Reklama

Przeniesiesz się teraz do Warszawy?
Nigdy!
Nie dziwię się. Przed chwilą widziałam, jak trudno było Ci przerwać rozmowę z mamą.
Bardzo tęsknię za rodziną, oczywiście najbardziej za dziećmi. Nie widziałam ich ponad dwa tygodnie. Dziś rano miałam pojechać na chwilę do Krakowa, ale nic z tego nie wyszło. Więc za kilka dni one przyjadą do Warszawy. Za mamą też tęsknię, dlatego często z nią rozmawiam. Poza tym zdanie rodziców i bliskich jest dla mnie bardzo ważne – po każdym występie dzwonię, dowiedzieć się, czy im się podobałam. Mama jest dobrym sędzią. Tato zresztą też. Zawsze powiedzą prawdę.
Prawdę czy półprawdę, żeby Cię nie zranić?
Prawdę. W pierwszym odcinku, w salsie, miałam mocny makijaż i przedłużone włosy, mama skrytykowała tę stylizację. Teraz już wiem, że nie powinnam zbyt mocno malować ust, ponieważ to nie jest wpisane w mój charakter. Takie spojrzenie życzliwej osoby uświadamia, jak postrzegają mnie inni. Dlatego to była cenna uwaga. Ale teraz, jak nadeszłaś, głównie rozmawiałyśmy o tym, że już czuję zimę...
Chyba żartujesz!? Jest piękny jesienny dzień, świeci słońce... Masz wewnętrzny barometr?
Mimo że od kilku tygodni mieszkam w Warszawie, czuję, co się dzieje w Zakopanem. Kiedyś Sebastian Karpiel-Bułecka powiedział, że jak jest w Warszawie, a w Zakopanem wieje halny, to on czuje. Teraz, mieszkając tu dłużej, wiem, o co mu chodziło. I choć jest przepiękna pogoda, czuję śnieg nosem, wydaje mi się, że lada dzień przyjedzie zima.
Jesteś uzależniona od rodzinnych stron?
Bardzo. W Warszawie fajnie się czuję, ale na dłuższą metę, to nie jest moje miejsce. Tu jest za głośno. Cały czas mam poczucie, jakby ktoś do mnie krzyczał – tłumy na ulicach, sznury aut, pulsujące, hałaśliwe życie, to wszystko przytłacza. Nawet w hotelu, a mieszkam na Pradze, nie mogę otworzyć okna, bo nie słyszę własnych myśli. W nocy nie śpię, wciąż mam w uszach szum miasta. Już nawet nie włączam telewizora, po całym dniu w takim harmidrze marzę wyłącznie o ciszy. Nie potrafię bez tego funkcjonować. Przez wiele lat żyłam w Poroninie – teraz mieszkam pod Krakowem – i tam zawsze był spokój. Na lodowcu również było cicho, aż dzwoniło w uszach i nie jest tak jak na naszych stokach – od rana bębni muzyka przez megafony – denerwuje mnie to. Wolę szum nart i wiatr. Mimo że jak jest halny, wszyscy chodzą zdenerwowani...
...a niektórzy popełniają samobójstwa. To wredny wiatr...
...niesamowicie wpływa na psychikę, a ja jestem nabuzowana tuż przed. Chociaż... lubię, kiedy wieje. Jak w Zakopanem jesienią wiał halny, który jest ciepłym wiatrem, na stadionie Centralnego Ośrodka Sportu – przez lata tam trenowałam – stawałam twarzą pod wiatr i pozwalałam się ponieść, mogłam pofrunąć. Czekałam na ten fantastyczny moment... Tam jest też mnóstwo starych drzew liściastych, które wspaniale szumią, jak nigdzie indziej na świecie. Trudno opisać słowami to niesamowite uczucie wtapiania się w przyrodę.
Pięknie o tym opowiadasz. Teraz zagłosuje na Ciebie całe Podhale i Małopolska.
