Reklama

GALA: Rozstała się pani ze swym wieloletnim partnerem? Czy to prawda?
JOANNA HORODYŃSKA : Tak. To prawda.

Reklama

GALA: Co się stało? Mówiła pani o nim przecież w samych superlatywach, że to fajny facet…
JOANNA HORODYŃSKA: To wspaniały facet, wciąż tak uważam. Przyjaźnimy się.

GALA: W to akurat nie wierzę...
JOANNA HORODYŃSKA: A jednak to prawda. Tylko że Marek jest obywatelem świata i nie potrafi osiąść w jednym miejscu, ciągle gdzieś go gna, a ja za nim nie nadążałam. Nie byłam pewna, czy chcę tak żyć. Tym bardziej że jestem patriotką i chcę być w miejscu, w którym mieszka moja rodzina, przyjaciele, gdzie rozwijam się zawodowo. Minęliśmy się w różnych kwestiach.

GALA: Czyli nici ze ślubu?
JOANNA HORODYŃSKA: Raz już uciekłam prawie sprzed ołtarza, bo uznałam, że to nie było to. Brzmi zabawnie, jak z romantycznej komedii, ale do Julii Roberts mi daleko. Od Marka właściwie też uciekłam, bo byłam pewna, czego pragnę i czego mi brakuje. A pragnę nie startować ponownie w maratonie. Mam nadzieję, że tym razem się zatrzymam.

GALA: nie obawia się pani, że może zostać sama?
JOANNA HORODYŃSKA: Nie sądzę, żeby tak się zdarzyło, ale wszystko jest możliwe. Aczkolwiek nie myślę o samotności w kategorii tragedia życiowa. Mam kilku samotnych przyjaciół, którzy znajdują szczęście gdzie indziej, na przykład realizując swoje pasje. Często spotykamy się wszyscy, dzwonimy do siebie, a przede wszystkim sobie pomagamy. Od wielu lat mam tych samych przyjaciół i pielęgnuję te więzi. Dzięki temu samotność, choć jest, nie ma szans, by nas zgnieść (śmiech).

GALA: Robi pani coś, aby nie być samotną kobietą?
JOANNA HORODYŃSKA: Nie chcę zapeszać, ale w moim życiu pojawił się ktoś, kto sprawia, że mam motyle w brzuchu, budzę się rano i stąpam boso po rosie, a lot na Księżyc wydaje się pestką. Kupuję plastikowe, dziecięce wiatraki, jem kręcone lody z automatu. Drogie kobiety, nie traćcie zatem nadziei, bo to nieprawda, że wielkie uczucie zdarza się tylko raz w życiu! Może jednak kilka razy?

GALA: Jest już pani gotowa na dziecko? Kiedyś powiedziała pani, że potrafi dostać paranoi na widok pryszcza na twarzy, więc tym bardziej nie wyobraża sobie siebie z wielkim brzuchem i cellulitem.

JOANNA HORODYŃSKA: W życiu czegoś takiego nie powiedziałam! Absolutnie nie obawiam się tego, że będę gruba, ponieważ wiem, że ciąża to taki stan, przez który kobieta musi przejść, a radość po narodzinach jest ogromna i daje siłę. Kiedyś bardzo chciałam mieć dziecko. Długo zresztą żyłam w przekonaniu, że do trzydziestki zostanę mamą, ale tak się nie stało. Bardzo lubię dzieci, spędzam dużo czasu z moją chrześnicą Niną, która odziedziczyła po mnie pasję do mody. Nikt tak jak ona nie chodzi przed lustrem z torebką Lanvin pod pachą! Organizujemy nawet domowe pokazy mody. Ja stylizuję, a Nina mi asystuje. U nas w tym sezonie króluje róż.

GALA: Proszę zdradzić, jakie ma pani oczekiwania wobec nowego partnera?
JOANNA HORODYŃSKA: Nie mam wielkich wymagań w stosunku do mojego mężczyzny. Chcę tylko, żeby…

GALA: Miał długie rzęsy?
JOANNA HORODYŃSKA: To też (śmiech). A do tego powinien być wysoki i z poczuciem humoru, bo sama uwielbiam żartować właściwie ze wszystkiego. Śmiech pozwala mi inaczej spojrzeć na świat. Najważniejsze jednak, żeby mężczyzna mnie kochał i wspierał. Ktoś powie, że to banał, ale dla mnie to ma sens.

GALA: Zawartość portfela nie ma dla pani znaczenia?

JOANNA HORODYŃSKA: Jestem szczęściarą, bo należę do grona kobiet niezależnych i taka chcę pozostać, ponieważ sprawia mi to satysfakcję i daje ogromną radość. Sama zarabiam na swoje życie, podróże i drogie ubrania, sama kupiłam auto, a mieszkanie dostałam od rodziców. Mój ojciec jest jedynym mężczyzną, od którego przyjmuję pomoc. On często powtarza mi, widząc, jak się stresuję: „Dziecko, zostaw to, przecież nie musisz pracować”. A ja zawsze odpowiadam tak samo: „Tato, ale ja to kocham!”.

GALA: Co pani tak kocha?
JOANNA HORODYŃSKA: Modę! Jakiś czas temu powiedziałam sobie, że spróbuję pójść drogą, na której jest jeden kierunkowskaz „moda”, i zobaczę, czy się nie przewrócę. Jestem i stoję prosto, nie zboczyłam w żaden zaułek. Można zatem robić w życiu to, co się kocha. Konsekwentnie zajmuję się modą już od szesnastu lat.

