiem na weekend!"?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Nigdy nie miała takich zakazów. Dopóki widzę, że moje dziecko nie robi sobie krzywdy, nie ingeruję. Nastka ma wolność. Ufam jej. Do tej pory nie zawiodła mnie w wielkich sprawach. A małe jej przebaczam.
A więc jesteś spokojniejszą mamą?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Jasne. Myślę, że jestem fajną mamą. Nastka też tak uważa. Chociaż doświadczyła mojej nerwowości, niecierpliwości, czasem moich rozpaczy. Ale mogę powiedzieć, że byłam wobec niej szczera, i to procentuje.
Nie ukrywasz emocji?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Kiedyś byłam niezwykle impulsywna, teraz częściej milczę. I dobrze mi z tym. Uważam, że nie należy ludzi obarczać swymi złymi stanami. Z lękami i depresjami należy udać się do specjalisty.
Psychoterapeuty?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Dokładnie. Chętnie korzystam z przeróżnych terapii. Uporządkowałam swoje emocje - "Fraszka" do czegoś zobowiązuje. Zrozumiałam, że mogę obdarzać ludzi dobrymi rzeczami. Na przykład stojąc w kolejce i widząc, że kasjerka ewidentnie ma parszywy nastrój, robię wszystko, aby kąciki jej ust się podniosły. Próbuję ją rozbroić. I zwykle mi się to udaje.
Pamiętam, jak wspominałaś, że w dzieciństwie spałaś z siostrą w jednym łóżku i panicznie dbałyście o to, żeby się nie dotknąć.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Chodziło o "ocieractwo". Łóżko było wąskie, kołdra jedna, my obok siebie jak śledzie. Cała sztuka polegała na tym, aby się nie otrzeć - nogą, pupą, ręką. Strzegłyśmy swojego terytorium. Jako dziecko i młoda osoba nie lubiłam okazywania czułości, przytulania. Nie umiałam tego robić, choć paradoksalnie bardzo tego potrzebowałam. To, że teraz szczerze przytulam, to również efekt mojej pracy nad sobą.
Skąd to?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Ta niezręczność i odrętwienie w okazywaniu sobie bliskości? Tę cechę dziedziczyłam zapewne po babci Gertrudzie. Była uroczo zbzikowana. Dziwaczka, jeśli chodzi o bliski kontakt. Nie całowała nas, bo twierdziła, że przenoszą się zarazki i bakterie. Kochała nas bardzo, ale okazywała to na swój sposób. Wspaniała postać, bardzo dla mnie ważna.
Historia twojej rodziny to historia kobiet?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Tak się złożyło, że wychowałam się wśród mocnych, samodzielnych kobiet. Na Śląsku panował kult kobiety siłaczki, niezależnej, samotnie borykającej się z życiem matki Polki. Od stuleci mężczyźni albo biegali z karabinami, albo ciężko pracowali. To kobiety same musiały dbać o rodzinę. Wydaje mi się, że dopiero moje pokolenie nauczyło się mówić, że nie chcemy być same. Chcemy mieć partnerów i dzielić z nimi wszystko. Uczymy się dawania i brania. Zwłaszcza brania, bo to o wiele trudniejsze.
Dla ciebie?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Tak. Wydawało mi się, że jestem niezastąpiona i muszę być perfekcyjna. Że wszystko zrobię najlepiej. To chore.
Ale obiad dalej z dwóch dań?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Nie zawsze. Jednak nadal uważam, że to cenne, gdy kobieta organizuje życie domowe. Więc zawsze jest u mnie obiad. A na pewno święta zupa dla dzieci.
Kiedy to robisz, teraz dużo grasz?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Rano. Można się zorganizować.
Czyli mąż zadowolony?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Mój mąż poznał mnie, kiedy byłam robotem niedającym sobie oddechu. Byłam przekonana, że wszystko zrobię najporządniej. Że musi być posprzątane, wyprasowane i ugotowane. Chciałam być idealna.
To chyba mu się podobało?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Oczywiście. Teraz przeżywa szok, bo na szczęście już nie chcę być "naj...". Gdy wracam o 23 z teatru, mam ogromną potrzebę, żeby ktoś podał mi herbatę. Ale przez 10 lat nie pozwoliłam sobie niczego podać. I nic dziwnego, że facet zgłupiał.
I co robi?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Uczy się mnie na nowo. Nagle zaczęłam zdrowieć, zaczęłam czegoś chcieć. A to ogromne kalectwo nie umieć wziąć, poprosić.
Jak już się otrząśnie, może być mu miło. Zadbać o swoją dziewczynę to frajda.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Frajda. Na razie pięknie zajmuje się naszym dzieckiem.
Kaszki, zupki?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Zupki nie. Aż tak dalece nie kazałam mu się zmieniać. Tylko kaszki. A że gotujemy prawdziwe kasze, trzeba trochę postać nad rondlem i pomieszać. Może doczekam się kiedyś czasów, gdy mój małżonek ugotuje obiad.
Chciałabyś, żeby gotował?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Grześ nie znajdzie pasji w gotowaniu. Dla niego to niemęskie. Chociaż nie wiadomo, może mnie zaskoczy któregoś wieczoru. Zobaczę na stole świece i dwa talerze, a on powie: "Kochanie, usiądź, przygotowałem dla nas kolację". I posiedzi dłużej. On nie siedzi, bo nie lubi celebrować. A ja lubię.
Marzy ci się romantyczna kolacja?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Marzy. Kiedyś myślałam, że mam faceta, do którego nijak nie mogłabym przypisać słowa "romantyczny". I nagle dostrzegam, że on ten romantyzm w sobie ma. Tylko strasznie głęboko go schował i udaje, że nie ma. Jeżeli ja przestanę być dzikusem i pozwolę sobie na bycie sentymentalną i patrzenie głęboko w oczy, on zapewne taką kolację mi przygotuje.
Lubisz zmiany?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Coraz bardziej. Kiedyś to, co nieznane, przerażało mnie. Teraz jestem gotowa na zmiany.
Nowy samochód?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Zmieniłam niedawno. Już trzy razy obity.
Przestawiasz meble?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Nie. Bardzo długo rekompensowałam sobie smutki szmatami. Kupowałam ciuchy, ale ta smutna Jola dalej pozostawała smutna. Dopiero gdy zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak mi w duszy gra, znalazłam drogę do radości. Każdy z nas ma nieprawdopodobny potencjał, żeby być szczęśliwym.
Dalajlama też to mówi.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Sorry, akurat nie przerabiałam. Każdy ma potencjał, ważne żeby szukać. Nie chcę mówić banału...
Powiedz.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Szczęścia trzeba szukać w sobie. Jak się szuka, to się znajdzie.
A jak się poprosi, to się dostanie.
JOLANTA FRASZYŃSKA: Tak teraz chcę żyć.
Jak siostry żyją ze sobą?
JOLANTA FRASZYŃSKA: Żyją świetnie, choć dzieli je 14 lat. Nastka nie jest niańczącą siostrą. Zresztą nie wyobrażam sobie, żeby ją tym obarczać. Bardzo się kochają. Aniela jest anielska. Przyszła w takim czasie, żeby dać wszystkim dużo radości. Fajny człowiek się pojawił. Robię wszystko, żeby jej nie popsuć.
Sylwetka gwiazdy : Jolanta Fraszyńska