JOANNA CHMIELEWSKA Co chciałam, to uzyskałam
W ponurych peerelowskich czasach rozśmieszała całą Polskę. „Lesia” czy „Krokodyla z kraju Karoliny” znali wszyscy. Sama autorka w trakcie pisania często nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Detektywami czyniła najczęściej kobiety, jako te myślące bardziej logicznie i chętne do działania. Kiedy rozmawiałyśmy, tryskała energią. Mimo 70 powieści w dorobku wciąż miała wiele literackich planów... Szkoda, że nic więcej już nie napisze... W swoim ostatnim wywiadzie najpopularniejsza polska pisarka zdradza, czy jej życie to kryminał, romans, a może czarna komedia?
- Gala 23/2013|
Pani życie to kryminał?
Z całą pewnością. Jeśli chodzi o efekty, to na pewno. Przez całe życie pracuję i nie powiem, co z tego mam, bo nie chcę się wyrażać.
A miała Pani taki dobry zawód – architekta. Może trzeba było się go trzymać?
Ciągnęłam jakiś czas dwa zawody, ale zbyt długo nie dałam rady, bo oba należą do twórczych. Architekt w biurze projektów nie kończy pracy o 16.00, kontynuuje ją po drodze do domu, w domu, zastanawia się nocami... Kiedyś jadąc trolejbusem, rozpracowywałam sanitariat w warsztacie. Z pętli puściłam się biegiem, żeby jak najszybciej to rozrysować.
Ma Pani wkład w sztandarową budowlę socjalizmu – Dom Chłopa w Warszawie.
I to przez cały okres budowy, oczywiście jako personel techniczny. Musiałam wyrobić uprawnienia budowlane.
I warto było rzucać architekturę dla kryminału?
Warto. Bez sensu było przemocą się jej trzymać. Nie byłam znakomitą koncepcjonistką. W projektowaniu okazałam się przeciętna.
Ale na pewno nie w literaturze. Pani powieści to klasyki. Nie znam nikogo, kto by nie czytał „Lesia" czy „Wszystko czerwone”, przezabawnych historii kryminalno-obyczajowych. Niedawno wydała Pani swoją kolejną, bodaj 70. książkę. Bez pisania nie ma życia?
To moje hobby. Powieść obyczajową przyjemnie się czyta i ona najwięcej mówi o epoce, a kryminał musi przecież zawierać realia. To z niego niejednokrotnie dowiadujemy się, jak wyglądało życie w różnych krajach. Tu jednak nie chodzi o gatunek literacki, ale o to, by rzecz była dobrze napisana. Weźmy powieści Archera czy Forsytha – są świetne! Bardzo też lubię kryminały szwedzkie, także te dawne.
A zbrodnia opisana po polsku jest finezyjna czy prymitywna?
Napisano kilka ciekawych kryminałów,w których motyw i cała reszta mają sens. Ale na ogół polski kryminał jest szalenie prostacki. Dopiero teraz widzę, jak wiele książek niegdyś pisano „pod ustrój”. Z kolei dzisiejsze powieści Marka Krajewskiego, osadzone w międzywojennym Wrocławiu, są dla mnie nieco zbyt gniotące psychicznie. Przydałoby się im trochę lekkości. Życie jest nie tylko czarne.
Co bardziej Panią bawiło: wyśmiewanie absurdów polskiej rzeczywistości tamtej doby czy rozwiązywanie zagadek kryminalnych?
Absurdów do wyśmiewania nie trzeba było wyszukiwać, same się rzucały w oczy. Pisanie zaczęłam od felietonów o kolorystyce we wnętrzach zakładów pracy. Zlecenia dostawałam z „Kultury i Życia”, pisma Centralnej Rady Związków Zawodowych, gdzie pracowała moja ciotka – bo to było po protekcji – która jako redaktorka mi te felietony ugrzeczniała, na przykład gdy miałam pisać o domach kultury w ZSRR, w których nie było wychodków.
No i zabroniono Pani o tym wstydliwym braku wspominać!
A ja się tego uczepiłam. W jednej z moich książek bohaterka na stypie u obcych ludzi w Krakowie mówi wyłącznie o radzieckich wychodkach.
Co na to cenzura? W tamtych czasach każda publikacja musiała przez nią przejść.