GALA: Od czego zaczęła się pani przygoda z modą?
JOANNA HORODYŃSKA: Najpierw byłam modelką w Polsce i w Paryżu, później zaczęłam robić programy poświęcone modzie, a teraz jeszcze spełniam się, przygotowując stylizacje pokazów mody, wymyślając ich koncepcje od początku do końca. To kręci mnie najbardziej. Sporo też piszę o modzie dla różnych firm i nie są to zwykłe teksty, ale wręcz poważne ekspertyzy, tworzone przed każdym nowym sezonem. Pisanie mnie unosi, jest swego rodzaju oderwaniem od rzeczywistości. Mam też na koncie trochę swoich projektów: akcesoria, torebki, biżuterię. Ta ostatnia jest moją kolejną pasją. Na razie projektuję biżuterię tylko dla siebie, ale miałam już kilka propozycji, aby na tym nie poprzestawać. I to dało mi do myślenia...

GALA: W programie „Gwiazdy na dywaniku” krytykuje pani bezlitośnie polskich celebrytów. Nie boi się pani, że się poobrażają?

JOANNA HORODYŃSKA: Liczę na to, że mają dystans do siebie. Zresztą nie krytykuję niczyjej fizyczności. Nie mówię: „Ta pani ma grube uda, więc nie powinna pojawiać się w towarzystwie”. Koncentruję się tylko na sposobie ubierania. A prawda jest taka, że gwiazdy, mimo że powinny być dla nas wzorem i dbać o swój wizerunek, często nie potrafią się ubrać, choć same są przekonane o swojej modowej nieomylności.

GALA: Nie nudzą pani rozmowy o ciuchach?
JOANNA HORODYŃSKA: Złe rozumowanie. To nie są rozmowy o ciuchach, tylko o modzie, która jest sztuką. Odkrywam ją każdego dnia na nowo. Choć miewam momenty zwątpienia. Bo może moje szalone pomysły to jest przesada? Może jednak powinnam być taka jak inni i wtedy byłoby mi łatwiej? Ale zaraz przypominam sobie, że mama zawsze mi powtarzała, że należy wychodzić przed szereg, wybijać się z tłumu, i wtedy sens szybko powraca. Bo nawet ona, choć jest profesorem ekonomii Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdy przychodzi na wykłady, wygląda jak barwny ptak. Też pragnę być oryginalna.

GALA: Co jeszcze wyniosła pani z domu?
JOANNA HORODYŃSKA: Niezależność. Rodzice zawsze mi mówili, że powinnam liczyć na siebie. I skromność, która pozwala obserwować świat trochę z boku, a wtedy więcej widać. Rodzice, szczególnie tata, nie pozwalali mi na nocne eskapady po imprezach i na dziwne przyjaźnie. Dziś jestem za to wdzięczna. Dbali także o moje wykształcenie. Moje dwa fakultety – zarządzanie na UW i dziennikarstwo na UJ – oraz praca doktorska „Język używany w telewizji”, która jest w toku, napawają mnie dumą. Lubię się uczyć, czytać, dowiadywać. Ciągle chodzę na kursy: językowe, komputerowe, teraz także rysowania. W wakacje planuję kurs dla profesjonalnych stylistów w Londynie, na który się dostałam.

GALA: Ładna, wykształcona i bogata. Ludzie nie lubią ideałów i często panią krytykują. Boli to panią?
JOANNA HORODYŃSKA: Boli mnie, że ludzie uważają mnie za snobkę otoczoną markowymi metkami, która chodzi z nosem do góry.

GALA: Skądś te opinie muszą się brać...
JOANNA HORODYŃSKA: Nawiązuję znajomości powoli. Po prostu jestem ostrożna. Ale to, że nie bratam się ze wszystkimi, nie znaczy, że chodzę z nosem do góry! Na tak zwanych salonach zaś bywam przeważnie w związku ze swoją pracą stylistki. Tylko że niektórzy dziennikarze wolą pisać bzdury, że Horodyńska znów się lansuje, zamiast zadać sobie trud i sprawdzić, że pojawiłam się tu czy tam w związku z pokazem mody, nad którym ciężko pracowałam. Nie będę się też tłumaczyć, że nową torebkę kupiłam sama, a nie dostałam od narzeczonego, jak wielu sądzi i pewnie mi zazdrości (śmiech).

GALA: Często spotyka się pani z zazdrością?
JOANNA HORODYŃSKA: Bardzo często. Co ciekawe, zazdroszczą mi osoby, które mają urodę, pieniądze i pozycję. Nie mogę tego zrozumieć. Ja się cieszę, gdy komuś się udaje albo pięknie wygląda. Miło się patrzy na szczęście.

Reklama

GALA: Pani z pewnością je ma. A czy czegoś pani żałuje?
JOANNA HORODYŃSKA: Żałuję, że nie mogę spędzać więcej czasu z moimi rodzicami, którzy nie mieszkają w Warszawie. Żałuję, że mam tylko jedno życie i nie będę mogła zrealizować wszystkich swoich marzeń związanych z modą. Żałuję także, że nie mogę być Kate Moss – choć ma krzywe nogi – bo ona jest tylko jedna. I żałuję, że nie mam na pierwsze imię Helena, tylko na drugie. Ale i tak kocham mój iluzjon. Bo w iluzjonie został mój świat, jak to śpiewa ostatnio Reni Jusis.

Reklama
Reklama
Reklama