Reklama

W kinach poza „Ranczem” zobaczymy ją w „Drodze do raju” i komedii „Ile waży koń trojański?”. Komu zawdzięcza dobrą passę?
Drobna, bardzo dziewczęca. Spod wełnianej czapki głęboko zaciągniętej na twarz patrzą roześmiane oczy. Jest 10 rano, w kawiarni tylko ona i ja. Barman, lekko zaspany, zawieszony na ladzie, wodzi za nią wzrokiem jak zahipnotyzowany. Ilona cały czas się wierci, macha rękami, przekłada nogi, zwija się na krześle, a za chwilę lekko unosi nad stołem. Czasami mam wrażenie, jakby chciała ode mnie uciec, ale wtedy wysyła mi szelmowski uśmiech. Jest rozbrajająca. Kiedy reżyser Wojciech Adamczyk zobaczył ją na castingu do serialu „Ranczo” (siedem milionów widzów!), powiedział sam do siebie: „Mam Lucy, to jest ona”. Nie znał Ilony, jej ról, charakteru. Spotkali się po raz pierwszy. Widział jedno – jej wdzięk.

Reklama

GALA: Masz 33 lata, męża, córeczkę, wprowadziłaś się do pięknego, nowego mieszkania, w kolejnym filmie grasz główną rolę... Z rozsądkiem weszłaś w dorosłe życie.

ILONA OSTROWSKA: Małżeństwo, dziecko, własne mieszkanie – to wszystko przydarzyło mi się dość późno jak na polskie standardy. Choć dla mnie to był odpowiedni moment. Wcześniej chciałam zobaczyć kawałek świata, m.in. ukochaną Azję: Indonezję, Tajlandię, Malezję. Poznać kilka fajnych osób, zabawić się, poszaleć. Przeczytać wszystkie książki, na których mi zależało. Kiedy miałam 20 lat, wiedziałam, że to jest mój czas i chciałam go wykorzystać. Nie było w tym żadnego wyrachowania. Może dzięki temu jestem dziś szczęśliwą żoną i mamą.

GALA: Skąd w tobie taka wewnętrzna niezależność?

ILONA OSTROWSKA: Z dzieciństwa. Było jak w filmie „Marzyciel” z Johnnym Deppem. Czysta radość. Po prostu życie. Wolność, beztroska i stuprocentowa spontaniczność.

GALA: W twoim życiorysie jest kilka miejsc. To tak, jakby było kilka Ilon. Które miejsca są najważniejsze?

ILONA OSTROWSKA: Kołobrzeg, Zamojszczyzna, Wrocław, Warszawa, w takiej kolejności. W Kołobrzegu wychowałam się, to moje miasto. Tato marynarz, mama zajmowała się mną i siostrą. Rodzice byli trochę hipisami: kolorowi, wolni, robili, co chcieli. Nie gonili tak jak my. Z każdego rejsu tato przywoził prezenty: mamie piękne jedwabne tkaniny z Indii, kolorowe suknie z Chin, dla mnie zabawki i słodycze. Byłam rozrabiaką. Razem z kolegami z bloku Jackiem i Anką zawiązaliśmy trzyosobową bandę. Straszyliśmy starszych ludzi w windach. Anka wykręcała żarówkę, Jacek zacinał windę do połowy drzwi. Ja jako ta najodważniejsza podkradałam się do szybki, robiłam groźne „uaaah”, a starsza pani mdlała. Raz nas złapano. Kary przyjmowałam godnie. Po męsku, z zaciśniętymi ustami i pięściami – proszę, jestem gotowa. Byłam pamiętliwa, obrażalska. Dopiero kiedy dorosłam, odpuściłam.

GALA: Kary były dotkliwe?

ILONA OSTROWSKA: Standard; stanie w kącie, przepisywanie zeszytu, zakaz oglądania telewizji. Raz tata kazał mi powyrywać wszystkie chwasty z ogródka. Środek wakacji, świeci słońce, koledzy szaleją na podwórku, a ja z motyczką zasuwam po grządkach. Byłam zła, nie mogłam pojąć, jak tato dopuścił do tego, że w jego ukochanym ogrodzie wyrosły kolorowe chaszcze na dwa metry, gęste jak choinka. Wyjaśniło się, kiedy wrócił do domu. Tylko jęknął: „Jezus Maria, dziecko”. Wykarczowałam mu egzotyczne krzaczki, które specjalnie przywiózł z jakiegoś rejsu, żeby zasadzić koło altanki nazwanej na moją cześć „Ilonka”. Pamiętam ten dzień szczególnie. Po południu, kiedy już szalałam z moją bandą na wrotkach, przybiegł jakiś dzieciak i powiedział, że na sąsiednim podwórku obcy pan rozdaje słodycze. I faktycznie „obcy pan”: długie włosy, spodnie dzwony, bardzo sympatyczny, stał przy samochodzie. W otwartym bagażniku miał pełno kartonowych pudełek ze słodyczami: cukierki, czekoladki, batony. Każdy dzieciak dostał po równo. Dwa dni później zobaczyłam w telewizji, jak „pan” śpiewa. Mama powiedziała, że to jest Czesław Niemen.