Tego akurat cenzura nie zrozumiała. Oni mieli u siebie na ścianie długą listę zakazanych słów i w razie wątpliwości sprawdzali, czy dane sformułowanie jest dopuszczalne. Kiedyś zatrzymano mi całą książkę z powodu zwrotu „parszywe pieniądze”, bo uznano, że to się kojarzy z antysemityzmem. Mnie to nie przyszło do głowy. Zamieniłam na „parszywe dolary” i nikt już nie miał zastrzeżeń. Zatrzymano mi też wydanie „Upiornego legata”. Powieść uznano za „niemoralną”, ponieważ przestępcy byli sympatycznymi ludźmi z towarzystwa i na końcu nie dosięgła ich kara. Zmieniłam im kategorię przestępstwa i jakoś przeszło. Miałam też problemy z książką „Krokodyl z kraju Karoliny”. Intryga była tam oparta na podsłuchu telefonicznym, a przecież „w Polsce nie istnieje podsłuch telefoniczny”! Szlag o mało mnie nie trafił. No to napisałam, że broń Boże, to nie my bez przerwy podsłuchujemy, tylko nas – siła wroga, kapitalistyczna.
Znała Pani wszystkie słowa na indeksie?
Oczywiście, i starałam się ich unikać, ewentualnie przestawiać. Dzięki temu w książce dla dzieci „Skarby” dokładnie opisałam proceder wyjazdów naszych fachowców na kontrakty do krajów arabskich. Bałam się, że zatrzymają, a cenzura w ogóle się w tym nie połapała. Jedną z powieści – „Dzikie białko”, dalszą część „Lesia” – napisałam w jasnowidzeniu: 30 lat temu przewidziałam to, co mamy dzisiaj. Wszystko się sprawdziło, nawet jest gorzej.
Pamiętam scenę zakupów w sklepie spożywczym, gdzie nic było tym, czym powinno – w klopsikach zamiast mięsa pojawiał się substytut z ryby, mrożonki były stare jak świat, a kurczaki niezdrowe…
Książka nie miała powodzenia – uznano, że jest zbyt katastroficzna.
Jak w tamtych czasach modni i rozchwytywani literaci pisywali powieści?
Pamiętam, że pisaliśmy z Janem Batorym scenariusz do filmu „Lekarstwo na miłość”, a ponieważ u niego w domu był remont, a u mnie małe dzieci, pracowaliśmy w kawiarni Grand Hotelu. Przy stoliku głośno omawialiśmy różne przestępstwa z naciskiem na fałszowanie pieniędzy. Nagle zorientowaliśmy się, że ludzie w popłochu zmieniają miejsca, by siedzieć daleko od nas!
A przy wyjściu z kawiarni czekał ponury pan w szaroniebieskim prochowcu?
Jeśli tak, to łapał Batorego, bo mnie ani razu nic takiego nie spotkało. Ale nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Młode pokolenie tego nie zrozumie, kto nie przeżył – nie wie... Dostaję teraz propozycje napisania scenariusza „Lesia” we współczesnych realiach. Ale to niemożliwe, bo przecież pogoń za automatem telefonicznym z pięćdziesięciogroszówką w ręku stanowi jedną z kluczowych scen tej książki! W tamtych czasach w Polsce znalezienie sprawnego automatu telefonicznego graniczyło z cudem... Ale co się dziwić młodym, skoro sama łapię się na tym, że gdy czytam dawne zachodnie kryminały, zaskakuje mnie, że bohater nie korzysta z komórki!
Wokół nie było wesoło, tymczasem Pani powieści są niezwykle pogodne.
Jestem pogodna z natury. Jeżeli w czymś, nawet okropnym, było coś śmiesznego, zaraz to wyłapywałam. Pchało się!
Przy której swojej powieści śmiała się Pani najgłośniej?
Przy „Lesiu”. Tak się śmiałam, pisząc tę książkę, że którejś nocy obudziłam syna. Przyszedł do mnie: „Matka, co ty! Rany Boga!”, a ja dalej nie mogłam z nim rozmawiać. No to stanął za mną i zaczął czytać. Po chwili wrzeszczał, wyjąc ze śmiechu: „Pisz prędzej! Pisz prędzej!”.
Nie napisała Pani nigdy powieści kryminalnej z podtekstem politycznym. Dlaczego?
Bo zwyczajnie nienawidzę polityki. I nie cenię polityków.
A zdarza się Pani, jako pisarce, przyglądać głośnym nierozwiązanym zbrodniom, na przykład zabójstwu małżeństwa Jaroszewiczów czy szefa policji Marka Papały? Czy dla pisarki są to sprawy interesujące?
Nie. Życie to nie literatura, a autor kryminałów nie jest od analizy dowodów czy wyjaśniania prawdziwych zbrodni. Wolałabym dowiedzieć się prawdy od organów ścigania. Nie ma zbrodni, której by nie można było wykryć, korzystając z obecnych możliwości.
Co Panią denerwuje na co dzień?
Mnóstwo rzeczy, choćby humanitaryzm w stosunku do przestępców. No i zniesienie kary śmierci.
W cywilizowanym świecie nie zabija się w obliczu prawa drugiego człowieka. Pani przekonania są, delikatnie mówiąc, co najmniej niepoprawne politycznie.
Mam gdzieś polityczną poprawność! Proszę bardzo, mogą mnie potępiać, kto chce i ile chce. A ja mogę na murach pisać sprayem albo rozlepiać afisze...
Współczesność Panią inspiruje? Widzi Pani dla swoich powieści nowe tematy, nowe motywy?
Nie ma nowych tematów. Wszystko, co się dzieje, działo się także sześć tysięcy lat temu. W gruncie rzeczy człowiek się nie zmienił. To, że jego otoczka jest technicznie inna, kompletnie na niego nie wpływa. Jest to samo, co było zawsze: pieniądze, miłość, zazdrość, zemsta. Chęć ukrycia czegoś – sekretu, tajemnicy. Na ogół chodzi o pieniądze.
Detektyw w Pani powieściach to najczęściej kobieta. Dlatego że myśli bardziej logicznie niż facet?
Nie miałam fartu do męskich pierwowzorów moich bohaterów, bo jak już jakiegoś znalazłam, to zaraz czymś nawalił. Choć kobiety też są różne, czasem tak głupie, że się niedobrze robi.
Jak to?
Mam na myśli te, które z reguły na kimś wiszą. Najpierw na rodzicach, a potem na narzeczonym i mężu. „A jak ten mąż sobie pójdzie, to co ja zrobię?”... No powieś się, idiotko, skoro nie wiesz, co masz zrobić.
Jednak ze statystyk wynika, że to kobiety dzisiaj częściej wnoszą sprawy o rozwód. Nie chcą być zależne od mężczyzn.
To znaczy, że mają jakiś zawód, pracę, są samodzielne. I nie chcą prasować tych idiotycznych koszul, pilnować, żeby gacie wrzucić do pralki, ręcznik rozwiesić i jeszcze wannę po nim umyć. A on przychodzi i krzyczy, że chce jeść. To nie restauracja, tylko dom!
O tym, co zrobić, żeby domowe życie nie zamieniło się w kryminał, mówią też Pani pełne humoru poradniki: „Jak wytrzymać z mężczyzną”, „Jak wytrzymać ze współczesną kobietą” i „Jak wytrzymać ze sobą nawzajem”. Napisała tam Pani, że największym nieszczęściem kobiety jest równouprawnienie. Dlaczego to takie nieszczęście?
Bo te wariatki poszły za daleko. Trzeba było żądać praw, ale nie przejmować obowiązków. A feministki zażądawszy praw i otrzymawszy je, przejęły jeszcze obowiązki mężczyzn. Faceci po kątach tylko się z tego cieszyli. I teraz siedzą zadowoleni na kanapach, a baby odwalają całą robotę. I to do nich przychodzi cała rodzina z wyrzutem: „A gdzie pieniądze?!”.
Ma Pani dwóch synów. Często ich Pani widuje?
Młodszy od 25 lat mieszka z rodziną w Kanadzie. Wnuczka skończyła tam studia i wyszła za mąż. Odwiedzają mnie dwa razy w roku. Do niedawna spędzaliśmy razem wakacje w Europie. Ale ostatnio z powodu mojego stanu zdrowia już nie bardzo możemy, więc dzieci przyjeżdżają do mnie. Drugi syn jest w Polsce, tylko nigdy nie wiem gdzie: w Warszawie czy na Mazurach. Dostał fioła na punkcie windsurfingu. Ale lepiej, żeby się z tym wygłupiał, niż ramolał na kanapie. Druga wnuczka skończyła studia w Polsce i pracuje. Jestem też otoczona siostrzeńcami, którzy pomagają mi w życiu codziennym. Przy okazji na mnie krzyczą za palenie papierosów. A to dla mnie tylko hasło, żeby... sięgnąć po kolejnego. Bo co mi jeszcze zostało? Tańczyć przecież już nie pójdę.
Miłość, Pani Joanno. Ona nie umiera nigdy.
A niech mnie ręka boska broni! Jakież to męczące! Pani doktor mi powiedziała: „Tylko bez wysiłku!”.
Jest Pani kobietą spełnioną?
O tak! Nie narzekam. To, co najbardziej chciałam, uzyskałam.
Sławę? Pieniądze?
Ciekawe życie.