Cały czas mnie wspierają! Zresztą nie tylko oni, lecz cała Polska. Noty sędziów są dla nas surowe,zwłaszcza że nie znam się na tańcu, więc nie wiem, czy tańczę dobrze, czy źle? Mój partner mówi, że nie jest aż tak źle, żeby zasługiwać na niskie noty. Powtarzam sobie jednak, że noty jurorów nie mają największego znaczenia, skoro dostajemy duże poparcie widzów. Tysiące SMS-ów spływających z całej Polski są najmilsze. Bardzo dziękuję, że widzowie nas wspierają i chcą oglądać mnie w programie.
Twoje córeczki – Jagoda i Iga – całują ekran, jak Cię widzą w programie?
Podczas kręcenia pierwszego i piątego odcinka były w studiu na widowni, Iga tańczyła na krześle, a Jagoda, która jest od niej starsza, tylko się przyglądała. Podejrzewam, że nieco się wstydziła. Dzieci mnie oglądają, się denerwują i kibicują. I chciałyby, żebym była jednocześnie i w programie, i w domu. Dla mnie najtrudniejsze chwile są wtedy, gdy moje dziewczynki mówią: „Fajnie mama tańczysz, ale kiedy wreszcie przyjedziesz do domu?”. Codziennie z nimi rozmawiam przez telefon, to jednak za mało. Bardzo tęsknią... I ja za nimi...
I za mężem?
Andrzej bardzo mnie wspiera. Bez tego w ogóle nie wyobrażam sobie mojego występu w tym programie.
Podobają mu się Twoje występy?
Po kilku tygodniach nieobecności, powiedział, że zmalał mi tyłek i to jest duży plus. Fajnie! Może po tym programie stanę się bardziej...
...kobieca?
No właśnie! Tańcząc, zyskuje się na kobiecości, a to przecież podoba się wielu mężczyznom. Mój mąż na tym z pewnością skorzysta... Trenujemy po cztery godziny dziennie, dzięki czemu spala się tłuszczyk. Wszystkie gwiazdy chudną. Nawet ja! Dwa tygodnie temu okazało się, że... ubyły mi trzy kilogramy! Sporo, chociaż i tak czuję się najgrubsza w tym programie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem piórkiem ani chucherkiem, więc ruszanie się na parkiecie z gracją sporo mnie kosztuje... Nadrabiam uśmiechem.
Dwa lata temu jeszcze trenowałaś. Co robisz teraz?
Jak to co?! Tańczę!
A poza tym?
Prowadzę szkołę narciarsko-snowboardową w Witowie koło Zakopanego. Z mężem budujemy też w Poroninie Wioskę olimpijską Jagny Marczułajtis – będą tam do wynajęcia domki góralskie zaprojektowane przez Jana Karpiela-Bułeckę, a w nich moje pamiątki olimpijskie... Dlatego nazwaliśmy nasz ośrodek „Wioską Jagny”. Chciałabym, żeby tam było nowocześnie, stylowo i luksusowo, żeby mogli u nas wypoczywać nawet najbardziej wymagający klienci.
Dopiero po kilku latach małżeństwa dodałaś do swojego nazwiska nazwisko męża. Teraz czujesz się pewniej?
Jeśli jesteś mężatką i nadal używasz panieńskiego nazwiska, to tak, jakbyś udawała, że wciąż żyjesz sama. Nigdy tego nie rozumiałam. Identyfikuję się z tym, z kim jestem. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jaka jestem, bez względu na to, jakie noszę nazwisko, nie zmieniam się. Dla moich dzieci i męża nazwisko ma ogromne znaczenie. Świadczy o tym, że jesteśmy rodziną.
Więc jesteś szczęśliwą panią Walczakową?