GALA: Zamojszczyzna?

ILONA OSTROWSKA: Wylądowaliśmy tam, gdy kończyłam podstawówkę. Rodzice wybudowali wielki dom. Wokół piękny Park Roztoczański, ogromne, pachnące łąki i pola. I frustracja, że nie mam się do kogo odezwać. Tylko drzewa, do których się przytulałam, wylewając łzy na korę (śmiech) Do dziś mam 300 listów i kilometry taśmy magnetofonowej z nagranymi monologami. Wymienialiśmy je z moją bandą z Kołobrzegu, żeby nie zapomnieć swoich głosów i nie umrzeć z tęsknoty. Potem, w liceum w Szczebrzeszynie, było już trochę lepiej, ale dopiero we Wrocławiu poczułam, że rozpoczynam życie na nowo.

GALA: No tak, szkoła teatralna, pierwsza rola, pierwsza miłość, samodzielność.

ILONA OSTROWSKA: Najpierw był zgrzebny pokoik na obrzeżach Wrocławia, bida z nędzą. Rodzice pomagali, jak mogli. Tęskniłam za nimi. Pomogło mi to, że dosyć szybko dostałam stypendia, mogłam się sama utrzymać i poczułam się pewnie. Poznałam niesamowicie życzliwych ludzi. Zaczęło się szaleństwo i imprezy do 5 nad ranem. Wtedy odkryłam, że mam wewnętrzną kontrolkę: rodzina daleko, trzeba się pilnować. Jak zbliżałam się za bardzo do niebezpiecznej granicy, zapalało się czerwone światło. To była błoga beztroska. Potem dostałam teatralne mieszkanie na samym rynku, małe ale samodzielne. Romantyczne, urządziłam je jak panienka z okienka. Codziennie brałam rower i jechałam na Ostrów Tumski.

GALA: Jednocześnie to we Wrocławiu zaliczyłaś pierwsze, trudne doświadczenie zawodowe.


ILONA OSTROWSKA: Na drugim roku dostałam propozycję zagrania w fi lmie „Farba” Michała Rossy. Czułam, że to rola dla mnie. 9 rano, drugi dzień zdjęciowy. Spadłam ze schodów, roztrzaskałam kolano, a mój udział w fi lmie dobiegł końca (zastąpiła ją Agnieszka Krukówna – przyp. red.). Strasznie to przeżyłam. Być może gdybym zagrała tę postać, byłabym dziś w innym miejscu zawodowym? Już się tego nie dowiem. „Farby” do dziś nie widziałam. Lekarz uprzedził mnie, że powinnam dbać o zdrową nogę, bo będzie dodatkowo obciążona. Ale skończyłam studia, chciałam grać jak najwięcej. Dostawałam dobre propozycje, dużo pracowałam. Dwa dni przed premierą „Snu nocy letniej” spadłam ze sceny, tak niefortunnie, że strzaskałam drugie kolano.

GALA: W tym czasie poznałaś Jacka Borcucha, gwiazdę „Długu”, twojego przyszłego męża. Pojawiła się silna pokusa zawodowo- prywatna, żeby ruszyć do stolicy. Warszawa to na razie ostatni przystanek.

ILONA OSTROWSKA: We Wrocławiu miałam związek na odległość, bo mój chłopak mieszkał w Krakowie. Z jednej strony było w tym coś pięknego: nieustająca tęsknota, miliony telefonów, listów – prawdziwych! – samotne godziny spędzone w pociągu pomiędzy Wrocławiem a Krakowem. Z drugiej umykały nam wspólne chwile, wieczory we dwoje. Brakowało stabilności. Kiedy pojawiła się nowa miłość, postanowiłam ją pielęgnować, tak bardziej świadomie.

GALA: Po czym poznałaś, że warto?

ILONA OSTROWSKA: Po sile uczucia. Zaczęłam myśleć o domu. Wiedziałam, że już nie chcę zabawy w związek na odległość. Ustaliliśmy, że chcemy ze sobą być, żyć, śnić – wszystko naraz. Że chcemy budzić się obok siebie. Wtedy przeprowadziłam się do Jacka do Warszawy.

GALA: Znalazłaś miłość, a co z przyjaźnią? Bo podobno najsilniejsza jest ta ze szkoły, z dzieciństwa, młodości. Potwierdza to założony we Wrocławiu portal internetowy „Nasza Klasa”.

ILONA OSTROWSKA: Nie mam za dużo przyjaciół. Mam za to fajne spotkania ze znajomymi. Próbowałam wrócić do wielkiej przyjaźni z liceum, ale nic z tego nie wyszło. Teraz nie szukam na siłę. Kiedyś wymyśliłam, że przyjaźń musi być z „szabelką” – honorowa, na śmierć i życie. Czas jednak wszystko weryfikuje. Nawet nie wiem, czy sama potrafiłabym takim zasadom sprostać. Śmieję się, że można mnie porównać do ściennego kalendarzyka z wyrywanymi kartkami. Na każdej wypisana jakaś porada, przepis, mądrość. Taki ze mnie domorosły psycholog. Nie mam złudzeń. Ale być może najważniejsze jest to, że mam przyjaciela w mężu? O wszystkim rozmawiamy, jesteśmy sobie oddani.

GALA: Ostatnio niewiele się widywaliście.

ILONA OSTROWSKA: Pół roku praktycznie nie było mnie w domu. Większość czasu spędziłam na planach fi lmowych. Cieszę się, że już wróciłam. Fajnie usmażyć jajecznicę dla całej rodziny, poczytać gazetę, pójść na spacer z psem. Poszwendać się po mieszkaniu, żeby zobaczyć, jak smutno kwiatek zdechł, bo pół roku nie był podlewany... Z Jackiem bardzo brakowało nam rozmów. Jest masa zaniedbanych rzeczy. Miłe, przyziemne sprawy. Snujemy jakieś plany. Pozwalam też sobie na nicnierobienie. Siedzę w kuchni na fotelu. Jedna ściana przeszklona, pod ręką herbata, trochę patrzę przed siebie, na pola, trochę czytam. Rozkoszuję się tym.

GALA: Masz poczucie awansu?

ILONA OSTROWSKA: Życiowego. Urodziła się moja córka i pokazała mi, w którą stronę mam iść, o czym myśleć, dla kogo żyć. Wskoczyłam na poziom mamy, dorosłej kobiety. Nie muszę już stroszyć piórek. Widzę jeszcze wiele możliwości przed sobą, a jednocześnie mam wrażenie, że czegoś ważnego już dokonałam.

GALA: Za co czujesz się teraz najbardziej odpowiedzialna?

ILONA OSTROWSKA: Za swoją córkę. Boję się, czy sobie dam radę. Kiedy się urodziła, nagle dopadły mnie pytania o śmierć i przemijanie: Moje dziecko kiedyś będzie żyć beze mnie, a ja nie będę widzieć, jak sobie radzi? Nie potrafię znaleźć dobrych odpowiedzi. Tylu rzeczy jeszcze nie wiem, tyle rzeczy pragnę zobaczyć, nauczyć się, dotknąć. Żeby to pokazać córce. Dzięki niej czuję się silniejsza.

GALA: Wiem, że jest jeszcze drugie źródło twojej siły...

ILONA OSTROWSKA: Fajny, mądry, ciepły, wrażliwy facet u boku. Bo wbrew pozorom i wysiłkom bywam dość krucha. Jak masz wsparcie w mężczyźnie, łatwiej ci znieść porażki, zachować do życia dystans.

GALA: Największa zbrodnia małżeńska? Zdrada, brutalność czy obojętność?
ILONA OSTROWSKA: Chyba obojętność. To koniec związku. Wtedy nie możesz o nic zawalczyć, bo po drugiej stronie jest już tylko pustka. Myślę, że w związkach kobiety muszą być szczególnie czujne, myśleć o sobie. Być za siebie odpowiedzialne. W naszym lubię tajemnicę. Jestem bardzo ciekawa Jacka: co myśli, jak pisze scenariusz, co kombinuje, reżyserując film... A on jest ciekawy mnie. Nie można się tak całkowicie mężczyźnie oddać. Być makumbą.

GALA: Makumbą?

Reklama

ILONA OSTROWSKA: To lalka mojej Miłki. Z materiału, ma cudne loki, ogromne oczy, a w malutkiej kieszonce chowa swojego misia na nitce. Jak ją posadzisz, tak siedzi. Jak popchniesz palcem, pochyli się we właściwą stronę. Możesz z nią zrobić, co chcesz. Ja jestem szczęśliwa, bo mam poczucie, że sama sobie na to zapracowałam.

Reklama
Reklama
Reklama