Od pewnego czasu. Ale rozbawiło mnie zaskoczenie pań w Urzędzie Gminnym w Poroninie, gdy wyrabiałam dokumenty, chyba cztery razy w ciągu kilku lat zmieniałam dowód osobisty... Nazywałam się Marczułajtis, potem Marczułajtis-Kolasińska, żeby na chwilę powrócić do Marczułajtis. No i po ślubie z Andrzejem jestem już Marczułajtis-Walczak...
...na tym zakończysz?
Chciałabym. Jestem dumna, że mam supermęża. Walczy o mnie dzielnie!
Złagodniałaś trochę.
Tak uważasz? Nie, to pozory. Nadal jestem hardą góralką!
Czyli?
Jak do czegoś dążę, jak mam do osiągnięcia cel, robię to po swojemu. Znam swoją wartość. Jestem pewna siebie i szczera, czasem nawet do bólu. Zawsze mówię to, co myślę. Ale chciałabym zmienić się w tym programie, zmienić siebie jako kobietę.
Brzmi interesująco...
Do tej pory byłam – nazwijmy to – zahukana na sportowo. Od wielkiego dzwonu chodziłam w sukienkach, szpilkach czy z pomalowanymi na czerwono ustami. A do „Tańca z Gwiazdami” trzeba fajnie się ubrać i zrobić make-up – rozumiesz, paparazzi wszędzie czyhają. W Mogilanach, gdzie mieszkam, ludzie znają mnie jako dziewczynę w dżinsach albo w dresie i adidasach. I taką mnie lubią. Oczywiście do Warszawy przywiozłam adidasy i dres, ale nawet na salę treningową staram się chodzić w leginsach, tunikach, choć w stroju sportowym byłoby wygodniej. Dlatego chciałam podziękować Dorocie Williams i dziewczynom z jej zespołu, które pomagają mi zmienić tę moją zewnętrzną stronę.
Skąd u hardej góralki taka tęsknota za kobiecością?
Zawsze podobały mi się piękne kobiety. Lubię oglądać magazyny z modą, ale sama nigdy tego nie czułam, nie wiedziałam nawet, kiedy mam pewne ciuchy założyć? Przecież nie mogłam biegać w szpilkach na treningi czy po południu kłaść się spać w makijażu, żeby się zregenerować przed zawodami? Często kupowałam piękne ciuchy, które potem wisiały w szafie przez dwa, trzy lata i nigdy ich nie włożyłam. To nie znaczy, że byłam szarą myszką. Chodziłam na imprezy, bale, ale tutaj zobaczyłam, że warto na co dzień, nawet w domu, ładnie się ubrać, bo wtedy człowiek nie tylko fajnie wygląda, ale również lepiej się czuje i jest pewny siebie.
Ale Ty przecież jesteś osobą pewną siebie!
Wewnętrznie. Ale jak szłam przez miasto, zastanawiałam się, czy dobrze wyglądam w tej sukience, czy kurtka nie jest za krótka, spódnica za długa albo kolory są dobrze zestawione... W sprawach zasadniczych zawsze byłam bezkompromisowa, a tu się gubiłam.
No to przyszła pora na niedyskretne pytanie: już jesteś na sportowej emeryturze?
Czuję, że jestem sportowcem, ale nie czuję potrzeby, żeby wrócić na stok i startować. Istnieje wiele powodów, ale to nie jest właściwe miejsce, żeby je roztrząsać. W głębi duszy chciałabym trenować. Mnie kiedyś ktoś bardzo pomógł, teraz chciałabym pomóc innym. Jestem trenerem pierwszej klasy, więc to najlepszy dla mnie moment, żeby trenować zawodników, którzy startują w Pucharze Świata, ale Polski Związek Snowboardu mnie nie chciał, zresztą od dawna z nim o to walczę... A jak mnie w jednym miejscu nie chcą, szukam alternatywy. Stworzyłam dla dzieci program „Jeżdżę z głową”, żeby na lekcjach WF-u wprowadzić zajęcia jazdy na nartach i na snowboardzie. I uda mi się.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama